Idąc razem przez wieki – część I

Siedzimy z Louisem na dachu wykonanego ze sztucznego, odpornego na zmiany temperatury tworzywa wieżowca o tysiącu pięter. Otaczające nas anteny wbijają się bezlitośnie w niebo, przebijają szare chmury.

To jedno z niewielu miejsc, gdzie nie dosięgają nas wścibskie oczy kamer i bezczelne uszy podsłuchów, wszechobecne czujniki sensoryczne, rejestrujące każdy ruch, ciepłotę ciała, zapach, cząsteczki związków, znajdujące się w powietrzu. Systemowi nic nie umknie, nam też jest coraz trudniej przeciskać się podziemnymi tunelami po to, by wspinać się setki metrów w górę.

Gdy się poznaliśmy wieki temu, nie spodziewaliśmy się, że Ziemia stanie się dla nas za ciasna. Konglomerat sztucznych tworzyw, szkła i asfaltu powoli stawał się coraz bardziej nieprzyjazny wszystkiemu, co nie było człowiekiem, a i ludziom, pozamykanym w podziemnych tunelach, prowadzących prosto do tysięczników też nie było już łatwo.

Opieram się o niego ramieniem, zmęczona ostatnim tysiącleciem, czuję jak mokre i zimne chmury przepływają przez moje blade, wygłodniałe ciało, jak delikatne drżenie anten rezonuje we mnie delikatną wibracją, patrzę w ziemię, na której widzę jedynie asfalt, drony i latające taksówki.

W oddali błyskają błyskawice, jedno uderzenie pioruna mogłoby zakończyć nasz żywot, ale budynek, podobnie jak całe miasto, jest ochroniony niewidzialną tarczą, pozostałością po zimnej wojnie, grożącej zagładą ludzkości.

Pozostałością po zimnej wojnie i nieustających zbrojeniach jest też smog, powodujący, że noworodkom instaluje się w gardle i nozdrzach tuż po porodzie błoniaste filtry, aby były w stanie przetrwać – niektórym nie trzeba, bo rodzą się już z dodatkową ochroną. Jednak dodatkowa ochrona powoduje problemy z żywieniem, przez co trudno teraz o stałe pożywienie – większość, wraz z witaminami i pierwiastkami, dostarczana jest w płynach i kroplówkach.

Patrzę na wyludnioną przestrzeń wilgotnymi oczami – nie wiem czy od smogu, mgły, czy od łez i w medytacyjnym skupieniu słucham przerażającej ciszy, przerywanej jedynie jednostajnym buczeniem dronów.

Nie tylko smog wyciszył świat.

Najpierw były komputery, to jeszcze było niegroźne, później wirtualna rzeczywistość, najpierw dość przaśna, więc mało atrakcyjna, ale wreszcie pojawiły się okulary do zmodyfikowanej rzeczywistości. Na początku wszyscy wyśmiewali ten pomysł, ale cóż – twórcę parasolek też wyśmiano.

Połączenie mózg-maszyna było najpierw dostępne tylko dla wybrańców, ale niewiele czasu minęło, zanim okulary stały się dostępne dla wszystkich i tak jak kiedyś każdy, nawet małe dzieci, chodziły z telefonem w ręku, tak teraz okulary stały się nieodłącznym gadżetem – po okularach przyszły wszczepiane na stałe soczewki.

– Chyba jesteśmy ostatnimi niezmodyfikowanymi ludźmi na Ziemi – mruczę na wpół świadomie, ni to do Louisa, ni to w przestrzeń.
– Nie jesteśmy nawet ludźmi, Anna.

Jego słowa kłują mnie w serce, ale ma rację.

– Nie przetrwalibyśmy niezmodyfikowani, gdybyśmy byli ludźmi.

To prawda. Zanieczyszczenie i bezradność poczyniły już zbyt duże zniszczenia, a ludzie na wiecznym podsłuchu są manipulowani tak subtelnie i bezczelnie jednocześnie, że nie rozumiem, skąd w moim sercu bierze się iskierka nadziei.

– Louis…
– Tak, Anna?
– Czas do lasu, prawda?

Louis wzdycha ciężko, a ja mam wrażenie, że jego oddech i zmęczenie docierają do oczu i uszu Wielkiego Brata. Zziębnięci, głodni i wyczerpani, schodzimy ostrożnie po nieoświetlonej ścianie budynku, czując wdzięczność za plastyczny materiał, w który łatwo wczepić pazury.


Kolejny rozdział:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *