O małych i mniejszych

Mała Aga dostała Nunusię pod choinkę.

Mała Aga kochała swojego pieska.

Niestety dziecięca główka zupełnie inaczej pojmowała kochanie. 

Dla Małej Agi kochanie Nunusi polegało na ubieraniu jej w najładniesze śpioszki i wożenie w dziecięcym wózku. 

Na drażnieniu pieska, nakręcaniu pieska, a następnie na wybuchach dziecięcej złości, bo piesek jest nieposłuszny.

Na ciągnięciu pieska przez pole w pełnym słońcu, w 30-stopniowym upale, żeby przykuć uwagę Damiana co ma ładne pismo i lubi psy.

Na krzykach, kiedy Nuneczka zjadła nogi najnowszej Barbie, która zmieniała blond włosy na różową grzywę gdy wsadziło się ją do lodówki.

Na przymocowywaniu miśków pieskowi do grzbietu. Bo z pieska przecież taki superowy misiowy wierzchowiec.

Daj spokój z okrągłymi zdaniami. Mała Aga najzwyczajniej w świecie robiła krzywdę.

I chociaż Mała Aga kochała swojego pieska, to bez wzajemności niestety. 

Nuneczko, moje Ty włochate serduszko. Jak mi jest paskudnie z myślą, że tak Ci skopałam pierwsze lata! Dzięki Ci piesku za każde warknięcie, za każdą czerwoną szramkę po pogryzieniu, za każdy błysk zębami w moim kierunku. Za każde położone plackiem ucho, za nerwowe oblizanie noska i wrogie spojrzenie spod gęstych, sznaucerkowych brwi. Teraz widzę, ile Cię to kosztowało.

Przepraszam, że potrzebowałam tylu lat, żeby się Ciebie nauczyć. Mam nadzieję, że czas spędzony z Nastoletnią Agą i Dużą Agą choć odrobinę wynagrodził Ci te męczarnie.

Widuję Małe Agi codziennie.

Przez okno obserwuję Małą Agę – ciemnowłosego chłopca, który jest właśnie wyprowadzany na spacer przez czarną kulę futra wielkości małego niedźwiadka. Lada moment będzie szorował mleczakami po asfalcie. 

Widzę dwie Małe Agi z doczepionymi kolorowymi warkoczykami. Każda na smyczy ma białego królika. Bawią się na malutkim skwerku przy ruchliwej ulicy. Przejeżdża TIR, dziewczynki przekrzykują wyjący silnik i śmieją się głośno do siebie. 

Na zajęciach mam Małą Agę, której czwarty raz tłumaczę, że przynoszenie świnki morskiej na spotkania, choćby nie wiem jak była słodka, to naprawdę słaby pomysł. 

Tłumaczę Małym Agom, że pieska boli jak się go tak podnosi. Wyjaśniam, że Winter nie lubi, kiedy się tak ją głaszcze.

Popatrz, Mała Aga, tak jest okej. Widzisz jak ciałko jej miękko faluje? To znaczy, że jest rozluźniona. 

Rodzice, do cholery!

Duża Aga już się trochę zna. Duża Aga zna się na psach całkiem nieźle. A na dzieciach to się zna nawet lepiej, niż na psach.

I mam do Was kilka słów. I jestem poważnie wkurwiona.

Po pierwsze – możesz dziecku nawijać na uszy kilogramy makaronu o tym, że piesek jest jego obowiązkiem. Ale koniec końców odpowiedzialność zawsze jest po Twojej stronie. Bo widzisz, nie pakuje się czterolatka na pełnowymiarowy rower górski. Nie wyrzucasz malucha z helikoptera na środek oceanu, żeby nauczył się pływać. Robisz małe kroczki – pokazujesz, dajesz przykład i sam się dokształcasz jeśli musisz. 

Uwaga, wjeżdża rzecz oczywista, którą jednak najwyraźniej trzeba powtarzać do znudzenia. Zwierzę to nie jest przedmiot. Czuję. Myśli. Uczy się. Na podstawie doświadczeń także. Ma potrzeby. Skomplikowane nierzadko. Jest trudniejsze w obsłudze niż roomba, tamagotchi czy frezarka CNC. To członek rodziny. I uwierz mi, jeśli w Twoim życiu nie ma przestrzeni na psa, kota, kanarka czy chomika, to nie przybędzie jej ni odrobinkę, kiedy umówisz się z siedmiolatką na to, że zwierzątko będzie jej obowiązkiem.

Znam całe mnóstwo wspaniałych dzieciaków i wspaniałych rodziców. Rodziny, w których łagodność i szacunek niezależnie od gatunku jest czymś kompletnie naturalnym. Takie, w których zwraca się uwagę na potrzeby dorosłych, dzieciaków i zwierząt. Gdzie jest wiedza, albo choćby intuicja. Ale wiesz – u mnie tak nie było. To nie znaczy, że nie można się tego nauczyć. Można. Serio.

Dzieciaki uczą się w szkołach o budowie pantofelka. Znają chemiczne wzory. Czytają stuletnie teksty.

O podejściu do zwierząt często nie uczy ich nikt, chociaż są stałą częścią ich życia. 

9 Comments

  1. Asia/maniekzdobywca/

    Bardzo dobry tekst dla rozdartych rodziców, których z jednej strony diabełek namawia, aby ulec maślanym oczom i zapewnieniom ich dzieci, że zajmą się pieskiem, a z drugiej aniołek szepce: zastanówcie się dwa razy, bo to ostatecznie Wy będziecie odpowiedzialni za tego psiego stwora, a nie Wasze dziecko.

  2. Asia/maniekzdobywca/

    Niech ten tekst będzie głosem rozsądku wszystkich rodziców, którzy już już prawie ulegają maślanym oczom dzieci i zapewnieniom, że piesek to nie będzie ich, czyt. rodziców, „problem”. Dobra robota Aga! ?

  3. Marta

    Świetnie napisany tekst, a jeszcze bardziej świetna jest jego treść. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, pewnie dlatego że ja osobiście nigdy nie miałam zwierzaka jak byłam mała ( rodzice nigdy mi na niego nie pozwolili, teraz patrzę że może i dobrze ). W życiu dorosłym mam za to kotkę, którą przygarnęłam do swojego domu z wielką odpowiedzialnością. Dziękuję Ci za ten tekst.

  4. Czytając ten tekst, mam przed oczami moje chomiczki, które nie zawsze traktowałam dobrze… Przez długie lata nawet nie pomyślałam, że chomiki można, a nawet powinno się leczyć, tak jak każde inne zwierzę, ale co się dziwić jak swojego pierwszego pupila tata mi kupił w zoologicznym, za 7 zł i transportowaliśmy go w papierowej długiej tubie, gdzie przerażone zwierzątko nie wiedziało co się dzieje, a ja miałam radochę, że on się… rusza o.O Wszystko z niewiedzy, cholernej niewiedzy… Aga, dzięki za ten tekst!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *