Miłość od pierwszego wejrzenia

„Będziemy mieć królika.” Postanowiliśmy pewnego dnia. Skąd w takim razie wziął się kot?

Sierpień 2018. Drugi rok mieszkaliśmy w wynajętej kawalerce na piątym piętrze. Wszystko zaczynało się powoli układać. Po stażu w wymarzonej firmie zaproponowali mi pracę na kolejny rok. Krzysiu też miał stałą pracę. Wydatki nie zjadały naszych wszystkich zarobków, a nawet coś udawało się co miesiąc odłożyć. Wyszłam ze swojego największego dołka. Czułam, że możemy zaczynać „prawdziwe życie”. A jak wiadomo w życiu musi być obecny zwierzak.

Nie wiem skąd się wzięło we mnie to przekonanie. W moim rodzinnym domu zwierząt nie było. Z siostrą miałyśmy papugi, później przez chwilę mieszkał u nas królik. O rybkach nawet nie będę wspominać. Do tej pory wstyd mi za to jak zajmowaliśmy się rybkami. U Krzysztofa zawsze był kot. Skrycie marzyłam o kocie. O czworonożnym towarzyszu, który będzie ogrzewał mi kolana podczas czytania książek. Moje pragnienia były uroczo naiwne, ale moja wiedza o kotach była żałośnie mała.

Długo rozmawialiśmy o zaopiekowaniu się jakimś zwierzęciem. Wydawało nam się, że nasze mieszkanie jest stanowczo za małe na kota. Wybór padł na królika. We wrocławskim schronisku akurat było kilka tych puchatych stworzeń. Decyzja zapadła.

Przed przyjęciem zwierzaka do domu należy się dobrze przygotować. W związku z tym wybraliśmy się do pobliskiego sklepu zoologicznego wybrać klatkę dla królika. Nie możemy zostawiać go na noc luzem. Wszystkie kable nam poprzegryza. Króliki nie są zbyt inteligentne. Oglądaliśmy klatki w różnych rozmiarach kiedy podeszła do nas ekspedientka ze standardowym: „W czym mogę pomóc?” Chciałam się schować przed pomocną kobietą, ale inicjatywę przejął Krzysztof.

– Jakiej wielkości klatkę poleciłaby pani dla królika? – zapytał uprzejmie.

Sprzedawczyni zaprowadziła nas na drugi koniec sklepu i pokazała prawdopodobnie największą klatkę w sklepie. Podziękowaliśmy jej za pomoc i popatrzyliśmy na monstrum.

– To się nie zmieści w naszym mieszkaniu – stwierdziłam oczywistość.

No cóż z królikiem nam nie wyjdzie. Mimo to nie mogliśmy przestać myśleć o zwierzaku. Znów zaczęłam przebąkiwać o kocie. Poczytałam coś w Internecie i Krzysiu też zrobił jakiś research. Coraz pewniej mówiliśmy o kocie. Coraz wyraźniejsza stawała się wizja czworonożnego przyjaciela w naszym domu.

Na przełomie sierpnia i września Krzysiu wspomniał, że wykręcił się od pracy w sobotę bo ma coś ważnego do zrobienia. Nie dopytywałam o co chodzi, ale zdradził mi, że wybiera się do schroniska. A nawet, że to my wybieramy się do schroniska. Myślę sobie: „OK. Zobaczymy kotki może pomoże to nam w podjęciu decyzji”.

Po południu w czwartek wracałam zmęczona do domu. Wjechałam na piąte piętro. Chwyciłam za klamkę, wiedziałam, że będzie otwarte, bo Krzysiu powinien być już w domu. W mikroskopijnym przedpokoju ściągnęłam buty i odwiesiłam kurtkę na wieszak. Przeszłam dwa kroki do salono-jadalnio-sypialni i normalnie mnie zamurowało. Krzysztof właśnie rozpakowywał nowiutką kuwetę w rozmiarze XL i ustawiał ją obok plastikowego transportera.

– Co to? – bardzo mądrze zapytałam.

– Przecież mówiłem Ci, że w sobotę idziemy po kota – odpowiedział przytomnie Krzysiu.

– Tak – wznosiłam się na wyżyny mojego intelektu. – Ale myślałam, że jeszcze nie podjęliśmy ostatecznej decyzji.

Wzruszył tylko ramionami i zajął się odwijaniem folii z metalowych miseczek.

Nadeszła sobota. Pierwszy dzień września. Niebo przykrywały jasnoszare chmury. Obudziliśmy się wcześnie chociaż bezpośredni autobus do schroniska odjeżdżał około 8. Będziemy chwilę przed otwarciem, ale poczekamy. Zawsze można pospacerować po okolicy.

Wybiła 9. Stanęliśmy przed bramą schroniska gotowi przewrócić swoje życie do góry nogami. Skierowaliśmy się do biura. Miłe panie przekazały adopcyjną ankietę do wypełnienia. Wymóg konieczny. Sprawnie odpowiedzieliśmy na pytania i ruszyliśmy w stronę kociarni. Widok tylu biednych stworzeń łamał mi serce, ale wiedziałam, że na jednego malucha ledwo wystarczy nam miejsca. Większa ilość po prostu nie wchodziła w grę. Przeszliśmy przez pawilon ponurych, starszych kotów. Wcześniej ustaliliśmy, że nie możemy adoptować dorosłego kota. One często są nauczone wychodzić, a nie mieliśmy zamiaru wypuszczać naszego pupila. Poza tym dorosłym kotom trzeba poświęcić zdecydowanie więcej czasu, a tego jednego nam ciągle brakuje.

Nieprzyjazne spojrzenia starszych kotów śledziły nas kiedy przechodziliśmy przez budynek. Trochę mi ulżyło kiedy ruszyliśmy w stronę pawilonu kociąt. Tam czekało mnie kolejne złamanie serca. Kilkadziesiąt małych kotków bez ludzi, którzy mogliby dać im miłość. Łzy same cisnęły się do oczu. Zaglądaliśmy do pomieszczeń i oglądaliśmy zwierzaki. Nie pamiętam czego się spodziewaliśmy, ale na pewno nie tego.

TO wydarzyło się w ostatnim pomieszczeniu. Zajrzeliśmy przez szybkę. Stały tam trzy a może cztery klatki z kociakami. W oczy rzucała się przedostatnia klatka z aktywnym kociakiem, który wspinał się po prętach klatki niczym małpka. Przestraszyłam się tego małego dzikusa. Takiej ilości energii nie zniosłaby nasza kawalerka. Drugie spojrzenie w głąb pomieszczenia i trafił nas grom. W ostatniej klatce, całkiem sam, siedział burek o wielkich zielonych oczach. Oczach, które patrzyły prosto do naszych serc. Jeżeli to nie była miłość od pierwszego wejrzenia to taka po prostu nie istnieje.

Autor: Agnieszka L.

Entuzjastka aktywnego trybu życia (badmintonistka, biegaczka, spacerowiczka). Miłośniczka kotów. Z zawodu geolożka. Aspirująca pisarka.

2 przemyślenia nt. „Miłość od pierwszego wejrzenia”

  1. Cudowna historia! I to prawda, że to koty wybierają sobie ludzi. Pięknie opisałaś cały proces decydowania się na kociaka 😍 PS. W tej historii bardzo polubiłam twojego męża, który po prostu ogarnął wszystko co potrzebuje kociak i zabrał Was na przygodę życia 😍

Dodaj komentarz