Jest temat, od którego niektórym od razu podnosi się ciśnienie. W gorącej dyskusji o swoją rację potrafią stanąć w płomieniach i zbluzgać każdego, kto uważa inaczej.
Chodzi o feminatywy, czyli żeńskie formy gramatyczne nazw zawodów i funkcji, z przyrostkami potocznie zwanymi „żeńskimi końcówkami”.
Na pewno je znasz. Niektóre są powszechne, utarte, niebudzące wątpliwości; są też takie, które – jak podają sceptycy – wydają się być dziwne, trudne do wymówienia lub przez swoje niepoważne brzmienie odbierają powagę stanowiska.
Przyznaję, sama się zagotowałam, gdy pierwszy raz usłyszałam o „gościni”. Albo gdy żeńskie formy pojawiały zaraz obok męskich się w każdym możliwym zdaniu. Jednak zamiast publicznie, w niewybrednych słowach ulewać frustracji, sprawdziłam, co mówią ludzie, którzy się na języku znają.
W 2012 r. Rada Języka Polskiego wydała oświadczenie, że „formy żeńskie nazw zawodów i tytułów są systemowo dopuszczalne. Jeżeli przy większości nazw zawodów i tytułów nie są one dotąd powszechnie używane, to dlatego, że budzą negatywne reakcje większości osób mówiących po polsku. To, oczywiście, można zmienić, jeśli przekona się społeczeństwo, że formy żeńskie wspomnianych nazw są potrzebne, a ich używanie będzie świadczyć o równouprawnieniu kobiet w zakresie wykonywania zawodów i piastowania funkcji.”
W 2019 r. w wyniku dyskusji doprecyzowała w kolejnym stanowisku, że „większość argumentów przeciw tworzeniu nazw żeńskich jest pozbawiona podstaw. Jednakowe brzmienie nazw żeńskich i innych wyrazów, np. pilotka jako kobieta i jako czapka, nie jest bardziej kłopotliwe niż np. zbieżność brzmień rzeczowników pilot ‘osoba’ i pilot ‘urządzenie sterujące’. Trudne zbitki spółgłoskowe, np. w słowie chirurżka, nie muszą przeszkadzać tym, którzy wypowiadają bez oporu słowa zmarszczka czy bezwzględny (5 spółgłosek). Nie powinna też przeszkadzać wieloznaczność przyrostka -ka jako żeńskiego z jednej strony, a z drugiej zdrabniającego, tworzącego nazwy czynności czy narzędzi, ponieważ polskie przyrostki są z zasady wielofunkcyjne. Dlatego zresztą nie dziwi szczególna popularność jedynego przyrostka wyłącznie żeńskiego -ini/-yni, np. naukowczyni lub gościni.”
Mnie wystarczyło, żeby się przekonać. Powoli osłuchałam się i przyzwyczajałam do „dziwnych” form, zaczęłam ich używać i teraz w moim języku są standardem. Cieszę się z upadku przekonania, że zawody i funkcje związane z władzą, dużymi pieniędzmi i wysokim prestiżem zarezerwowane są domyślnie dla męskiego świata, a kobiety nie nadają się do pełnienia tych roli. Odbicie tego znaleźć można znaleźć właśnie w języku.
A może w bitwie o feminatywy właśnie o to chodzi? Wszelkie argumenty przeciw to tylko preteksty, żeby powiedzieć – kobieto, możesz być nauczycielką, sprzedawczynią, kasjerką, ale nie nadajesz się na profesorkę, przywódczynię i prezydentkę? Czym to wtedy jest, jeśli nie seksizmem?
Słowa opisują świat, w którym żyjemy. Czekam na moment, gdy temat używania feminatywów nie będzie poddawany pod dyskusję i nikogo nie będzie dziwić obecność liderek, przedsiębiorczyń, premier, ministr, marszałkiń, a dalej – kapłanek, biskupek i papieżyc.
Ogień, Pisarko, ogień! ❤️ Też czekam na ten moment bardzo, bardzo, a póki co z pasją używam wszelkich feminatywów – tym częściej im dziwniej dla mnie brzmią, żeby się osłuchać. Uwielbiam Cię za te merytoryczne argumenty. Teraz będę wiedziała gdzie odesłać wszelkich sceptyków – do Twojego tekstu. Ekstra, Bobo!
dzięki Asia! 🙂
Bobo, dzięki Ci za ten tekst! Otwierasz oczy <3
Dzięki za lekturę! 🙂