W pętli

Otworzyła drzwi i poczuła się jakby czas zwolnił. Jakby wciągnął ją jakiś wir i w magiczny sposób przeniosła się powrotem do swojego starego życia, do którego dawno zamknęła drzwi. Życia, które zaczynało się zawsze o 4 rano i było jak niekończące się podróże pociągami we te i we wte. Życia, namalowanego wyłącznie czarną kredką.  Za drzwiami czekał na nią długi korytarz. Już wiedziała gdzie jest.

Na początku zawsze uderzał ją smród. Smród wymiocin i smród chemii wlewanej w pacjentów, chemii, która niszczyła niemal tak samo jak choroba. To “niemal” rządziło w tym miejscu, rozsiadało się na tronie i obejmowała nad oddziałem niepodzielne władanie. Dalej powitała ją stale błyszcząca, szaro-brązowa podłoga i białe ściany na których ktoś, powiesił kolorowe, dziecięce rysunki, tak cholernie nie przystające do szarej, śmierdzącej rzeczywistości tamtego szpitala, jakby wisiały tutaj na przekór. „Znajdź element, który nie pasuje” przychodziło jej na myśl za każdym razem. Minęła rząd stojaków do kroplówek, wózki inwalidzkie, pomieszczenie na brudną pościel. 

Do stali trafiła z pamięci. Trzecia za dyżurką po lewej stronie. Mechanicznie założyła ubranie, papierowy czepek, buty i chałat, mające kogoś i przed czymś chronić. Nigdy nie rozumiała kogo i przed czym. Bez chwili wahania otworzyła kolejne drzwi. Zobaczyła dokładnie to, czego się spodziewała. Delikatnie uniósł głowę i spróbował się uśmiechnąć, ale doskonale widziała, że w jego oczach jest dokładnie tyle samo samo uśmiechu, co bólu. 

Uśmiechnęła się, także z pamięci. Wykrzywiła usta w grymasie, który miał oznaczać radość. Czy było w tym coś z radości? Nie wie. Spojrzała na zegarek. Zawsze mierzyła czas, tak jak mierzy się czas do końca meczu. Z iloma sytuacjami bramkowymi przyjdzie się nam dziś zmierzyć? Ile odbędziemy wymuszonych rozmów o codzienności, udając, że siedzimy na ławce w parku, a nie tkwimy w tej nomen omen – chorej sytuacji. 

Za każdym razem mierzyła czas do końca rozgrywki, ale nigdy nie odmówiła udziału tych zmaganiach. W każdy weekend, święto, dzień wolny od pracy pokonywała kilometry i stawała na murawę. Nieproszona. Wiedziała, że została ostatnim graczem. Wiedziała, że oprócz niej nie ma już nikogo. Mówiła zatem o codzienności, jak Kaśka obraziła się na Maćka, albo jak w kamienicy obok odwalili remont. Albo milczała. Trzymała go za rękę, gładziła, jeśli akurat wolno było dotykać. 

Nie, czas nie zwolnił, ale zatrzymał się. Zatrzymał się na bardzo konkretnej godzinie w bardzo konkretnej dacie. Zawiesił się, jak w pętli, odtwarzał te samą scenę wciąż i wciąż od nowa. Nie słuchała tego, co mówił. Gdzie boli, jak boli, który zabieg, ile jeszcze kroplówki. 

Monitor: pik pik pik

Zegar: tik tak tik tak tik tak. 

13:47 

Serce przestało bić.  

Wynik meczu 0:1 dla śmierci. 

Wyszła z sali. Pierwsze, co zobaczyła to kolorowy dziecięcy obrazek z słoneczkiem, tęczą i lasem. Zamknęła drzwi. I postanowiła nigdy więcej o tym nie myśleć.

Tekst powstał w ramach Pisalni

Autor: Niedopowiedzenia

Cześć, mam na imię Karolina. Jestem specjalistą w dziedzinie autosabotażu i samozwańczą mistrzynią kuchni (tego pomieszczenia z kuchenką i piekarnikiem). Cenię sobie poczucie humoru oraz umiejętność podnoszenia się po porażkach (małymi kroczkami). Lubię doświaczać i dzielić się tym doświadczeniem z innymi.

Jedno przemyślenie nt. „W pętli”

  1. Jak ogromny ładunek emocjonalny przekazany tak prostymi słowami, a każde na miejscu, każde prosto w serducho. I ten obrazek i to porównanie do meczu i ojejku, cały ten klimat taki duszny i brudny. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Dodaj komentarz