Autoportret z muzą

Jacek Malczewski – Autoportret z muzą, 1905 r. – ze zbiorów Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki im. Borysa Woźnickiego (zdjęcie własne)

Tak, teraz zostanę wielkim artystą. Cały świat zalegnie u mych stóp. Kto by pomyślał, że zdobycie tych trzech niepozornych goździków może mi zapewnić wszystko. Dobrze, że słuchałem bajań babki starowinki. Jak to szła ta historia? – Malarz oddał się rozmyślaniom i przywołał przed oczyma wyobraźni scenę, gdy jako dzieci tłoczyli się wokół stareńkiej babulinki, żeby odpowiedziała im wieczorem, po kolacji, jakąś historię. Tak konkretna, o której myślał, szła mniej więcej tak.

“Dawno dawno temu żyła sobie młoda dziewczyna. Urody może nie była przecudnej, ale jakie ona miała włosy. Zdawało się, że wśród jej loków rosną kwiaty i liście. Dziewczyna owa, Muzanna jej było na imię, była niezwykle pewna siebie. Tak była przekonana o swojej doskonałości i cielesnej i umysłowej, że całymi dniami biegała bez ubrań, aby nie hańbiły jej jakże doskonałego ciała. Do tego, Muzanna uważała się za wielką artyskę, biegłą w sztukach wszelakich. Malowała, pisała, wyszywała, śpiewała, tańczyła. No czego byście sobie nie pomyśleli, ona wszystko potrafiła. A pomysłów na nowe dzieła jej nigdy nie brakowało. 

Muzanna była córką zamożnego szlachcica, więc nie musiała pracować i na niczym jej nie zbywało. Mogła całymi dniami oddawać się sztuce. Ojciec jej jedynie oczekiwał, że jego idealna córka wyjdzie za mąż za wskazanego przez niego młodzieńca i zapewni mu stado niewątpliwie równie idealnych wnuków. 

Pewnego dnia, w dworze ojca Muzanny rozpoczęły się gorączkowe przygotowania. Od świtu pan ojciec wydawał służbie najróżniejsze polecenia. Ci mieli sprzątać, ci gotować najprzedniejsze frykasy, a osobista służka Muzanny miała jej pomóc wybrać suknię godną urody. Tak, dobrze się domyślacie, wieczorem jako gość miał pojawić się przyszły narzeczony dziewczyny.

Kiedy ta próbowała się czegoś od ojca dowiedzieć, ten jej powtarzał, że pozna wybranka wieczorem. Jednak zapewniał ją, iż wybranek godny jest jej ręki.

Kiedy nastał wieczór, Muzanna – w swojej najlepszej kreacji – zeszła do jadalni. Jakie było jej zaskoczenie, kiedy zobaczyła ojca rozmawiającego z jakimś karłowatym staruchem. Jeszcze myślała, że to pomyłka, jednak ojciec ją przywołał i przedstawił jej narzeczonego  – Gottlieba von Benz. Muzanna najpierw nie była w stanie wykrztusić słowa. Następnie słów tych wyrzuciła aż za dużo. A wszystkie sprowadzały się do tego, że ona nigdy w życiu nie poślubi tego obrzydliwego starucha. Niech ojciec sobie nie myśli, że ją do tego przymusi.

Gottlieb von Benz spokojnie przysłuchiwał się jej perorom. Kiedy przerwała, aby nabrać tchu, zwrócił się do ojca panienki z pytaniem, czy Muzanna ma rację i czy faktycznie nie dojdzie do ślubu skoro ona go nie chce. Ojciec, chcąc nie chcąc, przytaknął, wiedząc, że jak jego jedynaczka na coś się uprze, to nie ma żadnej siły, aby ją skłonić do zmiany zdania. Natenczas Gottlieb von Benz pstryknął palcami, w pokoju błysnęło i huknęło jakoby grom strzelił, a kiedy się uspokoiło, w miejscu starucha stał najprzystojniejszy młodzian, jakiego Muzanna na oczy widziała. Po prostu zabrakło jej słów. Kiedy próbowała coś wydukać i przymilnie się uśmiechała, Gottlieb odwrócił się do niej z grymasem złości na pięknej twarzy i rzekł: “Muzanno, mogłaś być szczęśliwa, mogłaś dalej prowadzić takie życie jak dotychczas, nic by ci nie brakowało i mogłabyś całymi dniami zajmować się sztuką. Jednak ty, tak wielka rzekomo artystka, dałaś się złapać na powierzchowność. Nie dałaś mi szansy na rozmowę. Nie chciałaś mnie poznać. Jesteś tak powierzchowną i płytką kobietą, że pozostawienie Ci twego daru, byłoby jego marnotrawstwem. Natenczas przeklinam cię Muzanno – od dzisiaj zamienisz się w czerwone goździki rosnące na polanie w odległej dzikiej głuszy. Jeżeli ktokolwiek je znajdzie i zerwie, staniesz się jego służką jako Muza. Będziesz musiała się z nim dzielić natchnieniem, być na każde jego skinienie, a każde twoje dzieło czy pomysł będzie przypisywane twojemu panu”. 

Gottlieb ponownie pstryknął palcami. W pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Kiedy służba, zwabiona okrzykami pana domu, wpadła do jadalni ze świecami, okazało się, że pan jest sam, a Muzanna i Gottlieb gdzieś zniknęli.”

Mężczyzna, już jako dziecko, kiedy słuchał opowieści o Muzannie, marzył, że uda mu się ją znaleźć. Kiedy tylko dorósł, zaczął podróżować po najdzikszych miejscach, aby znaleźć odludną polanę, na której rosną czerwone goździki. Nie sposób zliczyć miejsc, w których był, polan, które odnalazł i goździków, które zerwał, a które ciągle nie były tymi właściwymi. Jednak teraz, w drugiej połowie życia, szczęście się do niego uśmiechnęło. Na kolejnej polanie zerwał trzy goździki i nagle poczuł, że nie jest sam. Że ktoś stoi cały czas za nim, nawet kiedy się obracał, ten ktoś – kogo nie mógł zobaczyć – cały czas czaił się za jego plecami. Jednocześnie nagle pojawiły mu się w głowie kolejne pomysły. Usiadł na polanie, wyciągnął szkicownik i zaczął na szybko kreślić zalążki obrazów, bojąc się, że zapomni, co chce namalować. Jednak im więcej szkicował, tym więcej pomysłów przychodziło mu do głowy. Kiedy się przyjrzał wszystkim szkicom odkrył, że w tle każdego z nich (czasami w rogu, czasami mniejsza, czasami większa) pojawia się damska postać – nieubrana z burzą pięknych loków. I wtedy zrozumiał, że spełniło się jego marzenie – odnalazł goździki Muzanny.

Od teraz będzie wielkim artystą i odniesie sukces, a Muzanna będzie tkwiła w niewidzialnej klatce tuż za nim i będzie jego natchnieniem, jego muzą. Tak długo, dopóki nie straci tych trzech goździków.

Autor: Olda Tatarzyna

Córka marnotrawna, która uwierzyła kiedyś, że pisać to umie tylko konkretnie, a najlepiej tylko pisma procesowe i umowy. Dzięki Klubowi Otwartej Szuflady i Iskrze przypomniałam sobie, jak ja bardzo lubię wymyślać i pisać, nie tylko poważnie. Jak nie piszę to plotę włóczkowe czary z pomocą szydełka i drutów i karmię umysł i wyobraźnię pochłanianymi książkami.

2 przemyślenia nt. „Autoportret z muzą”

Dodaj komentarz