O rzucaniu wszystkiego w cholerę

– Rzucam to wszystko w cholerę – chciałabym czasem krzyknąć – i rzeczywiście to zrobić. W tych chwilach, gdy mam dosyć siebie, swojego rozdarcia i niezdecydowania, braku odwagi i poczucia, że jestem za mało zarówno dla siebie, jak i dla innych. Że powinnam być bardziej i lepiej, częściej i dłużej dla tych i tamtych, a przy tym też lepiej i uważniej dla mnie samej.

Są takie momenty, gdy jedyne, czego pragnę, to uciec. Uciec od codzienności, wszystkiego, co trzeba i się powinno, uciec od ludzi, relacji rodzinnych i służbowych, a czasem nawet od tych najbliższych i najdroższych, które sama wybrałam i uznałam za najważniejsze. Raz i na zawsze przestać rozmyślać, jak się zachować, co powiedzieć i jak zostałam odebrana, co mogę, a na co nie mam prawa sobie pozwolić, co jest okej w konkretnych relacjach i czy tylko ja nie ogarniam, jak z ludźmi być i rozmawiać.

A najbardziej chcę uciec od własnych myśli, pędzących na raz we wszystkich kierunkach, splątanych, rozedrganych, trwających w wiecznej sprzeczności. Od siebie, którą jestem teraz i zawsze, w tych samych schematach, którymi siebie sama spętałam. Od „nie wiem”, które jest moim stanem permanentnym. Uciec, wyrwać się z korzeniami i zapuścić gdzieś całkiem indziej, z czystą kartą, tabula rasa do zapełnienia od nowa.

Tylko że nie o to przecież chodzi, by przekreślić wszystko, zerwać i zniszczyć każdą więź i zapomnieć o całym życiu. Nie o to, by wymazać to wszystko dotychczasowe – tylko właśnie podjąć wysiłek, by siebie kształtować od nowa na starym. Rozwijać się, nie pomijając tego, co już jest. I staram się bardzo, i czasem wychodzi. A czasem są właśnie takie dni, że mam ochotę rzucić wszystko w cholerę. Żeby nikt niczego ode mnie nie chciał i żebym ja sama się w końcu od siebie odwaliła. Żebym nie musiała się starać. I żeby nie było tak trudno – bo zawsze mi się wtedy wydaje tak trudno być sobą.

Ciężko uwolnić się od własnych oczekiwań, a jednocześnie trudno odważyć się działać. Za każdym razem przed pierwszym krokiem czuję niemal fizycznie wysiłek, który muszę podjąć, żeby się odezwać, żeby się zachować zgodnie z intuicją, potrzebą lub przekonaniem. Żeby wyrazić siebie – zamiast zapaść się w swoje myśli, strachy i straszki, i wyobrażenia. Uciec jest łatwiej – stąd odruchowe pragnienie.

Nie uciekam jednak. Nie rzucam wszystkiego w cholerę, choć tak bardzo mnie kusi i choć przeraża mnie wysiłek, jakiego wymaga wytrwanie – a który przecież ostatecznie podejmuję. Czasem odnoszę wrażenie, że im bardziej jestem pewnych rzeczy świadoma, tym mocniej się w nich gubię. A kiedy indziej to właśnie ta samoświadomość daje mi siłę. Pozwala spojrzeć na siebie czulej. Zastanowić się, dlaczego tak naprawdę chcę uciec. I zdecydować, że tego nie zrobię.

Jestem w procesie. I to jest okej.

Autor: Paulina Boguta-Miller

Dodaj komentarz