Przyjedziesz do mnie za godzinkę? Akurat nie ma nikogo w biurze, moglibyśmy spędzić trochę czasu sami.
Lena miała już tego dosyć. Zawsze była na jego każde zawołanie. KAŻDE. Dlaczego to ona musi rzucać wszystko co robi, rezygnować ze swoich planów i biec do niego w podskokach. Czy naprawdę tak wygląda prawdziwa miłość? Coraz więcej wątpliwości zakradało się do jej serca. Niby rozumiała dlaczego to tak wygląda, ale mimo wszystko nie tak to powinno wyglądać. On pewnie by powiedział, że poświęcił dla niej dużo więcej. Gówno prawda. To ona odeszła od swoich bliskich, porzuciła dom rodzinny, ledwo wiązała koniec z końcem. Ciągle żyła w napięciu czekając aż się odezwie, siedziała jak na szpilkach, by w każdej chwili móc się poderwać i polecieć do niego. Rzucić wszystko, zmienić plany, by spędzić z nim chodź pięć minut. Chwila euforii, by znów pogrążyć się w letargu oczekiwania albo jak Ania z Zielonego Wzgórza utonąć w otchłani rozpaczy. A on? A on niby cierpiał, ale jakoś unosił się na wodzie, jak to przysłowiowe gówno. Niby tak mu źle, tak niedobrze, a jakoś nie mógł porzucić tego swojego nieszczęsnego życia. Ona zaczęła palić za sobą mosty, niekonieczne te które chciała. A on tylko mieszał w swojej zupie, raz dosypując ostre przyprawy, raz wyjmując zepsute kartofelki. Ale tkwił tam jak pączek w maśle. Nie. Zdecydowanie coś tutaj nie grało. Nie chciałą dalej tego ciągnąć. Miała już tego powyżej dziurek od nosa. Zwyczajnie nie miała siły na ciągłą walkę. I to walkę z wiatrakami.
- Nie – powiedziała po dłuższej chwili. – Nie dam rady dzisiaj. Przepraszam.
Po drugiej stronie zapadło milczenie.
- No trudno – odpowiedział wzdychając ciężko, jak król rozczarowany zachowaniem swoich poddanych. – Nie wiem kiedy znowu zdarzy się okazja na takie spotkanie – rzucił jeszcze, ewidentnie chcąc wywołać w niej poczucie winy.
Oczywiście udało mu się. Lena poczuła jak coś ściska ją w żołądku. Jak niewidzialny ciężar opada na jej ramiona. Skuliła się w sobie. Zaczęła się zastanawiać. Przecież nie ma jakiś wielkich planów, może je przełożyć albo się spóźnić. Napięła mięśnie. Zacisnęła szczęki. Zamknęła oczy. Czuła się jak tygrys w klatce, jak lis z łapą w potrzaskach. Ale nie, tym razem się uwolni. Nie da się.
- Nie – powtórzyła cicho. – Przepraszam – wyszeptała jeszcze ciszej.
- Rozumiem – kolejna chwila ciszy. – To do następnego razu. Będę kończyć, bo muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy zanim szef wyjdzie – i rozłączył się jak gdyby nigdy nic.
Lena czuła się okropnie. Jakby zawiodła na całej linii. A przecież tylko zadbała o siebie, nie poszła na jedno krótkie spotkanie. Czuła jakby nawaliła. Nie miałą już na nic ochoty. Ten świat wydawał się za trudny dla niej. Nie miała siły. Najchętniej skuliła by się pod kołdrą i zasnęła. Przespała najgorsze emocje, przetrwała. Zapadła w sen zimowy. To był jej sposób na radzenie sobie z niechcianymi emocjami. Ale to ozaczałoby, że musiałaby odwołać swoje spotkanie z Magdą. A przecież nie po to powiedziała przed chwilą nie, żeby zrezygnować też z przyjaciółki. O nie! Weź się w garść Lena! – pomyślała. Wzięła kilka głębokich oddechów, zrobiła sobie gorącą herbatę i zjadła ulubionego wafelka. Niby małe rzeczy, ale pozwoliły jej odrobinę ochłonąć i przywrócić spokój, no względny spokój.