Nag (mił) ość

Byłam przed Tobą naga jednego razu w tym hoteliku w P. Rozebrałeś mnie jednym słowem, a brzmiało ono: KOCHANIE. Stałam obnażona bez lęków, bez zbędnego myślenia, bez niepotrzebnego skamlenia. Sierpień dopiero co zawitał chciałoby się rzec niespodziewanie, bo czas tak szybko nam mijał. Nie od dziś jednak wiadomo, że po lipcu nadejdzie sierpień. Nie powinniśmy byli dać się okiełznać temu zdziwieniu nad upływającym, nieubłaganie czasem. Tego dnia było upalnie i duszno, ziemia parowała ciepłem i buchała zapachami polnego ziela. Cały świat już od rana wiedział, że to właśnie dziś  dwie błąkające się dusze zejdą się w jedność na zawsze. Ptaki były niespokojne, słońce wstało raptownie, a nie jak zwykle leniwie, chmury sunęły szybko wszystkie nad jezioro gdzieśmy się mieli zobaczyć, pierwszy raz tak intymnie, tylko we dwoje. W powietrzu pachniało miodem spadziowym i miętą. Sarenka szturchnęła jeżyka nosem żeby ten mógł zobaczyć jak głaszczesz mnie po ramieniu. Jak delikatnie dotykasz swoją mokrą od zdenerwowania wargą mojej łopatki. Gdzieś wysoko Zefir zdecydował pozostawić liście w ciszy, przynajmniej do momentu kiedy ogłosi piorunem całemu światu nasze spełnienie. Ja tego dnia byłam przesadnie rozproszona. Czułam gdzieś w sobie, że nastał kres mojej wędrówki, że busolę mogę schować do szkatułki, a rozterki mogą odejść w niepamięć, że już nie szukam teraz to Ty nadajesz mi kierunek. Ty tego dnia byłeś spokojny, uciszyłeś w sobie małego, podekscytowanego chłopca i wytłumaczyłeś sobie, że zapomnisz się tylko na chwilę, na sekundę. Oszukałeś samego siebie wtedy pierwszy raz. Kiedy wieczorem po kieliszku wina, który był wybawieniem dla Twojej duszy, dotknąłeś mej nagiej piersi cała drżałam, nie umiałam spojrzeć Ci w oczy. Rozpadając się na tysiąc kawałków, palcami kreśliłam mapy na Twoim ciele. Łączyłam ze sobą pieprzyki w niekończące się konstelacje gwiazd i wciąż na nowo odkrywałam Ciebie i siebie zarazem. Ty byłeś powściągliwy, bałeś się mnie wypłoszyć, tak przypuszczam. Ale kiedy pocałowałeś mnie w wewnętrzną część dłoni zapiekło Cię serce. Musiałeś scałować ze mnie każdą wylaną łzę nad naszym nieszczęściem, każdą zabliźnioną ranę na moim ciele, a potem otworzyć dwie wielkie rany w naszych sercach już na zawsze. Nie pamiętam dokładnie koloru ścian w tym pokoju, ale pamiętam kolor Twoich oczu były orzechowo miodowe, złote. Uśmiechałeś się nimi, były delikatnie zamglone. Moje ciało wyginało się w łuk, kilkukrotnie jęknęłam z rozkoszy mimo, że nawet jeszcze nie było Cię we mnie. Zrozumiałam wtedy, że jesteśmy jednością, że przez tą chwilę nie ma oddzielnych bytów, wszystko co nas dzieli, nas łączy okrutnie. Nie ma granic, nie ma przeszkód. Jesteśmy. Zostałam przez Ciebie obdarta ze skóry, z marzeń, z cierpień. Zostałam naga, całkowicie nieistotny dysonans. Ja, a może nie. Byłam chwilą, doznaniem, byłam oddechem nie moim już, tylko Twoim. To doznanie było zupełnie dziewicze, oboje wiemy przecież jak trudno zaufać komuś bezgranicznie. Wyrwać z piersi własne serce i wręczyć je komuś w dłoni koszyczek mówiąc zrób z nim co chcesz i z moja duszą zrób. Nagość wnętrza jest najgorsza, tej nie da się cofnąć, nie da się wykupić swojej duszy jeśli się ją diabłu zaprzedało. Gdybym Ciebie zapytała, co byś odpowiedział gdybyś tego dnia wiedział jak bardzo mnie pokochasz. Czy zrobiłbyś to samo? Czy wstał byś rano i zabrał mnie tam gdzie niczym Jezusowi na Golgocie, przyszło części Ciebie umrzeć na sekundę i wpędzić mnie i siebie w odchłań czyśćca. Tego dnia stanęliśmy przed sobą bez zbędnych słów, zbędnych rzeczy, dokładnie tak jak żeśmy się narodzili i jak umrzemy. Nadzy, bez jednej myśli w głowie. Bez przyszłości widma i przeszłości echa. Tylko chwila ulotna teraźniejszości gościła pomiędzy naszymi ciasno ze sobą splecionymi ciałami, pomiędzy udręczonymi brakiem miłości duszami. Ta ulotna mikrosekunda absolutnej perfekcji nadała sens życiu, głęboko ulokowała ostatnią iskrę nadziei, że one istnieją te wielkie miłości, zrodzone z absolutnej nagości…

Autor: Ewel

Ewel. Lubię konie, jogę i pływanie. Kocham sztukę, operę i Łodź! Siedzę głową w chmurach, dupskiem w wodzie, taka ze mnie trochę syrena. Nie lubię utartych schematów. Bywam staromodna, bywam buntowniczką, piszę smutno i trudno, ale zawsze jestem sobą!

3 przemyślenia nt. „Nag (mił) ość”

  1. Jest! Nareszcie mam go 😉
    Przeczytałam i niczego nie żałuję 🙂
    Jak zawsze subtelnie i zmysłowo ♡
    A jakbym chciała dodać PeeSa, to zapytałabym, gdzie, do fajki, jest Twòj tekst o lisie? Dawno powinien tu błyszczeć 😍

Dodaj komentarz