Sabat czarownic

Wiedźmy zbierają się przed północą w Dolinie Jworzynki na coroczny zjazd cechu. Nie jest ich wiele, co roku ich liczba systematycznie się kurczy, skuszone pracą w międzynarodowych korporacjach mają coraz mniej czasu na czarownicowanie. Lipcowa noc pachnie szałwią i pieczonym oscypkiem, który Monique piecze na patyku nad ogniskiem. Gaździna zostawiła cały kosz oscypków, bundzów i korbaczów w darze dla czarownic, żeby ich magia przyniosła powodzenie i szybki ślub córki, która już dawno po 30stce a jeszcze żadnego chłopa do domu nie przyprowadziła. Wszystkie koleżanki już dawno powychodziły za mąż i już co najmniej dwójkę dzieci mają na karku a ona tylko po świecie się szlaja i nie wiadomo co robi, a lata lecą.  Ech ino, żeby się ustatkowała. Niestety starania gaździny nie zostaną dziś nagrodzone, bo córka siedzi przy ognisku popijając domowej roboty dereniówkę i układa zaklęcia, które w znacznym stopniu mają ułatwić jej bratowej zajście w ciążę, wtedy matka na pewno da jej wreszcie spokój, bo będzie zajęta upragnionym wnukiem. Gośka siedzi wkurzona i raz pociąga wprost z butelki nalewkę a raz dopisuje coś do zaklęcia, kreśli, zmienia i wydziwia, żeby tylko wyszło perfekt i za pierwszym razem zadziałało i może matka wreszcie się od niej odczepi. Mruczy przy tym pod nosem wściekła, że to miały być wakacje i odpoczynek, czas żeby pogadać z koleżankami po fachu i zatańczyć nago przy ognisku a tymczasem zamiast się wyluzować musi jeszcze załatwić ten jeden urok przed północą kiedy moc jest najtrwalsza.

„Nie wiem co to za pomysł, że spotykać się w Tatrach w wakacje!” niezadowolona mówi Ewela młoda adeptka tarota spod Warszawy, rzucając do kosza pustą butelkę po piwie. „Nawet śmieci po sobie sprzątnąć nie potrafią, przeklęci turyści! Ja to bym zamknęła cały park na dwa lata z powodu zespołu stresu pourazowego u misiów i byłby spokój, wszyscy poczulibyśmy nagły przypływ mocy. Niech ktoś rzuci jakieś sensowne zaklęcie na tych debilnych turystów. Jacyś chętni?”

Faktycznie w tym roku stonka zadeptała Tatry. Z Hali Gąsienicowej turyści jeszcze przed 22 zwlekali się na dół do Kuźnic. Ostatnie niedobitki z jęczącymi wniebogłosy bachorami, że je nóżki bolą i dalej to nie pójdą albo samce alfa, którzy o 5 rano z wielkimi plecakami wystartowali z zamiarem przejścia przynajmniej 60 km z czego większość pod górę, a teraz wreszcie zadowoleni wracają – pierwsi na szczycie ostatni na dole. Mistrzyni ceremonii Haneczka musiała cały ten spóźniony tłum pogonić piorunami i zbierającą się szybko nie wiadomo skąd złowieszczą mgłą sunącą w dół i oplatającą mackami otaczający polanę las. Przy pierwszym podmuchu wiatru i uderzeniu pioruna nawet najbardziej zmęczeni chwycili drugi oddech a niezadowolone bachory nagle przypomniały sobie, że na dole czekają na nich gofry z bitą śmietaną. Samce alfa przypomniały sobie co znaczy być dżentelmenem i na chwilkę przestali opowiadać jak to było na Elbrusie zimą i jaki tłum zebrał się ostatnio na Evereście i zaczęli obce dzieciaki zbierać i znosić szybkim krokiem na barana. Tym sposobem w 10 minut polana stała się oazą ciszy i spokoju a wiedźmy mogły w końcu na spokojnie zająć się rozpalaniem ogniska i czarownicowaniem.

Dora zapaliła małe ogniki wokół całej łąki i cicho nucąc zaklęcia wrzuciła garść ziół do ogniska ciemnoniebieski płomień buchną nagle na 3 metry do góry. „Ej no mój oscypek” krzyknęła obruszona Monique i odskoczyła od ogniska. „Chodź, tu masz całą tacę upieczonych oscypków i jeszcze domowej roboty eko żurawinę.” – zawołała Aga machając ręką w stronę suto zastawionego stołu. „Ech, ale wędzone magią to nie to samo co nad ogniskiem” – poskarżyła się Monique, ale bez specjalnego nakłaniania dała się przyciągnąć do stołu gdzie obok oscypków stały tam jeszcze michy z sałatkami, coś co wyglądało jak wegański pasztet z żółciaka siarkowego, liście lipy nadziewane dzikim ryżem, soki i nalewki z czarnego bzu, ziołowe herbatki i całe mnóstwo innych łakoci. „Wszystko domowej roboty, według przepisów babci Jadzi” pochwaliła się Aga. „Chyba według zaklęć, bo jakoś nie uwierzę, że stałaś cały dzień przy garach!” zaśmiała się Monique.

Tymczasem Dora dorzucała następne garście ziół do płomienia, który tym razem zaczął mienić się wszystkimi kolorami tęczy. Reszta dziewczyn bez pośpiechu rozkładała się wokoło ogniska chrupiąc czipsy z jarmużu i popijając nalewki. Kate rozłożyła koc trochę dalej, bo już zrobiło jej się gorąco. Przy 20 stopniach i ognisku czuła się jak w saunie. Stanowczo wolała góry zimą, w ogóle wszystko wolała zimą, gdy wewnętrzne ciepło jej talentu grzało ją od środka. Gdy inni trzęśli się w puchowych kurtkach ona dopiero zakładała czapkę i rękawiczki. Ciepło miłości. Dlatego odnosiła sukcesy jako swatka a jej apka stawała się stawała się bardziej popularna od Tindera. Aleks z Martyną jeszcze gdzieś na boku rozmawiały o psach i hodowli jednorożców, które ostatnio stały się bardzo modne, ale ich wzrok był już skupiony na Haneczce, która za moment miała zacząć ceremonię. Z cieni powoli zaczęły wychylać się duchy przodkiń czarodziejek, opiekuńcze bóstwa, duszek Molly, dawno zapomniane słowiańskie boginki i nucąc pradawne zaklęcia oplotły ognisko magiczną aurą siostrzanej mocy. Magia łaskotała w nos i rozlewała się po łące jak zapach letnich kwiatów. Ktoś kichną, to na pewno Ewka i jej alergia.

„Sabat zacząć czas” oznajmiła Haneczka. Jedzmy, pijmy, wdychajmy moc, niech nam starczy na cały następny rok.”

2 Comments

Dodaj komentarz