Ambroży

Ambroży zwinął się w ciasną kulkę i wcisnął ciałko w róg kanapy w kolorze mchu. Czułby się jak w domu, gdyby nie fakt, że tapicerka była szczelnie owinięta plastikowym pokrowcem, który nieprzyjemnie szeleścił przy najdrobniejszym ruchu. Zresztą młody szop i tak starał się za mocno nie wiercić. Zaciskał mocno ślepka i udawał, że jest pogrążony w głębokim śnie. Przez ostatnich kilka miesięcy nauczył się, że to najlepsza strategia, żeby przetrwać. Udawaj, że cię nie ma. Wtedy małe potwory szybko się znudzą i zajmą się dręczenie kogoś innego. 

Kiedyś próbował się bronić. Prychał i drapał. Do czasu, kiedy Ewelina, matka jego prześladowców, zdzieliła go w głowę śmierdzącą ścierą i z impetem cisnęła do ciemnej łazienki. Przesiedział tam kilka godzin, które ciągnęły się w nieskończoność. Strach mieszał się z niepewnością. W głowie kołatało się pytanie – co z nim dalej będzie? Nie chciał tu żyć, ale wiedział, że może być znacznie gorzej. 

Kanarek Euzebiusz, który mieszkał w tym piekle najdłużej, przetrwał tylko dlatego, że jego klatka wisiała wysoko pod sufitem i była trudno dostępna dla małych bestii. Ptak opowiadał Ambrożemu zatrważające historie o licznych stworzeniach, które przewinęły się przez bezlitosne rączki Tymka, Zosi i Kacpra. Większość zwierząt zniknęła bardzo szybko, a ich losy owiane były tajemnicą. 

Półtoraroczny Kacper wydawał się Ambrożemu najgorszy z całej trójki. Na początku szop nie był pewien czy ten mały stwór należy do tego samego gatunku co reszta. Zamiast mówić piszczał, wył i krzyczał. Poruszał się trochę jak zwierzak. Był nieprzewidywalny i wydawało się, że nie zna litości. Pojawiał się bez ostrzeżenia, żeby ściskać Ambrożego tak mocno, że młodemu szopowi brakowało tchu. 

Wtedy Ewelina klaskała w ręce i biegła po to dziwne urządzenie.  Stawała przed nimi i zachęcała potomka do zadawania Ambrożemu jeszcze większych tortur. Była zachwycona miłością jaką jej latorośl żywi do braci mniejszych i zastanawiała się kto następny powinien trafić do domowego stadka. 

Najmłodszy z dręczycieli szczególnie upodobał sobie Grażynę i Zenka. Chomiczą parę, która właśnie spodziewała się potomstwa. Gryzonie drżały na myśl o tym co stanie się z ich pociechami, kiedy ludzcy prześladowcy dowiedzą się o ich narodzinach. Rozważali różne opcje. Opracowali wstępny plan ucieczki, namawiając Ambrożego, żeby wyruszył razem z nimi. 

Ten jednak żył na wolności bardzo krótko i niewiele pamiętał z tych czasów. Ewelina znalazła go jako szopie niemowlę drzemiącego w leśnej norce. Akurat zbliżały się pierwsze urodziny Kacpra i z radością stwierdziła, że to będzie doskonały prezent dla syna.

Pewnego deszczowego popołudnia, najstarszy z ludzkiej gromadki, Tymek, przybiegł do matki, cały w emocjach. Chłopiec marzył o kolejnym psie. Poprzedni zniknął zaraz po tym jak ze strachu przed Zosią posiusiał się na kanapę. Dzień później już go nie było i to wtedy Ewelina obłożyła kanapę tą okropną, drapiącą folią. To wspomnienie zniknęło z jej głowy tak szybko jak mały winowajca z ich domu. 

Decyzja o nowym pupilu zapadła od razu. Razem z Tymkiem zdecydowali, że przygarrną jakiegoś czworonoga z lokalnej fundacji. Ewelinę rozpierała duma na myśl o tym jakie ma dobre serce. Zamiast kupować zwierzaka, daje biedakowi wspaniały dom pełen miłości i dobry przykład dzieciakom.  

Ambroży podsłuchał jej rozmowę z pracownicą z organizacji. Trwała ponad godzinę i szop był zaskoczony drobiazgowością wywiadu. Zresztą podobnie jak sama Ewelina. W którymś momencie zaskoczona i poirytowana zapytała swoją rozmówczynię

– Proszę pani, no bez przesadny, ale czy to naukowo udowodnione, że pies musi wychodzić codziennie na spacer? Przecież mamy ogródek!

Przez pozostałą część dnia wydzwaniała do znajomych oburzona, że świat stanął na głowie i teraz trudniej adoptować psa niż dziecko. 

To było kilka dni temu. Dziś Ambroży zwinięty w kłębek na zielonej kanapie zastanawiał się kiedy pojawi się kolejna ofiara.  

Nagle usłyszał dźwięk domofonu. Po chwili do mieszkania weszło kilka osób. Wymachiwali jakimiś legitymacjami, mieli ze sobą koce i klatki. Szop skulił się mocniej ze strachu, gdy nagla jakaś postać podeszła do niego powoli i zaczęła przemawiać spokojnym głosem. Z czułością wzięła go na ręce i zaczęła gładzić szare futro. Potem wszystko potoczyło się szybko. Ambroży niewiele z tego rozumiał, ale czuł, że od teraz wszyscy będą bezpieczni.

Autor: Sonia Z.

Kiedy mogę szwendam się po lasach i plażach. Gapię się na drzewa, zanurzam stopy w piasku, wciągam zapach psiego futra. Nie jem zwierząt, wierzę w wolność i szacunek, jaram się prostym życiem. Czytam, rozkminiam, myślę, analizuję, obserwuję. A potem zlepiam to wszystko razem, odbijam na papierze i czuję wielką ulgę.

Dodaj komentarz