„A gdy będę umierał, umierał, umierał…”

Ewa przebudziła się, gwałtownie łapiąc powietrze. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Spanikowana, usiłowała przeniknąć wzrokiem półmrok otulający pokój. W końcu natrafiła na włącznik lampki nocnej i łagodne światło zalało pomieszczenie. Przymknęła oczy. Oddychała głęboko, starając się uspokoić rozszalałe serce. Tłukło się w klatce, jakby miało z niej zaraz wyskoczyć. Ewa przez chwilę zastanawiała się, czy nie wezwać pielęgniarki. Po namyśle, jednak zrezygnowała. Personel domu spokojnej starości „Cztery strony świata” miał irytującą tendencję do zdrobnień i „ćwierkania” do swoich podopiecznych. Ewa chociaż słaba, a nawet momentami bardzo słaba ciałem, umysł miała nadal ostry jak brzytwa. Do szału doprowadzało ją zwracanie się do niej per „Pani Ewuniu”. Albo pytania czy może jeszcze herbatki, albo jogurciku, albo bananka. Oj nie… kolejnego w ciągu doby spektaklu zdrobnień, Ewa by nie zniosła. Na szczęście serce powoli wracało do normy a oddech się wyrównał. Opuszkami dotknęła swojego szczęśliwego wisiorka w kształcie błyskawicy. „Tym razem mi się upiekło” – pomyślała. Z trudem przekręciła swoje ciało na bok i zapadła w sen. 

 Obudził ją jazgot wróbli za oknem. Po chwili, z gracją lodołamacza, do pokoju wparowała pani Milena. Na wózku wesoło podskakiwała taca ze śniadaniem, a tabletki w plastikowym kubeczku wręcz krzyczały, „ZAŻYJ NAS”. Ewa uniosła się nieco, oparła o wezgłowie, a pod plecy podłożyła swój ulubiony jasiek. Po ciężkiej nocy była głodna jak wilk. Z apetytem zjadła podane przez panią Milenę jajeczko na miękko, chlebuś, serek i ogóreczka. Do tego popiła sobie herbatkę z miodkiem. A po tableteczkach dostała kawusię z ciasteczkiem. 

Śniadanie wprawiło Ewę w dobry nastrój. Pani Milena, czy może Milenka zawinęła się z pokoju i została zastąpiona przez lekarkę – Danutę Malinowską. Ta z kolei była przeciwieństwem tych wszechobecnych zdrobnień. Ewa nie wyobrażała sobie, żeby ktoś zwrócił się do Danuty Malinowskiej inaczej niż per: Danuta Malinowska. W lekarce wszystko było kanciaste i wykrochmalone. Do pacjentów zwracała się uprzejmie, ale z dystansem. Całą sobą mówiła, że jest Danutą a nie Danką, czy boże broń, Danusią. Podczas badania Ewa zerkała na „doktorkę” z zainteresowaniem. Cienkie, wyskubane złotą pęsetą brwi, zmarszczone były w skupieniu. Pod kitlem Ewa dostrzegła koszulkę z napisem „Kocham Wrocław”, ewidentnie na Danutę za dużą. „Ciekawe” – pomyślała Ewa – „Sentyment do Festung Breslau, brak czystych ciuchów, czy one night stand z facetem, który mentalnie jest w czasach studenckich?” – dywagowała.  Potok rozmyślań przerwało wtargnięcie Pani Milenki. „Paczuszka do Pani, Ewuniu” – wysapała. Ewa, aż podniosła się z wrażenia. Czekała na tę przesyłkę, już od dawna. „Pani Mileno, proszę mi przynieść rękawiczki” – oznajmiła Danuta Malinowska -„Chcę dokończyć badanie”. „Oczywiście, w tej chwili, już lecę” – pani Milenka okręciła się wokół osi, wręczyła paczkę Ewie i wybiegła z pokoju. „Jeszcze chwilę pani Ewo, proszę o cierpliwość” – powiedziała lekarka. W tym samym momencie pani Milenka wpadła ze straszliwymi wieściami. Okazało się, że cały zapas lateksowych rękawiczek ma poobcinane palce. „To pan Michaś spod piątki, taki z niego łobuziak. Snuje się po nocy i robi takie żarciki” – oznajmiła. Mina Danuty Malinowskiej nie sprawiała wrażenia jakby ją te „żarciki” rozbawiły. Ewa była z kolei już wszystkim zmęczona. Chciała się dobrać do paczki a dobry nastrój już dawno prysnął. „To nie łobuziak, tylko jakiś niezły pojeb” – wtrąciła. „Pani Ewuniu, co też pani mówi, w tym wieku takie słowa” – pani Milenka spąsowiała i ewakuowała się, zanim Ewa zdążyła się rozkręcić. Lekarka z kolei pokręciła delikatnie głową i oznajmiła, że badanie zostanie dokończone później. Na to Ewa właśnie czekała. Lekko trzęsły jej się ręce, kiedy rozrywała szary papier i rozplątywała węzełki konopnego sznurka. Za długo czekała, zdecydowanie za długo. Karton pełen był przeszłości i obietnicy na przyszłość. Ewa z rozrzewnieniem oglądała pamiątki, przywołujące wspomnienia. Podświetlony globus w formacie mini, który dostała za zajęcie drugiego miejsca w konkursie recytatorskim. Listy od przyjaciółki. Papeteria jeszcze pachniała słodko i lawendowo. Zdjęcia z kolonii. Na jednym z nich Ewa stała przed Pałacem Kultury. Do obiektywu pozowała z wyciągniętym środkowym palcem. Pamiętała, że dostała za to opieprz od wychowawcy. Indeks bez okładki, poplamiony kawą. W środku nadal tkwiła zasuszona róża, którą Ewa dostała od Przemka – swojej studenckiej miłości. Ale nie to wszystko, było dla Ewy najważniejsze. Najważniejsza była skrzyneczka, zamknięta na zamek. Ewa trzymała ją przez chwilę w dłoniach. Palcami gładziła wyrzeźbiony na wieku wzór. „Nareszcie” – mruknęła i zerwała z szyi błyskawicę. Chwilę grzebała w zamku skrzynki. Wieko odskoczyło z cichym skrzypnięciem. 

Pani Milenka i doktor Danuta Malinowska, ramię w ramię, szukały w składziku chociaż jednej pary rękawiczek, które nie padły ofiarą łobuziaka Michasia spod 5. Pochłonięte tym zadaniem, nie usłyszały huku wystrzału i łoskotu upadającego ciała, który dobiegł zza drzwi Ewy. 

Autor: alosza

Introwertyczka, która czasami lubi ludzi. Kocham las i wodę o każdej porze roku. Latem: leniwe jeziorne kąpiele i wieczory przy ognisku, jesienią: zbieranie kasztanów i spacery po kobiercach z liści, zimą: wyprawy w pełnym słońcu po skrzypiącym śniegu a wiosną: zapach mokrej ziemi.

3 przemyślenia nt. „„A gdy będę umierał, umierał, umierał…””

Dodaj komentarz