Wilec i wilczyca

Kursor miga na białym tle. Wciągam powietrze głęboko do płuc i na jednym wdechu wstukuję:
“SZUKAM ZAUFANEJ OSOBY DO WSPÓLNEJ KĄPIELI NAGO PRZY ŚWIETLE KSIĘŻYCA, TYLKO POWAŻNE ODP. PROPOZYCJA NIE MA CHARAKTERU MATRYMONIALNEGO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”
Wydychając powietrze klikam ENTER. Mój post trafia na grupę z lokalnymi ogłoszeniami.

Powiadomienia o nowych wiadomościach zaczynają przychodzić praktycznie od razu. Większość to idiotyczne śmieszki i prośby o podanie rozmiaru miseczki. W sumie dostaję dwadzieścia siedem wiadomości. Dwadzieścia cztery kasuję od razu po otrzymaniu. Trzy zostają.

Pierwsza odpowiedź – wyobraź sobie tutaj odgłos głośnego przełykania śliny – mojej dawnej koleżanki z liceum. Druga od faceta, który chciał przyłączyć się razem ze swoją żoną. Trzecia od tajemniczej osoby bez zdjęcia profilowego. Imię: Ab. Nazwisko: Cd.

Jasne, bezpieczeństwo jest ważne, ale podążanie za głosem serca jest ważniejsze. No i nie zapominajmy, że nieprzemyślane decyzje to moja największa pasja (zaraz po snuciu nierealnych scenariuszy). Oczywiście, że odpisuję użytkownikowi Ab Cd.

Proponuję, że spotkamy się na dzikiej plaży pod miastem o zachodzie słońca. Już, zaraz. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Ab Cd godzi się na ten rychły termin. I tyle. Po rozmowie. Nie pisze nic o sobie, a ja o nic nie pytam. Przez chwilę wpatruję się w trzy kropeczki na ekranie. Ab wpisuje coś bardzo długo. Ale widocznie zmienia zdanie i wysyła tylko kilka słów.
“Mam coś ze sobą zabrać?” – czytam.
“Nie wiem, może ręcznik?”

Idea kąpania się bez ubrań pod gołym niebem zawróciła mi w głowie w tym samym momencie, w którym o niej przeczytałam w wiadomości od Beaty. Moja wyobraźnia pofrunęła. A potem Beata dodała, że warto mieć kogoś zaufanego do takich kąpieli. Nie powiem, zabiła mi wtedy ćwieka. Kogoś zaufanego do wspólnego rozbierania! WSPÓLNEGO PRZEBYWANIA NAGO! Nie wiem, czy istnieje coś bardziej nie-w-moim-stylu. Bo wiesz, moja relacja z ciałem była jak dotąd trochę pokręcona, pełna zwrotów i upadków. Ciało nie służyło mi wcześniej do tego, żeby traktować je z troską i ciepłem. Służyło do zaspokajania estetycznych potrzeb – najczęściej wcale nie moich.

Przyjeżdżam o czasie i parkuję Vitarkę na leśnym parkingu obok wypasionego białego Range Rovera. Trochę, cholera, za blisko. Ale za mocno jestem spięta, żeby się tym przejąć.Wysiadam, robię kilka ćwiczeń oddechowych i zaczynam iść w stronę dzikiej plaży.

Zastanawiam się kogo spotkam na miejscu. Najpierw wyobrażam sobie wysokiego, brodatego kolesia z tatuażami, z którym po kąpieli mogłabym pouskuteczniać jakieś całowanki albo coś. Potem dociera do mnie, że przecież wcześniej musiałabym się przed nim rozebrać (heloł, taka była umowa, poza tym przypominam uprzejmie, że pisałaś coś o braku matrymonialnego charakteru w tym ogłoszeniu – drze się mój wewnętrzny głosik). Na myśl o rozbieraniu się przed nieznajomym facetem reaguje mechanicznym NO WAY. Mówiłam, że mam z ciałem pokręconą relację? Łatwiej mi zaakceptować całowanki tudzież inne akcje z obcym gościem niż zwykłą, naturalną i zupełnie ludzką nagość bez podtekstu.
Nic tam, będzie o czym gadać na terapii.

Wizja kolesia rozpływa się w wieczornej mgle. Myślę sobie wtedy, że w sumie może spotkanie tej starej znajomej z liceum byłoby całkiem spoko. Mogłybyśmy nawiązać siostrzaną więź. Rozmawiać o ciałach. Albo rozmawiać o czymś zupełnie innym, tylko nie o ciałach. Czuć się swobodnie.

Moje rozważania przerywa widok kobiety stojącej nad brzegiem jeziora. Ma około osiemdziesiątki i długie, siwe włosy upięte w luźny kok. Stoi po kostki w wodzie, sukienka jej powiewa na wietrze. Słyszy moje kroki, odwraca się i macha. Nie do końca wierzę, że to z nią się umówiłam.

Nie wiem co powiedzieć, więc nie mówię nic. Kobieta przedstawia mi się (“Nadzieja”) i wysyła mnie do lasu po suche gałęzie. Rozpalamy małe ognisko i ściągamy ubrania. Siedzę na piasku i przyciągam kolana do piersi. Obejmuje je bladymi ramionami. Czuję, jak wstyd rozlewa się po moim ciele. Spływa z policzków na szyję, z szyi na obojczyki. Osiada gdzieś w dole brzucha i szturcha mnie kijem w okolice nerek. A przynajmniej tak to czuję. Kobieta wstaje, siada za moimi plecami. Bierze w stare dłonie moje włosy i zaplata mi na plecach gruby warkocz. Czuję się dzieckiem. Czuję się swobodniej.

Niespecjalnie mnie interesuje nagość Nadziei. Widzę jak wstaje i podchodzi do wody. Widzę jej przygarbioną sylwetkę i powolne ruchy, kiedy zbliża się do wody. Nie istnieje kategoria młodości/starości, piękna/brzydoty i wszystkich innych ramek, w jakie z zapałem się wpycham ostatnie 27 lat. Jest ciało. Tylko ciało. I aż ciało. Kobieta odwraca się do mnie, oczy jej błyszczą jak dwa paciorki kiedy zachęca mnie gestem do wejścia do wody.

Ja też mam tylko ciało i aż ciało. Wstaję i biegnę do wody, rozchlapując ją na wszystkie strony. Pływam przez chwilę i czuję się wolna. Zaczynam się śmiać. Do piegów, rozstępów na udach, piersi, ramion i warkocza. Uspokajam się trochę i oswajam z tym uczuciem. Leżę na wodzie, oddycham głęboko i wyciągam nos wysoko do księżyca. Cisza. Zaczynam skupiać się na oddechu.

Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy zorientowałam się, że jestem zupełnie sama. Nadziei nie ma obok mnie. Szybko narzucam ręcznik na ramiona, ubrania zwijam w kulę i wpycham do plecaka. Biegnę na leśny parking. Range Rovera już nie ma, za to za wycieraczką znajduję pojedynczą kartkę:

“Ale to parkowanie to masz chujowe.”

Autor: argi

5 przemyśleń nt. „Wilec i wilczyca”

Dodaj komentarz