Randka w ciemno

Anna niecierpliwie stukała obcasem w podłogę. Czuła się głupio siedząc sama przy stoliku. Wydawało jej się, że widzi dookoła same zakochane, gruchające słodko pary. Zirytowana wyszarpnęła telefon z torebki. Nic. Zero. Null. Nie napisał. Nie zadzwonił. Skinęła na kelnera i zamówiła kolejny kieliszek białego wina. Skoro koleś ją wystawił, to chociaż się napije, zwłaszcza, że wino było doskonałe. Cudownie schłodzone, smakowało owocami. Anna pociągnęła długi łyk i żałowała, że w lokalu nie można palić. Miała wrażenie, że obsługa rzuca jej współczujące spojrzenia. Była tak wściekła, aż rozszerzały jej się płatki nosa, kiedy oddychała. Wiedziała, od początku wiedziała, że to będzie idiotyczny pomysł. Randka w ciemno z jakimś znajomym Zuzy. „Niech ją licho” – mruknęła, rzuciła na stół banknot i wyszła z restauracji. Na zewnątrz było jasno jak w dzień. Księżyc, zwany przez jej rodziców z przekorną pieszczotliwością, Łysym, stał w pełni. „Normalnie, krajobraz iście księżycowy” – zarechotała w duchu. Czuła się trochę wstawiona, rozczarowana i wściekła. W skroniach odczuwała już zapowiedź jutrzejszego kaca. W tej samej chwili, ktoś ujął ją delikatnie za dłoń. Podskoczyła przerażona i zobaczyła przed sobą tego gnojka, który ją wystawił. „Jesteś z siebie zadowolony?” – zasyczała – „I dlaczego w ogóle mnie dotykasz?!” – to już wypowiedziała ciut łagodniej. Kolega Zuzy była faktycznie przystojny. Zdjęcie z fejsa nie oddawało jego całej urody. Całość może trochę psuł jakiś dziwny irokez ale Anna ten szczegół zignorowała. Spojrzał na nią łagodnie i zaczął od razu przepraszać. Annie tymczasem złość już przeszła. Postanowiła dać mu szansę. W końcu Zuza i nawet jej mąż Łukasz zaklinali na wszystkie świętości, że ich znajomy jest najwspanialszy, najmądrzejszy i w ogóle naj. Stolik w restauracji był już dla nich stracony, poszli na spacer. „W blasku księżyca” – zachichotała w myśli Anna. Nie była romantyczką ale udzielił jej się nastrój. Długo chodzili po mieście, rozmawiali o wszystkim i niczym, śmiali się, zwierzali, zbliżali do siebie. Dla Anny była to najlepsza randka od niepamiętnych czasów. Zaczęła nawet myśleć, że chętnie zasnęłaby przytulona do jego pleców, z nosem wciśniętym w jego kark. Z tych myśli, wyrwał ją jego głos. „Późno już” – powiedział – „I chyba przeszliśmy ze 20 kilometrów. Chciałabyś może pojechać do mnie?” – uśmiechnął się z ukosa. Anna tylko kiwnęła głową. Wezwał taksówkę i po chwili mknęli po ulicach. Zmęczona Anna oparła głowę o jego ramię. Czuła się szczęśliwa. Radość psuł tylko dziwny zapach unoszący się w samochodzie. „Coś jakby siarka?” – pomyślała. Pochyliła się w stronę kierowcy i głos zamarł jej w gardle. Na dźwigni hamulca ręcznego leżał zawinięty, chyba ogon? A spod kaszkietu kierowcy wystawały rogi? „Co to ma być?” zaczęła gorączkowo myśleć i odwróciła się do w stronę tego fantastycznego kolegi Zuzy i Łukasza. „Kim Ty kurwa jesteś?!” – wykrzyczała mu w twarz. „Ja?” – jego wargi rozciągnęły się w demonicznym uśmiechu – „Ja jestem Pan Twardowski” – powiedział, śmiejąc się. I w tym samym czasie koła taksówki oderwały się asfaltu. Stary, wysłużony Mercedes pomknął w stronę księżyca.

Autor: alosza

Introwertyczka, która czasami lubi ludzi. Kocham las i wodę o każdej porze roku. Latem: leniwe jeziorne kąpiele i wieczory przy ognisku, jesienią: zbieranie kasztanów i spacery po kobiercach z liści, zimą: wyprawy w pełnym słońcu po skrzypiącym śniegu a wiosną: zapach mokrej ziemi.

Dodaj komentarz