Wydarzenie, które mnie zmieniło.

Tekst powstał podczas wakacyjnego kursu 2023 Odblokuj się i pisz, Aleks Makulskiej.

Krzyczysz od trzydziestu godzin. Noszę Cię. Bujam. Tulę. Moje ciało nie zna wytchnienia. Na krótko przysypiasz wyczerpana bólem. Biegnę korytarzem do obskurnej łazienki z pożółkłym sedesem. Wymiotuję. Daję sobie chwilę na bezgłośny płacz przy nieszczelnym oknie. Jest początek lutego, mróz. Inhaluję się tym pozaszpitalnym chłodem.

Z napiętym karkiem i szumem w uszach wracam do przeszklonej sali nasłuchując ciszy. Zapiję zgagę proszkami na migrenę. Jestem wielkim wyrzutem sumienia, że dałam sobie wmówić, że nic się nie dzieje. Że jesteś spokojnym dzieckiem. Że nie toczy Cię żadne cholerstwo. Że jestem przewrażliwiona.

Mijam roześmiane pielęgniarki. Milkną na mój widok. Czuję serię z karabinu spojrzeń. Oskarżycielskich. Kpiących. Odchodzą wraz ze stukotem medycznego obuwia. Zamykam szklane drzwi naszej chomiczej norki 2x3m.

Leżysz na brzuszku z wbitą kroplówką. Podkurczasz swoje miesięczne ciałko, a przez senną buzię przebiega grymas bólu. Mam trzy minuty, żeby zjeść. Muszę jeść, żeby Cię karmić. Karcę się w myślach i naprędce sprawdzam leki na migrenę i ich szkodliwość. Odkładam długą ulotkę licząc, że paracetamol też pomoże.

Rozciągam wysiedzianą leżankę z lat 90-tych. Czerwoną. Jak te nowe z WOŚP podarowane szpitalnym mamom. Jedna stoi w kanciapie pielęgniarek. Podsypiają na niej w nudne i długie dyżury, gdy Cię noszę i śpiewam cichutko odliczając kiedy znów mogę je obudzić po dawkę leków dla Ciebie.

Przygaszone już światło na korytarzu tylko uwypukla mój strach w oświetlonej sali. Brzęcząca świetlówka aż kusi do strzelenia z procy. Holem niosą się pojedyncze szepty i westchnienia. Czasem
w oddali ciche plim plum windy. Pielęgniarki rozdały wieczorne lekarstwa i zniknęły w pokoju socjalnym wymieniać się plotkami z innych oddziałów i przepisami na karpatkę.

Żeby oderwać palące żywym ogniem myśli wyobrażam sobie, że piguły urządzają właśnie zawody śpiworowych gąsienic. Albo skaczą w śpiworach jak kangury, a ostatnia na mecie musi potem wykonać pomiar temperatur, lewatywę lub inne medyczne szachrajstwa.

Dziś wygrała tleniona z wiecznie skwaszoną miną. Na odchodne nie omieszkała zwrócić uwagi, że dziecko nie powinno spać ze mną. Po coś te metalowe łóżeczka stoją. Jej dzieci spały same i żyją.

Jestem w jej oczach tą wkurwiającą mamusią co żre dziwne dania. Wegańskie. Wariatka.
Z cebulą. Na pewno od tego dziecko tak krzyczy.

Jestem tą nadgorliwą mamusią, którą muszą wpuścić na każdą procedurę medyczną z Twoim udziałem.

Przewrażliwioną, która nie pozwala śmiać się z donośnego krzyku co krew pompuje im sprawniej
w drobne fiolki.

Jestem tą, która budzi je prysznicem po nocach, bo w dzień nie umie uspokoić dziecka na pięć minut. Nosiła to ma.

Tą, która zadaje za dużo pytań. Niewygodnych. Trudnych.

Tą, która już zawsze będzie się bać. Tego, czy wyjdziemy stąd razem. Ja i Ty. Bez sepsy.

Tą, w której strach zamieszkał na dobre.

Dodaj komentarz