Astronautka

Jeszcze wczoraj wydawało mi się to świetnym pomysłem. Przecież to jedna z największych atrakcji Czarnogóry! A przynajmniej tak ją reklamują wszystkie przewodniki. Obłędny kolor wody, niezapomniana przygoda, wspomnienia na całe życie. Zdjęcia mnie zachwycają – dzikość, zieleń lasu, spieniony, wartki nurt i progi na rzece. M. jest podekscytowany, nie może się doczekać – mówił o tym spływie, odkąd zaczęliśmy planować nasz pierwszy wspólny wyjazd za granicę. A ja mam wrażenie, że z każdą kolejną minutą ogarnia mnie coraz większe przerażenie.

Wstajemy wcześnie, by nie spóźnić się na autokar. Wykupiliśmy wycieczkę w lokalnym biurze turystycznym. Cieszę się, bo praktycznie nie ma z nami Polaków. Jedziemy przez Czarnogórę, podziwiając przepiękne widoki: góry i meandrujące rzeki, lazurową wodę i wszechobecną zieleń. Ale ja z tyłu głowy cały czas mam tę jedną myśl: właśnie jadę na rafting. Spływ pontonowy Tarą. Rwącą rzeką z progami. Czy mnie pogięło? Przecież ja nie umiem pływać. Przecież ja się boję wody. Przecież wypadnę z tego pontonu na progu, wylecę kreskówkowo w powietrze i utopię się w rzece, jak nic.

Przewodnik opowiada wiele ciekawych rzeczy o kraju, sytuacji na Półwyspie Bałkańskim i o mijanych krajobrazach, ale słucham tylko połowicznie. Żołądek zaciska mi się w węzeł, im bliżej jesteśmy granicy z Bośnią i Hercegowiną. Wąwóz rzeki Tary to najgłębszy kanion w Europie i jeden z najgłębszych na świecie – jego ściany sięgają 1300 metrów. Sama rzeka słynie z błękitnego koloru wody. Bardzo chcę to zobaczyć – i jednocześnie czuję lodowate ręce strachu zaciskające się na żołądku i gardle.

Docieramy do zajazdu przy granicy, gdzie dostajemy pianki, kaski i odpowiednie buty. Przebieram się w piankę, wciskam kask na głowę. M. widzi moje napięcie i oczy rozszerzone lękiem. Próbuje rozładować atmosferę, żartując, że wyglądam jak radziecki kosmonauta. Jestem jednak w szponach przerażenia, zaczynam żałować swojej decyzji, rozważam rezygnację – ale jak zawsze utykam w połowie wyboru, rozdarta między „tak” a „nie”.

Robimy sobie wspólną fotkę – rzeczywiście, wyglądam jak radziecka kosmonautka. Drobna, przerażona astronautka. Nieco zielona na twarzy, bliska płaczu, o wielkich sarnich oczach. Mimowolnie parskam śmiechem.

W dolinę Tary zabierają nas stare dżipy. Kierowcy grzeją bez pardonu po szutrowej drodze, nie zważając na nierówności, kamienie i zwisające gałęzie. Trzęsie nami, jakbyśmy byli workami ziemniaków na pace. Nie jest to komfortowe ani nie pomaga mojemu ściśniętemu żołądkowi. Zaraz jednak zapominam o niedogodnościach, bo pomiędzy drzewami miga Tara. Jej kolor zapiera dech – błękit to zbyt zwyczajne i jednoznaczne słowo na określenie tej barwy. Jest jak płynny kamień szlachetny. Najpiękniejsza rzeka, jaką widziałam!

Dżipy zatrzymują się nad brzegiem, przewodnicy dzielą nas na grupki i prowadzą do 10-osobowych pontonów. Mam wrażenie, że patrzę na to wszystko z boku – jestem tam i nie ma mnie jednocześnie. Wchodzę do pontonu. Siadam na jego brzegu. Wsuwam stopy w uchwyty na dnie. Oszołomiona ściskam wiosło, które wcisnął mi w rękę jeden z przewodników. Z wrażenia boję się, że zapomnę, jak go używać. A potem przewodnik spycha ponton na rzekę… i nurt porywa nas w dół, i mkniemy wraz z nim do pierwszego progu. Dookoła jest błękit i zieleń, zapach lasu, szum wody. Skupiam się na słowach przewodnika oraz na wiosłowaniu, całą sobą starając się machać wiosłem we właściwym tempie i z odpowiednią siłą. I raptem jest – pierwszy próg. Serce mam w gardle, gdy dziób pontonu unosi się. Przez kilka sekund szybujemy ponad wodą, obryzgują mnie lodowate krople, krzyczę razem zresztą załogi, a potem ponton leci w dół, uderza w wodę – i sunie dalej, a ja śmieję się, czując, jak rozsadzają mnie endorfiny. Jestem zachwycona, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Zapominam o strachu. Zapominam, że nie umiem pływać. Zapominam, że chciałam uciec. Nie zauważam, kiedy chwyt, ściskający mój żołądek, rozluźnia się. Jestem – i to wystarcza.

I kiedy rafting dobiega końca, czuję się rozczarowana. Rozczarowana tym, że był tak krótki!

3 Comments

  1. MysliProste

    Paulina, przeniosłaś mnie na moment do tego pontonu, poczułam krople wody na swojej twarzy 🙂 Doskonale opisałaś uczucie strachu przed, doskonale go znam. I ta odwaga, żeby jednak TO ZROBIĆ! Endorfiny udzielają się czytelnikowi 🙂

  2. Sylwia Dec

    omatko, normalnie siedziałam z Tobą w tym pontonie 🙂 przeżyłam z Tobą tą przygodę, jestem zauroczona opowieścią, emocjami obrazami i – last but not least – tytułem, bo to piękna metafora jest <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *