WAMPIRY Z ČELÁKOVIC

Miasteczko, w którym mieszkam, jest znane w całych Czechach jako siedlisko wampirów.

Nazywa się Čelákovice. Jest to zupełnie przeciętne miasto nad brzegiem Łaby, kilkadziesiąt kilometrów od Pragi, nowoczesne i zielone. Posiada kilka szkół i supermarketów, gabinety lekarskie, piękne ścieżki rowerowe, basen i zakłady metalurgiczne. Obecnie mieszka w nim około 14 tysięcy ludzi i nikt nikomu nie pije krwi – chyba że metaforycznie.

Ale sensacyjne wiadomości o dawnej obecności wampirów w Čelákovicach pojawiają się raz po raz na różnych portalach czeskiego internetu oraz w prasie brukowej. W Czechach, kiedy ktoś słyszy słowo “wampir”, nie myśli o Transylwanii ani o Draculi, ale właśnie o Čelákovicach. Miasteczko koło Pragi uważa się za średniowieczną “wylęgarnię” tych istot, nie mającą sobie równych w całej Europie.

Zdarza się czasem, że turyści przyjeżdżają do naszego miasta tylko z zamiarem odnalezienia śladów po powracających z grobu nie-martwych. Fatygują się w tym celu do miejskiego muzeum mieszczącego się w dawnej twierdzy nad rzeką. 

I odchodzą z kwitkiem. 

Po wampirach ani śladu.

Skąd więc wzięła się upiorna sława Čelákovic?

Jest rok 1966 i właściciel domu z ogrodem przy ulicy Majakowskiego w dzielnicy Jiřina, pan František Zmek, kopie rów, żeby doprowadzić do swojego domu wodociąg. Natrafia na ludzkie kości. 

Nie jest to pierwsze tego typu znalezisko w tej okolicy. Wcześniej było tutaj nieurodzajne pole, gdzie w latach 50. wydobywano piasek. Nieraz przy tym wykopywano kości, co zdarzało się także później, po rozparcelowaniu terenu, przy pracach budowlanych albo sadzeniu drzew. Nikt jednak dotąd nie zgłaszał tego władzom. Wykopane kości zaniesiono po prostu na čelákovicki cmentarz.

František Zmek o znalezionych szkieletach zawiadamia SNB – odpowiednik polskiej Milicji Obywatelskiej. Milicjanci i lekarz sądowy stwierdzają, że znalezione kości są zbyt starej daty, żeby mogły ich interesować jako dowód potencjalnego przestępstwa. Sprawa zostaje przekazana archeologom. Praski Instytut Archeologiczny decyduje się na przeprowadzenie wykopalisk ratowniczych, a ich prowadzenie zleca jednemu z asystentów, Jaroslavowi Špačkowi.

Archeologowie odkrywają w ogródku pana Zmeka 11 grobowych jam, a w nich 14 szkieletów. Badania antropologiczne wykazują, że wszyscy znalezieni to dorośli mężczyźni, którzy zostali pochowani w nietypowy, jak na średniowiecze, sposób. W trzech grobach leżą po dwie osoby, bezładnie rzucone na siebie. Szkielety są zorientowane w różnych kierunkach i pozycjach, co nie zgadza się z średniowiecznym obyczajem kładzenia zmarłych do grobu na plecach, głową  zwróconą na zachód. Większość martwych leży na plecach, kilku na boku, a w przypadku dwóch można z całą pewnością powiedzieć, że zostali wrzuceni do jamy twarzą w dół. Układ rąk pod ciałem pozwala się domyślać, że przynajmniej kilku z nich zostało związanych. Trzy trupy mają głowy oddzielone od ciała. Koło jednego znaleziono kawałek sosnowego drewna, przypominający kołek. Jest jasne, że pogrzebani nie mieli przy sobie nic oprócz ubrań, po których oczywiście nie ma już śladu, ponieważ jedyne znalezione przedmioty to pięć prostych metalowych klamer od paska. Jedna głowa, oddzielona od ciała, ma rozwartą szczękę, co nasuwa interpretację, że człowiek ten mógł zostać zakneblowany.

W tym czasie, czyli w latach sześćdziesiątych, w literaturze przedmiotu pojawiło się sporo podniecających wyobraźnię artykułów o  “nietypowych” pogrzebach na wczesnośredniowiecznych cmentarzach (około 1% złożonych do grobu). Badania te przeprowadziła archeolożka Zdenka Krumphanzlová, która opierając się na źródłach etnograficznych (m.in. na monumentalnym dziele Kazimierza Moszyńskiego “Kultura ludowa Słowian”), wysnuła hipotezę o antywampirycznych zabiegach, jakie na pół pogański wczesnośredniowieczny lud stosował wobec zmarłych podejrzanych o szkodzenie żywym po śmierci. 

Lista tych zabiegów to: obciążenie ciała kamieniami, ułożenie martwego w pozycji na brzuchu, wiązanie rąk i nóg, dekapitacja, zatkanie ust ziemią, przebijanie kołkami lub gwoździami, uszkodzenie dolnych kończyn a nawet, w fazie bardziej zaawansowanego rozkładu, rozrzucenie kości po całym grobie, aby upiór nie dał się rady “poskładać”. Działo się to podczas wtórnego otwarcia grobu, kiedy zaistniało podejrzenie, że różne nieszczęścia dziejące się w danej społeczności są sprawką martwego.

Najskuteczniejszym sposobem na zatrzymanie działalności tzv. revenanta w średniowiecznych źródłach było spalenie ciała. Jeśli jednak do tego dochodziło, ze zrozumiałych względów nie zachowały się archeologiczne dowody. 

Strach z tego, że martwi mogą wracać między żywych, jest tak stary jak ludzkość. Jednak średniowieczne “upiory” nie można w żadnym wypadku mieszać z romantyczną wizją bladego wampira w czarnym płaszczu, o wystających kłach, sycącego się krwią niewinnej ofiary. Średniowieczni szkodliwi revenanci (tak ich najczęściej nazywano, słowo “upiór” czy “wampir” pojawia się w tekstach źródłowych dużo później), zabijali i straszyli żywych, szkodzili na majątku lub zdrowiu, czasem też zapowiadali rychłą śmierć członka społeczności. 

Pisemnych przekazów o nich jest jednak bardzo mało. Pochodzą też raczej z późnego średniowiecza i wczesnych czasów nowożytnych. Najczęściej revenanci wracają po śmierci bez złych zamiarów. Proszą o modlitwę za swoją duszę albo przed czymś ostrzegają. Nigdy nie piją krwi. Ta wizja pojawia się dopiero w XVII – XVIII w. 

Owe informacje w literaturze fachowej miały niewątpliwy wpływ na prowadzącego badania Jaroslava Špačka, który wysnuł tezę, że chodzi o wyjątkowe (byłoby jedynym takim w Europie!) specjalne cmentarzysko przeznaczone wyłącznie dla “niebezpiecznych zmarłych”. Ówczesne gazety szybko zainteresowały się tematem i tak powstała fama o Čelákovicach jako miejscu, gdzie w średniowieczu hojnie pojawiały się wampiry (albo osoby o wampiryzm podejrzane). Sensacyjne artykuły na ten temat mieszały oczywiście fakty z fantazją. Z czternastu trupów zrobiło się szesnaście, pisano, że niemal wszyscy mieli kneble w ustach i leżeli twarzą do ziemi, z rękami związanymi na plecach i głową oddzieloną od ciała. Mieli też być jak najbardziej przebici drewnianymi kołkami. Tymczasem jedyny znaleziony “kołek” leżał w odległości pół metra od ciała i był najprawdopodobniej kawałkiem starej deski! Wyobraźnię podniecał też fakt, że byli to podobno mężczyźni ponadprzeciętnie wysocy i dobrze zbudowani jak na owe czasy.

Romantyczna interpretacja Jaroslava Špačka była niestety oparta na bardzo słabych, spekulacyjnych dowodach. Pod koniec lat 90. przeprowadzono nowe, dokładne badania znalezionych szkieletów za pomocą metod z dziedziny biologicznej antropologii oraz tafonomii (nauki rekonstruującej warunki, w których przebiegał proces rozkładu ciała).

Naukowcy doszli do wniosku, że “wampiryczna” hipoteza jest nie do utrzymania. Po pierwsze znalezione kości nie pochodzą z wczesnego średniowiecza, kiedy miały się utrzymywać owe postpogańskie obyczaje, jak twierdził Jaroslav Špaček. Metoda datowania radiowęglowego umieściła znalezisko do XIII – XIV w. Budowa ciała zmarłych też odpowiada temu datowaniu.

Wyniki badań tafonomicznych obaliły zaś największy dowód na domniemany “wampiryzm” pogrzebanych, czyli hipotezę o pośmiertnym “ukręceniu” ich głów. Głowy odpadły najprawdopodobniej na skutek naturalnych procesów rozkładu. Dzieje się tak w sytuacji, kiedy pod głową znajduje się jakiś materiał organiczny (drewniana deska, jakiś kawał tkaniny), która ulegnie szybszemu rozkładowi niż ciało. Głowa osunie się wtedy do tyłu i podczas powolnych procesów erozyjnych może się posunąć nawet o kilka centymetrów od ciała. Ta hipoteza jest według naukowców dużo bardziej prawdopodobna niż wizja, że ktoś otwiera grób jakiś czas po śmierci danej osoby i odcina (czy też “ukręca”) głowę, ponieważ na kościach tułowia nie żadnego śladu po takim zabiegu (a powinien być). 

Kawałek drewna w jednej z grobowych jam był prawdopodobnie właśnie taką deską, na której martwego zawleczono do grobu, i wrzucono doń razem z nim, a która potem rozpadła się pod nim powodując osunięcie się głowy i oddzielenie jej od ciała w naturalny sposób.

Analiza tafonomiczna wykazała też, niektóre ciała mogły być pochowane już częściowo rozłożone (brak niektórych kości palców) – dzieje się tak w wypadku pozostawienia wisielca długo na szubienicy, co było normalne w średniowieczu – ku przestrodze i na znak, że w danej miejscowości przestrzegane jest prawo karania na gardle.

Co prowadzi nas już do nowej teorii na temat pochodzenia dziwnego cmentarzyska. Po przeprowadzeniu drugiej tury badań naukowcy doszli do wniosku, że szkielety z parceli Františka Zmeka to nie wampiry, ale najprawdopodobniej skazańcy i inne osoby z marginesu społeczności, którym odmówiono tzw. chrześcijańskiego pogrzebu. 

Niemal każde średniowieczne miasto miało wyznaczone miejsce (najczęściej w okolicy szubienicy), gdzie grzebano powieszonych przestępców, samobójców, ofiary morderstw oraz osoby, którym według późnośredniowiecznych kościelnych instrukcji należy odeprzeć chrześcijański rytuał pogrzebowy. Do takich “odszczepieńców” należeli też często włóczędzy, oraz oczywiście Żydzi i ludzie ekskomunikowani. 

Ta hipoteza wyjaśnia, dlaczego martwi z Čelákovic byli tak niedbale i przypadkowo pogrzebani, w różnych pozycjach, bez świętych przedmiotów, takich jak medaliki, obecnych w “normalnych” grobach. Miejsca pochówku musiały być nieoznakowane, dlatego wrzucano kolejnych martwych na już pochowanych. 

W pobliżu cmentarzyska znajdowało się też miejsce zwane “dołem rakarskim” (czes. mrchovláčka). Grzebano tam zwierzęta, które padły wskutek choroby, oraz padlinę, sprzątniętą z ulic miejskich. Poza tym było to wyjątkowo nieurodzajne pole, a lokalizacja dość daleka od murów miejskich, ale nadal dostępna. Jakby nie liczyć, wprost doskonałe miejsce na hańbiący pochówek dla przestępców i innych wyrzutków niegodnych chrześcijańskiego pogrzebu.

Jaroslav Špacek broni jednak swojej “wampirycznej” teorii, zauważając, że w późnym średniowieczu Čelákovice nie miały jeszcze przywileju karania na gardle. Szubienica na wzgórzu przy drodze na Pragę, w dzisiejszej dzielnicy Záluží, pojawiła się dopiero w XVII w. W dodatku wzgórze Šibenák leży dobrych parę kilometrów od tajemniczej nekropolii. Nigdzie w pisanych źródłach nie ma śladu o wykonywaniu wyroków śmierci w średniowiecznych Čelákovicach i grzebaniu skazańców w miejscu znaleziska. 

Jak było naprawdę? Kim byli tajemniczy martwi? Czy rzeczywiście mogli mieć coś wspólnego z “revenantami” czyli powracającymi do życia martwymi? 

Na jednym z polskich portali historycznych znalazłam artykuł podający informacje, że średniowieczni ludzie nieraz obawiali się powrotu owych “grzeszników” pochowanych w hańbiący sposób w pobliżu szubienicy lub rakarskiego dołu. Bywało więc, że stosowali pośmiertne zabiegi, mające zapobiec ewentualnemu zmartwychwstaniu owych “potępieńców”. Czy zastosowali je na čelákovickim cmentarzysku? Nie ma na to bezpośrednich dowodów. 

Jak było naprawdę? Tego raczej nigdy się nie dowiemy. Możemy tylko na bazie faktów popuszczać wodze fantazji…

Przy pisaniu artykułu korzystałam z publikacji Muzeum Miejskiego w Čelákovicach:  Dana Klírová, Pavlína Mašková, Byli v Čelákovicích upíři?, 2018, wydanej przy okazji wystawy o tej samej nazwie  w čelákovickim muzeum w 2016 r. 

oraz z artykułu o średniowiecznych miejscach egzekucji: https://historia.wprost.pl/490015/szubienice-kaci-i-wisielcy-czyli-zlodziejski-los-w-dawnej-polsce.html  

Zdjęcie pochodzi ze strony Muzeum Miejskiego w Čelákovicach https://www.celmuz.cz/

Tekst powstał w ramach WYZWANIA MIESIĄCA w Pisalni – Akademii Kreatywnego Pisania Aleks Makulskiej.

Autor: Stefania Martinez

Jestem Stef i opowiadam historie. Pokazuję kobietom, jak być bliżej siebie. Bujam w obłokach, zakorzeniam się w Ziemi.

2 przemyślenia nt. „WAMPIRY Z ČELÁKOVIC”

  1. Fascynująca historia – a właściwie kilka fascynujących historii w jednym, bo mamy tu przecież i makabryczne odkrycie, i różne opinie na jego temat, i średniowieczne zwyczaje – te autentyczne i te domniemane, świetnie wypadają te bardzo ciekawie fakty zderzone z wyobrażeniami i domysłami. Wyłania się też z tego tekstu interesująca refleksja na temat tego, jak chętnie potrafimy wypaczać i naginać fakty, żeby brzmiały bardziej sensacyjnie i rozbudzały wyobraźnię naszą i kolejnych odbiorców. A Twój tekst jest tak ładnie „pod prąd”, bardzo wyważony, omawia różne możliwości, puszcza wodze fantazji, ale nie ma w tym taniej dramy ani pochopnego wyroku – i świetnie widać dzięki temu, że nie potrzeba taniej sensacji, żeby tekst na taki temat był szalenie interesujący.

Dodaj komentarz