Tworzenie, zdekoncentrowany mózg oraz krytyczka Elżbieta

Tekst powstał podczas sesji pisania na żywo na Pisalni u Aleks Makulskiej.

„Mężczyzna stoi na balkonie i kręci głową. Brud, pożoga i zniszczenie – myśli.”

I…?

I koniec historii.

Ale z jakiegoś powodu myślę, że ten mężczyzna patrzy na tę odchodzącą kobietę. Na jej plecy, które widzi ostatni raz, i to czuje.

I…?

I znowu koniec.

To może inaczej.

Kurde, no, ciągnie mnie w ten urbex, ale już o nim pisałam i raz i drugi i mam wrażenie, że trzeci nic nie wymyślę, tylko znowu będę się powtarzać…

Jest zbyt rano, żebym walczyła ze sobą, więc zaczynam jeszcze raz.

– Ej, Alaistar, chodź, wleziemy tam.

– Gdzie?

– No tam.

– Ale tam jest napisane, że grozi zawaleniem.

– Chuj, nie zawaleniem. Od czego masz swoje cyberramię? Najwyżej się na coś przyda.

– A jak się zepsuje, to myślisz, że z twoich zdjęć zapłacisz za naprawę?

Zapadło milczenie. Rozważaliśmy za i przeciw.

– Właściwie to może tak. Nikt już nie robi zdjęć na kliszy. Nikt nie wywołuje oprócz mnie w całym Ardadagh. A ludzie jednak tego chcą. Czasem dla rodziny. Czasem dla siebie, żeby przypomnieć sobie, jak wyglądają bez cyberskinów, bez awatarów, bez tych wszystkich ulepszaczy z augmented reality. Czasem dla rodziny, żeby potomkowie wiedzieli, jak TAK NAPRAWDĘ wyglądał ich ojciec czy matka. Albo dziadek czy babka…

…kroili wciąż jabłka

– Nie, mózgu, nie idziemy w te rejony.

– Ale pamiętasz, jak to szło?

– Coś tam robaczek, na robaczku zielony kubraczek… I były też knedle z jabłkami, usatysfakcjonowany?

– Powiedzmy.

– To wracamy do głównego wątku.

Różni ludzie do mnie przychodzili. Różne rzeczy za te nieretuszowane zdjęcia oferowali.

Kredyty pewnie też by się dało wynegocjować.

Alaistar patrzył na mnie z góry.

– Anna, jesteś niemożliwa.

– A ty przekonany – wyszczerzyłam się do niego.

Wleźliśmy.

Tak, groziło zawaleniem. Napęczniałe sufity zwisały jak pajęczyny, ze ścian tynk odpadł już dawno…

Cholera, łaziłam kiedyś po takim. Tylko który to był? Nie mogę sobie przypomnieć.

– Ada, skoncentruj się.

– To ty nie jesteś skoncentrowany, mózgu. Na czym skończyliśmy?

– Tak, grozi…

– A, pamiętam. Napęczniałe sufity zwisały jak pajęczyny, ze ścian tynk odpadł już dawno.

– Ej, a zauważyłaś, że napęczniałe i pajęczyny to bardzo podobne słowa? Czy ludzie uznali, że pajęczyny wychodzą z napęczniałych pająków?

– Ta kawa ci chyba szkodzi, a nie pomaga. Pamiętasz, że mieliśmy pisać dalej?

W tym momencie mózg wyłączył się obrażony. Zapadła w nim kompletna pustka i cisza. Jak w piosence Turnaua.

Próbuję go przekonać kolejnym łykiem kawy. Muzyką, lecącą z głośników. Głębokim oddechem, ale on nie chce, niewyspany i zmęczony, olewa mnie zupełnie.

– Kawa już zimna – jęczy.

– W ręce ci zimno, nie wiem, czy zauważyłaś – marudzi.

To zakładam rękawiczki.

– W dupę cię kocyk grzeje za mocno.

– Cisza, dobrze jest. Przynajmniej nerek sobie nie zaziębię – odpowiadam jak polska babcia.

– Ej, a Anna ma babcię?

– Tym zajmiemy się kiedy indziej.

– Nie wyspałem się.

– Wiem, mój drogi. Jest pełnia, więc jeszcze jutro jeden dzień ciężkiego spania, a później wrócimy do normy – próbuję go udobruchać. Ale zobacz, jak się dobrze składa: pełnia, wampiry…

– Tak, groziło zawaleniem. Napęczniałe sufity zwisały jak pajęczyny, ze ścian tynk odpadł już dawno…

Z duszą na ramieniu otworzyłam pierwsze drzwi. Zaskrzypiały niemiłosiernie i odpadły z zawiasów, ale przytrzymałam je i przysunęłam do ściany.

– Nie wiem, czemu ja z tobą łażę po tych ruderach.

– Bo się nudzisz. Bo mnie lubisz. Bo czemu nie. Bo inaczej siedziałbyś w VR-ze i zapomniał, jak świat wygląda – wybierz sobie.

Alaistar westchnął.

– Czy oni nie za często wzdychają tam u ciebie?

– O, Elżbieta się obudziła – krzyczymy na spółkę z moim mózgiem.

– To pewnie ta kawa – mruczę.

– Pewnie tak. A dopiero co pisałaś, że rano jeszcze śpi.

– Bo spała – odpowiadam.

– Cześć krytyczko – witam się z nią, ale ona nie odpowiada. Może wciąż ma mi za złe anegdotę z grubą świnią. Niech ma. Niech siedzi cicho.

– Dobra, na czym skończyliśmy?

– Na wzdychaniu – mózg odpowiada mi szeptem.

Alaistar westchnął i zaczął łazić po pomieszczeniu, swoją cyberłapą podnosząc skrawki…

– Ej, a oni mają skrawki, skoro nikt już prawie nie używa papieru?

– Nie nie używa papieru, tylko nie wywołują zdjęć na papierze.

– A gazety mają papierowe?

– Nie możemy zastanowić się nad tym później? A teraz spróbować wejść we flow. FLOW, wiesz, co to jest? Czasem nam tak dobrze idzie.

– Nie mogę, bo już tylko trzy minuty zostały, a z tej historii wciąż nic nie wynika.

– Nie wynika, bo nie możesz się skupić.

– Skoncentrować. Skupić to brzydkie słowo.

– Ja pierdolę – mruczę – nie dam ci więcej kawy – myślę, ale wiem, że to nieprawda. Ciągnie mnie do niej tak, jak Annę ciągnie do ruder, jak Alaistara do…

– No właśnie, do kogo albo do czego? Bo chyba na razie Alaistar jest tokenowym czarnym kumplem?

– Ja ci dam tokena.

– To nie ja mówiłem, to ona – mózg wskazuje na krytyczkę Elżbietę, czytającą dokładnie każdy akapit, linijka po linijce, słowo po słowie.

– Jeb się Elżbieto, mówiłam ci – powtarzam słowa, które napisałam chyba dwa tygodnie temu, a ona szczerzy kły.

– Ale się powtarzasz.

– Tyyyyy, jak tak szczerzysz kły, to w sumie możesz zostać wampirzycą.

Przybijamy sobie z mózgiem piątkę.

Czas się skończył.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *