10 grudnia – Celina
Celina zaniepokojona wyjrzała przez okno. Henryk ciągle nie wracał. Zapatrzyła się przed siebie i dopiero po chwili, dostrzegła w oknie naprzeciwko, sąsiadkę. Ona również czekała na męża. Po chwili spotkały się spojrzeniem i w oczach kobiety Celina dostrzegła nić porozumienia. „Kobiecy los, wiernie czekać” – mruknęła do siebie, skinęła sąsiadce głową i zasłoniła okno. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wyjęła papierosa z paczki. Zapaliła i zaciągnęła się głęboko. Wypuściła dym bardzo powoli, na końcu robiąc małe kółeczko. Poprawiło jej to humor, ale tylko na chwilę. Mimo późnej pory postanowiła zrobić sobie kawę. Nie chciała zasnąć zbyt wcześnie. Zależało jej na tym, żeby doczekać powrotu Henryka z jednostki. Zaklinał się, że zaraz po służbie wróci do domu i jak zwykle nie wracał. Celina nie była w tym sama. Wszystkie bloki, położone nomen omen przy ulicy Czołgistów, były zamieszkane przez wojskowych i ich rodziny. Celina weszła do kuchni i postawiła czajnik na gazie. Nie zapalała lampy. Wolała popatrzeć przez okno na padający delikatnie śnieg. Chociaż nie przepadała za zimą, cieszyła się na tę odrobinę białego puchu, która rozjaśniała rzeczywistość. Nie czuła się wtedy tak przygnębiona i znużona samotnym przesiadywaniem w mieszkaniu. Czajnik zagwizdał. Celina wlała wodę do szklanki i patrzyła, jak na powierzchni robi się miękki kożuszek z fusów. Zaciągnęła się papierosem ostatni raz i zgniotła go w przepełnionej popielniczce. Szklankę z kawą włożyła do metalowego koszyczka i wróciła do pokoju. Nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Odkąd wyszła za mąż, jej życie kręciło się wokół Henryka. Dbania o niego, za niego, dla niego. Zakupy, sprzątanie mieszkania, obiad, rozmowa, kolacja, obowiązek małżeński. Celinie nie przeszłoby przez gardło słowo stosunek, a tym bardziej seks. I kiedy Henryk łamał ich życiową rutynę, Celina czuła się zagubiona. Doskonale wiedziała, że spędza właśnie czas z kolegami i w końcu wróci do domu. I chyba właśnie wracał. Usłyszała chrobotanie przy drzwiach. Znak, że Henryk jest mocno wstawiony i nie może wcelować kluczem w zamek. Celina uśmiechnęła się lekko. Dobrze znała swojego męża. Uważał, że zachowuje się teraz niezmiernie cicho i delikatnie, a tymczasem obudziłby umarłego. Podeszła szybko do drzwi i otworzyła je na oścież, a jej mąż wręcz runął do korytarza. Momentalnie zasnął. „No cóż i to by było na tyle” – mruknęła Celina taszcząc Henryka do sypialni. Na szczęście był szczupły i niewysoki. „Raz, dwa i trzy” – dodała sobie animuszu i wrzuciła męża na łóżko. Padł jak worek ziemniaków i nawet się nie obudził. Celina wyprostowała się z trudem i sapnęła cała zziajana. „Niech śpi, jutro niedziela” – pomyślała z czułością. Postanowiła, że dziś prześpi się na tapczanie w drugim pokoju. Pozbierała na korytarzu rzeczy, które powypadały Henrykowi z kieszeni podczas transportowania go do sypialni. Portfel, chusteczkę, kluczyki do samochodu. Kiedy podnosiła wzrok zobaczyła coś jeszcze. Kaburę ze służbowym pistoletem. Musiała odpiąć się od paska. Celina zmartwiała a rzeczy męża spadły jej na podłogę. Bała się broni. Nie umiała się nią posługiwać, chociaż Henryk próbował ją wielokrotnie tego nauczyć. Śmiał się nawet, że żona żołnierza a boi się byle pukawki. Celina nie umiała wytłumaczyć swojego lęku i chyba nawet nie chciała. Zastanawiała się co teraz zrobić. Nie mogła zostawić tego tak na środku korytarza. Dotykać też nie bardzo miała ochotę. Racjonalna część Celiny wiedziała, że broń jest nie nabita i zabezpieczona. A ta druga Celina oczami wyobraźni już widziała, jak broń wypala a kula trafia ją dokładnie między oczy. Stała więc, jak osłupiała, dobrych pięć minut. W końcu zebrała się w sobie. Odłożyła rzeczy Henryka na półkę. Sięgnęła miotłę i trzonkiem, stojąc jak najdalej, wsunęła kaburę pod szafę. „Niech Heniek ją juto wyciąga” – mruknęła zadowolona – „Nie mam zamiaru tego dotykać, nawet koniuszkiem palca”. Zadowolona z siebie poszła przygotować się do snu. „Jutro mu nagadam” – postanowiła moszcząc się pod kołdrą. Z tą myślą przyłożyła głowę do poduszki i natychmiast zasnęła. W mieszkaniu zapadła cisza. Za oknem miękko padał śnieg. Zegar delikatnie odmierzał czas. A w oknie naprzeciwko sąsiadka Celiny nadal czekała w oknie na powrót swojego męża.
11 grudnia – Henryk
Henryk jęknął i obrócił się na łóżku. Tak nieszczęśliwie, że słońce zaświeciło mu prosto w oczy. Twarz wykrzywił mu grymas bólu. Z trudem otworzył oczy i z lekkim niedowierzaniem rozejrzał się po sypialni. Trochę czasu zajęło mu uświadomienie sobie, gdzie się znajduje. W strzępach pamięci szukał, w jaki sposób wrócił do domu i jak znalazł się w łóżku. Westchnął i przeciągnął się w pościeli. „To oczywiście Celina” – powiedział do siebie. „Ta kobieta jest autentycznie święta. Inna przyłożyłaby mi ścierą i wyrzuciła na klatkę”- monologował – „Pewnie zaraz stanie w drzwiach ze śniadaniem na tacy i tylko w oczach będzie czaił się wyrzut”. Postanowił wstać i wyprzedzić żonę. Chciał uspokoić chociaż trochę wyrzuty sumienia, które ogarniały go za każdym razem, kiedy zapił z kolegami. Nie był idealnym małżonkiem. W przeciwieństwie do Celiny, która tak bardzo się dla niego starała, że aż czasami go to denerwowało. Uważał, że mogłaby zejść czasem z tego piedestału perfekcyjnej pani domu i być po prostu Celinką. Kobietą, którą pokochał. Kobietą, która przed ślubem nie zachowywała się jak nakręcona lalka skupiona tylko i wyłącznie na utrzymaniu czystości i gotowaniu obiadów. „Najwidoczniej nie można mieć wszystkiego” – Henryk doszedł do takiego wniosku przekradając się cicho w stronę kuchni. Niestety, jego plan spalił na panewce. Od progu uderzył go zapach świeżo zmielonej kawy i jajecznicy na boczku. I oczywiście Celina, w kuchennym fartuszku pląsała radośnie w kuchni. Kiedy go zobaczyła od razu złapała go za łokieć i wręcz siłą zaprowadziła do stołu. W mgnieniu oka nakryła do śniadania. Jajecznica, chleb z masłem, mocna kawa. To, co Henryk lubił najbardziej. On jednak siedział skonsternowany i patrzył się w talerz. Nie cierpiał, kiedy tak się zachowywała. Wiedział, że postąpił źle. Powinien wrócić wczoraj od razu do domu, a nie kolejny raz pić wódę. Naprawdę miał ochotę na to, żeby Celina się na niego wydarła, zrobiła mu awanturę, nawet rzuciła talerzem w ścianę. Oczami wyobraźni już widział żółtą plamę jajecznicy na białych ścianach, a na podłodze skorupy talerza. Tymczasem żona zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Jakby nie musiała spędzać samotnego wieczoru, jakby nie musiała się martwić i czekać, a potem taszczyć jego bezwładne ciało do łóżka. Cud prawdziwy, że się na nią nie zrzygał. Henryk miał dość takiej Celiny, ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Siedział tak przy kuchennym stole, Celina go zagadywała a on miał ochotę wstać, rzucić talerzem i krzyczeć, i krzyczeć aż do zdarcia gardła. Nadludzką siłą woli powstrzymał się. Otrząsnął jak po długim biegu, uśmiechnął do żony i zaczął jeść śniadanie.
11 grudnia – Celina
Celina patrzyła na Henryka z niedowierzaniem. Wyglądał jakby w ogóle jej nie słuchał. Myślami przebywał gdzieś daleko. A ona tak się starała. Przygotowała mu śniadanie na kaca. Nie miała do niego pretensji o późny powrót i stan w jaki się wprawił. „Dlaczego tak jest?” – pomyślała – „Przecież robię wszystko najlepiej jak potrafię”. Była już bliska łez. Nagle Henryk rozpogodził się i zaczął jeść. Celina poczuła ulgę, pomieszaną jednocześnie z wyrzutami sumienia. Pomyślała, że jej pretensje są całkowicie nieuzasadnione i czepia się. Jak zwykle zepchnęła swoje emocje w kąt. Tymczasem Henryk z apetytem spałaszował śniadanie, wstał i bez słowa udał się do łazienki. Po chwili usłyszała szum wody. Może nie do końca dzień rozpoczął się tak jakby chciała, ale postanowiła być optymistką. Spojrzała na stół przykryty ceratą i zapatrzyła się w talerz z niedojedzonym śniadaniem. Ciężko westchnęła i zaczęła zbierać naczynia. Myślała o tym, że już chyba nie rozumie swojego męża. Tak bardzo się dla niego starała, wręcz ubiegała jego myśli. Matka od zawsze Celinie wpajała, że dobra żona to taka, która wręcz czyta w myślach męża. Tymczasem Celina miała wrażenie, że Henryk coraz bardziej się od niej oddala. Widziała w jego oczach, gdzieś na dnie jego duszy, zniecierpliwienie i czasami, jakby wściekłość. Nie rozumiała tego. Tak właśnie było dziś rano, Celina miała wrażenie, że mąż za chwilę rzuci jej się do gardła. Pozbierała naczynia i włożyła je do zlewu pełnego gorącej wody. Zanurzyła dłonie w pachnącej pianie i zaczęła zmywać. Domowe obowiązki zawsze działały na nią kojąco. Lubiła sprzątać, odkurzać czy prasować. Mogła wtedy bez przeszkód rozmyślać. „Chyba przesadzam” – pomyślała opłukując błękitny talerz. „Ma kaca i ma prawo być rozdrażniony, to nie ma nic wspólnego ze mną” – tłumaczyła sobie. Wywód ten wydawał jej się logiczny i usatysfakcjonował ją. Celina zawsze starała się widzieć jaśniejszą stronę i postanowiła, że zostawi Henryka po prostu w spokoju. Opłukała zlew z mydlin, wytarła dłonie. Odwróciła się i wtedy zobaczyła brudną patelnię dumnie prezentującą resztki jajecznicy. Roześmiała się cicho – „No do cholery, jeszcze patelnia!”.
Henryk – 11 grudnia
Westchnął ciężko i oparł się o umywalkę. Podniósł głowę i napotkał swoje spojrzenie w lustrze. Oczy miał przekrwione, włosy sterczały na wszystkie strony i cień zarostu pokrywał jego skórę. Wyprostował się i przeciągnął. Bolały go plecy. W ustach czuł kwaśny smak kawy i odbijało mu się jajecznicą. Słyszał szum wody dochodzący z kuchni. Wiedział, że jak wyjdzie z łazienki kuchnia będzie wysprzątana, łóżko równo pościelone a Celina będzie krzątać się po mieszkaniu. „Ile można sprzątać?” – mruknął do siebie Henryk wchodząc do wanny. Strumień zimnej wody uderzył go w twarz, że prawie krzyknął. „Nie mogę tak dłużej” – powiedział do siebie nagle i bardzo go to oświadczenie zaskoczyło. Nie wiedział czego ma dość, że nie może tak dłużej. Czy chodziło mu o kąpiel, picie do nocy z kolegami z jednostki czy może Celinę. Namydlił porządnie całe ciało i rozmyślał. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czuł się tak od dłuższego czasu. Spłukał mydliny, wytarł się szorstkim ręcznikiem i spojrzał w lustro raz jeszcze. Wyglądał trochę lepiej, niż przed kąpielą ale tylko trochę. Zakładał szlafrok, kiedy drzwi uchyliły się i usłyszał głos Celiny. „W nocy powypadały Ci rzeczy z kieszeni, są na szafce. Odpięła się też kabura z pistoletem, wsunęłam ją pod szafę. Możesz się tym zająć?” – poprosiła – „Upiekłam wczoraj makowiec, może zjemy i napijemy się herbaty?” – zaproponowała. Henryk wyszedł na korytarz i spojrzał na Celinę. Stała, trzymając talerzyk z pokrojonym ciastem. Makowiec wyglądał wspaniale, udekorowany białym lukrem i posiekanymi orzechami. Henryk bez słowa sięgnął pod szafę i wyciągnął pistolet. Celina stała za jego plecami, przyglądając się jego ruchom. Henryk wyciągnął broń z kabury, była nabita wbrew temu co myślała wczoraj Celina. Odwrócił się w stronę żony. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami – „To zjemy makowiec?” – zapytała i wysunęła w jego stronę talerzyk. Henryk spojrzał na ciasto, uniósł dłoń z pistoletem i wypalił, dwa razy. Rozległ się huk i brzęk talerza, który wypadł z dłoni Celiny. Makowiec rozsypał się pod nogami Henryka. Schylił się, podniósł kawałek ciasta. Jadł je i oblizywał palce z lukru, patrząc na ciało żony.
Nie spodziewałem się tego, że po przeczytaniu opowiadanoa będę się zastanawiał czy Henrykowi smakował makowiec 😉
Myślę, że smakował 🙂 Celina umiała piec 😉