Stryszek nad Oborą

“Miałaś rację, Astro. Historia miłosna” – zaskrzeczał Edgar zanim jeszcze zdążył zająć miejsce. Wleciał na Stryszek i usadowił się wygodnie między Astro, polną myszą, a Sempre i Tuyo, jaskółkami dymówkami, które uwiły sobie gniazdo pod sufitem – “Ale nie ciesz się jeszcze, nie każdy przemytnik ujawnia swoje zamiary podczas pierwszego spotkania. Zakład wciąż jest w toku.”
Astro wybuchnęła śmiechem.
“Edgar, chłopie. Widziałeś go w ogóle? Przerzedzone futro na grzbiecie, rozbiegany wzrok. Tak nie wygląda narkotykowy baron. Tak wygląda złamane serduszko” – mrugnęła do sroki i wsadziła sobie do pyszczka ziarno słonecznika. 

Stryszek nad Oborą na podwórzu sołtysa był czymś w rodzaju lokalnej karczmy, miejsca spotkań. Zwierzęta z Kożuszek spotykały się na dziurawych, skrzypiących deskach, na których nie miałby odwagi stanąć żaden człowiek ważący więcej niż czterdzieści kilo. Każdy głodny lokalnych plotek prędzej czy później trafiał do Obory. Krowy i owce doskonale wiedziały, w jakim humorze jest dzisiaj gospodarz. Myszy i szczury polne orientowały się na bieżąco w tym, co piszczy w trawie, z kolei kot Kizia jako ulubienica gospodyni zawsze miała dostęp do najświeższych wieści z Domu. Do zadań specjalnych – przeszpiegów, wywiadów środowiskowych i innych wyzwań, zawsze oddelegowywał się Edgar A., najsprytniejsza z lokalnych srok. Cieszył się niemałym szacunkiem wśród zwierząt mimo tego, że pod wpływem alkoholu bywał dość śliski w kontaktach z lokalnymi ptasimi damami. Wszyscy wiedzieli jednak, że od trzech lat nie może zapomnieć o Savannah, wystarczyło więc w sytuacji zbyt nieeleganckiego przystawiania się przypomnieć mu miastową sroczkę, z którą miał pewien gorący epizod. Zmieniał się wtedy w kupkę pijanego nieszczęścia i wył do rana, ale przynajmniej nie narażał nikogo na swoje godne pożałowania teksty na podryw.

“No, to czego się dowiedziałeś?” – ponagliła go Astro.
“Chwila moment, myszko. Daj mi ściągnąć marynarkę” – powiedział, ale zamiast ściągnąć marynarkę odwrócił łeb za siebie i zwrócił się do szczura, który drzemał w stosie siana – “Bartek, kochany, polej mi, proszę”

Szczur Bartek, bardzo stary i ślepy (wówczas jeszcze na tylko jedno oko) był barmanem w Stryszku nad Oborą. Sam unikał napojów wyskokowych i lubił porządek, bez obawy można więc było mu powierzyć skradzione gospodarzowi puszki piwa i suche drożdżówki. Za Bartkiem stała wielka puszka piwa “Żubr”, w której zwierzęta wywierciły dziurę przy pomocy gwoździa. Dziura była zaklejona szczelnie taśmą izolacyjną. Szczur uśmiechnął się do Edgara – twarz miał nieco upiorną ze względu na zupełnie białe, niewidzące oko – i wyciągnął spod lady nakrętkę od pasty do zębów. Barman ściągnął taśmę z puszki “Żubra”, napełnił nakrętkę po sam brzeg uważając, żeby nie zmarnować ani kropelki, a następnie przykleił taśmę spowrotem.  Przyniósł ją Edgarowi do stolika z pojedynczej cegły, przy którym siedział razem z dziewczynami – Sempre, Tuyo i Astro. Sroka podziękowała barmanowi po czym przelała zawartość nakrętki do kapsla po piwie. Jego dziób był dość szeroki i picie z nakrętki było zwyczajnie niewygodne. Szczur prychnął, kiedy dwie kropelki nie trafiły do kapsla i osiadły na cegle.

“Możnaby zainwestować w jakieś szkło, wiecie. Takie z prawdziwego zdarzenia. Jak w knajpie” – rzucił ptak, na co Bartek parsknął pogardliwie.
“Pewnie, myszy z warzywniaka u Karolaków budują właśnie hutę szkła przy grządce z dynami, lada dzień zaczną produkować mikro-szklaneczki i spodeczki, specjalnie na potrzeby jaśnie pana Edgara” – sroka zignorowała kąśliwą uwagę i zatopiła dziób w kapslu. Zwilżywszy gardło niskoprocentowym piwem, Edgar zwrócił  łeb w kierunku myszy. 

“No więc, wracając do szczura – artysta, trochę miękka pałka. Widzę potencjalnie niebezpieczną skłonność do wspierania władzy autorytarnej, przynajmniej w przeszłości. Uciekł z miasta ze względu na “nowy start”, ale trudno stwierdzić ile w tym prawdy. Obstawiam, że miał dość szemraną, seksualnie wyczerpującą relację z Królową Szczurów. Albo ucieka od odpowiedzialności, albo go przegnali za brak umiejętności trzymania się w kupie. To przenośnia, rzecz jasna. Mógł też wywalić na wierzch jakieś sekrety wagi państwowej, bo po 15 minutach rozmowy był gotowy się ze mną podzielić każdym najmniejszym szczegółem na temat Królowej Szczurów. Jakby serio, na chuj mi informacja o jej wymiarach. Nie wydaje się stanowić zagrożenia, ale wolałbym go jeszcze mieć na oku.”

Zaskakujące, ale kwestie polityczne w Kożuszkach nie były ni odrobinkę mniej intrygujące od tych w Kanałach. Co więcej, pod wieloma względami Kożuszki mogły cieszyć się znacznie dojrzalszym ustrojem politycznym od chociażby Gniazda Rogatej Gwiazdy. Panowała tam demokracja, a poczucie zbiorowej odpowiedzialności za współbraci nie ograniczała się wyłącznie do zwierząt jednego rodzaju. W Kożuszkach wszystkie zwierzęta, niezależnie od gatunku, poziomu udomowienia i statusu relacji człowiek-zwierzę starały się dążyć razem do  wspólnych celów – pełnych żołądków, godnego miejsca do życia i równego prawa do dzikiego imprezowania. Utrzymanie w Kożuszkach statusu quo wymagało jednak trzymania pieczy nad pewnymi aspektami – chociażby takimi jak to, kto do społeczności Kożuszek ma prawo należeć. Kto zasiada z resztą zwierząt przy wspólnym stole, kto może czuć się bezpieczny, kto zasługuje na zaufanie. W końcu to zaufanie jest fundamentem społeczności, w której w każdej chwili możesz się stać czyimś obiadem. Z tego powodu zwierzęta szybko starały się zidentyfikować potencjalne zagrożenie – choćby poprzez weryfikację nowych i podejrzanych typów. Mieli już w Kożuszkach przypadki obcych, którzy chcieli coś ugrać kosztem lokalnych zwierząt. Zburzyć ład, jaki wypracowali sobie tutaj przez lata, splądrować spiżarki lub – co gorsza – napełnić brzuchy innymi mieszkańcami. I chociaż w stosunku do obcych zwierzęta z Kożuszek pozostawały nieufne, to panowało wśród nich zbiorowe przekonanie, że mogą na sobie polegać. Owszem, zdarzały się wśród zwierząt liczne niesnaski, traktowanie z góry i podziały, to pilnowano jednak, by nie przerodziły się w żadne większe scysje. 


Długie nocne dyskusje w Stryszku nad Oborą często przeciągały się do rana zwłaszcza wtedy, kiedy na tapet wchodził temat podległości człowiekowi.
“Mam bardzo ograniczone pokłady szacunku dla zwierząt nazwanych przez ludzi” – powtarzała często Astro – “W zagrodzie Kowalików nazwali ostatnio cielaka per Kotlecik. Pomyśl tylko, na ilu poziomach to jest obrzydliwe, wziąwszy pod uwagę jak skończyła jego babka.”
“Ciekawe gdzie byś była, gdybyś nie podkradała ludziom żarcia” – prychała Kizia. Jakimś cudem była w stanie patrzeć z góry na ptaki i myszy, chociaż siedziała nieco niżej, na szerokim stopniu drabiny. Tak potrafią tylko koty.
“Czy ktoś powiedział coś złego na Pana?” – krzyczał Imbir, pies gospodarza. Potrafił wywęszyć nielojalność wobec człowieka z absurdalnie wielkiej odległości.
“No dobra, ten koleś to już lekka przesada” – mówiła Kizia.
“Po prostu uważam, że dobrze byłoby to jakoś uregulować”
“Powodzenia w negocjacjach z ludźmi” – kwitowała jak zwykle sceptyczna kotka.

“To jak będzie z tym szczurem?” – zapytała podekscytowana Astro. Toya zachichotała cicho widząc entuzjazm polnej myszy, przestając na moment czyścić pióra Sempre, swojej towarzyszki. Zwykle nie mówiła wiele, mimo wszystko cieszyła się sympatią większości zwierząt.
“Głosujemy” – oznajmił Edgar.

Prawie wszyscy stali bywalcy Stryszku nad Oborą stanęli dookoła pojedynczej cegły, przy której siedział Edgar, mysz i jaskółki. Na parterze zostały duże zwierzęta gospodarskie, strzygąc czujnie uszami. Okoliczne koty zbiegły się do budynku. Nietoperze zaczęły się poszturchiwać i ziewały niezadowolone, ledwie co wybudzone ze snu. Gryzonie, szkodniki i drobne gady z okolicy zbiegły się na Stryszek.  Grupa ptaków zaangażowanych w życie Kożuszek na wieść o głosowaniu poszybowała do Obory i przysiadła na żerdzi pod sufitem. Część z nich zajęłą miejsce w niewielkim okienku pod samym dachem. Głównie jaskółki i wróble, garstka srok i pojedynczy kruk. I jerzyk, na którego widok Edgar zaklął niezadowolony. Sroka powtórzyła wszystkim niezaangażowanym we wcześniejszą rozmowę o wszystkim, czego dowiedziała się o nowym podczas przeprowadzonych z nim rozmów i godzin bacznej obserwacji. Zamiast jednak mówić o gościu “miękka pałka”, tym razem użył sformułowania “osobnik o dość delikatnej konstrukcji psychicznej”. 

“…niepokoi mnie przede wszystkim fakt, że gość nie chce wyjawić swojego imienia. Może mu go nie nadali w Gnieździe i się wstydzi. A może to wszystko bujda i jest członkiem jakiejś zewnętrznej siatki, która chce przehandlować nasze mięso kunom z miasta” – ostatnie zdanie wypowiedziane przez Edgara wywołało spore poruszenie. Zwierzęta zaczęły szeptać między sobą. 
“Kurwa, Edgar, specjalnie podkręcasz atmosferę” – powiedziała Sempre.
“Ostrożności nigdy za wiele. Nie zmienia to faktu, że w rozmowie jest raczej przyjemny. Spoko gość, powiedziałbym. Ale bezpośrednie wywiady przeprowadzam dopiero od kilku dni, wcześniej miałem go pod obserwacją. Jakieś pytania?” – oczywiście, że zwierzęta miały pytania. Mnóstwo pytań. Pierwszy jednak wyrwał się jerzyk Strzałka. Cholerny jerzyk Strzałka.

“Co to znaczy seksualnie wyczerpująca relacja?” – zapytał, szczerząc się głupio. Kilka samic usadowionych wygodnie na parapecie obok Strzałki zachichotało, kilka teatralnie przewróciło oczami. Edgar prychnął.
“Nie wiesz?” – zapytał.
“Nie wiem” – odparł zadziornie Strzałka – “ale może ty mi wyjaśnisz? Ponoć nie dałeś rady jednej Savannah…” – jerzyk mówił tak, jak latał – nieprzyzwoicie szybko.
“Kutas” – mruknęła sroka – “A może ty nam opowiesz o swojej ostatniej relacji, rzekomo wyczerpującej intelektualnie. Nie dla twojej partnerki rzecz jasna” – jerzyk speszył się nieco. Edgar odbił piłeczkę, jednak w jego oczach wciąż czaił się gniew. Sięgnął po papierosa, w porę jednak Sempre zatrzymała pazury wędrujące ku zapalniczce.
“Tu się nie pali” – syknęła jaskółka. Sroka odłożyła papierosa.
“Następne pytania. Tym razem z sensem, szanujmy się.”

Zwierzęta pytały Edgara o wszystko. Do czego może się nam przydać? Czy rozumie zasady panujące w Kożuszkach? Czy będzie pasować? Czy się dostosuje? Czy nikt z Gniazda Rogatej Gwiazdy go nie szuka? Sroka powtarzała te same zdania po kilka razy, wiele razy musiał też szczerze przyznać, że nie zna odpowiedzi na zadane pytanie. Szczur o wyjątkowo lśniącym futrze zapytał, czy jest przystojny i był wyraźnie zawiedziony, kiedy Edgar opisał go jako w znacznym stopniu odbiegającego od obecnego kanonu szczurzego piękna.
“To wszystko?” – zapytał Edgar półtora godziny później. Cisza. – “W takim razie głosujmy”.

Koty i gryzonie podnosiły łapy, ptaki i nietoperze prostowały skrzydła. Zwierzęta na parterze uginały przednie prawe kończyny unosząc kopyta i raciczki. Astro i Sempre entuzjastycznie zagłosowały na “tak”, za to Toya i Edgar nie unieśli w górę skrzydeł. Dwie sikorki – Bystra i Śmiała – latały po Stryszku i całej Oborze podliczając głosy. Po wszystkim zameldowały się przy cegle na środku.
„Osiem głosów przewagi dla zaproszenia nowego do grupy” – oznajmiła Bystra. Ciekawość zwyciężyła ze strachem przed nieznanym. Wśród zwierząt zapanowała wrzawa. Wszyscy mieli jakieś zdanie na temat wyników głosowania, i wszyscy uparli się, żeby wyrazić je głośno.

“Edgar, mogę cię prosić na słówko?” – sroka usłyszała głęboki, zachrypnięty baryton tuż za swoim prawym uchem. Odwrócił się – stał za nim stary kruk. Matowe pióra w kiepskiej kondycji i szerokie pęknięcie na czarnym dziobie zdradzały, że Ra miał na swoim koncie wiele życiowych doświadczeń. Z powodzeniem mógłby zająć miejsce Edgara w społeczności Kożuszek, być niepisanym liderem, on jednak wolał trzymać się na uboczu. 
“Jasne, Ra. Co jest?”
“Widziałeś tatuaż tego szczura? Za prawym uchem?”
“Tak, czaszka. Ludzka. To coś oznacza?”
“To może być przypadek, ale tak tatuowali się członkowie gangu z kanału pod warsztatem samochodowym. Parszywe typy. Zabijaki. Mówili, że im się ego nie mieściło w kanale, i zaczęły wypełzać w Miasto. Siać terror.” – wyjaśnił. Ptaki przez chwilę spoglądały na siebie w milczeniu. “Polecę w kierunku miasta i porozpytuję tych, co żerują bliżej. Może będą wiedzieć więcej.”
“Ja będę mieć go na oku tutaj. Dzięki, Ra. Dobrze, że nas odwiedziłeś” – kruk w odpowiedzi skinął tylko głową i wyleciał przez kwadratowe okienko. 


Wydrzyłeb codziennie trzymał się swojej rutyny. Spał w podpiwniczeniu, tuląc się do chłodnej ściany za europaletą opartą o ceglany mur. Przytargał tam sobie kilka piór podprowadzonych z kurnika i kawałek szmaty, i uwił sobie z nich całkiem przytulne gniazdo do spania. Miał tam więcej miejsca niż kiedykolwiek w Kanale. Nie musiał cisnąć się w ślepych odnogach rur z masą sąsiadów. Piwniczkę – całkiem sporą jak na szczurze wymagania – dzielił wyłącznie z kilkoma kątnikami, które, jak to pająki, nie należały do szczególnie rozmownych. W ciągu dnia drzemał w gnieździe, w nocy zaś wysuwał nos z piwniczki i ostrożnie, z czujnością wędrował po gospodarstwie w poszukiwaniu jedzenia. Codziennie o zmierzchu odwiedzał oponę porzuconą za budynkiem gospodarczym i czekał na Edgara, z którym ucinali sobie pogawędki. Wydrzyłeb miał srokę za nieco nieokrzesaną i nieszczególnie bystrą. Musiał jednak przyznać, że wyjątkowo łatwo się z nim rozmawiało. Edgar słuchał szczura z zainteresowaniem, dopytywał o szczegóły i zawiłości życia w kanałach, wtrącając od czasu do czasu jakiś kąśliwy społeczny komentarz. Poza tym dość zrozumiale wyjaśniał mu Kożuszki i potencjalne zagrożenia Kożuszek. I skłamałby oczywiście, gdyby nie doceniał prezentów, które sroka od czasu do czasu przynosiła na ich spotkania. Często dzielił się z nim jedzeniem, a raz przyfrunął na krawędź opony z pojemniczkiem czerwonej farby plakatowej w dziobie. Ledwo był ją w stanie utrzymać i nieelegancko wypluł ją do opony. Wydrzyłeb uznał to za szalenie miłe i tego samego wieczora umoczył łapy w farbie i namalował na jednej z cegłówek pod paletą wizerunek Nadziei, jednej ze szczurzych boginek czczonych powszechnie w kanałach.

“Szczurze, zamiast spotykać się w oponie, odwiedź nas dzisiaj w Oborze.” – powiedział Edgar pewnego dnia, zaglądając przez otwór wentylacyjny do piwniczki Wydrzyłba. Szczur wystawił głowę zza palety i spojrzał w górę.
“Jakich nas?”
“Nas. Zwierzęta z Kożuszek. Poznasz nas trochę lepiej, zanim do reszty zdziczejesz i całkiem zapomnisz mowę” –  szczur napiął się nieco. Sam nie wiedział, czy czuł się we wsi już na tyle swobodnie, żeby bardziej integrować się z lokalną społecznością. 
“Gdzie jest ta Obora?”
“Za budynkami gospodarczymi, po drugiej stronie obejścia.”
“No, niech będzie”


Zwierzęta z niemałym trudem przesunęły pojedynczą cegłę pod okienko, żeby wyraźnie widzieć podwórze. Tego wieczoru na Stryszku zebrało się o wiele więcej gości niż zwykle,  i chociaż Edgar co chwilę apelował, żeby wszyscy zachowywali się naturalnie i nie peszyli gościa, nikt nic sobie nie robił z jego próśb. 

W końcu go zauważyli. Mały, szary puncik przemykał przyklejony do ścian ścianami budynków. Pod samą Oborą zawahał się – musiał odkleić się od ściany i ruszyć przez środek podwórka. Wydrzyłeb nie chciał zostać przekąską dla drapieżnych ptaków, Kizi, pozostałych kotów i teriera sąsiadów, dlatego stanął w miejscu i uważnie skanował otoczenie. Nie czuł się bezpiecznie, ale nie stchórzył. Zaczął biec ile sił w małych łapkach w kierunku obory. 
“Co za dzikus” – mruknęła Sempre przyglądając się przez okno szczurowi rozwijającemu kosmiczne prędkości na ubitej ziemi pod Oborą. 

Wydrzyłeb wszedł do środka, upocony jak – nie przymierzając – świnia. Zauważył na sobie dobrotliwy wzrok dorodnej jałówki.
“Cześć” – przywitał się, siląc się na dziarski ton. Krowa nic nie odpowiedziała, odwróciła łeb w kierunku swojej koleżanki i zaczęła szeptać jej coś do brązowego ucha.
“Jak na Stryszek to tam” – jedna z krów, dość chuda w porównaniu z pozostałymi odezwała się do szczura i wskazała rogiem drabinę. Wydrzyłeb skłonił się nisko i pobiegł w górę po szerokich szczebelkach. 

Stryszek był niski i przytulny. Pod ścianą ciągnął się długi bar z ustawionych w rzędzie drewnianych klocków. Wydrzyłeb zdziwił się, kiedy za barem spostrzegł innego szczura. Nie powinno go to dziwić, w końcu wiedział, że inne szczury gdzieś tu są. Ale ostatnio widział innego przedstawiciela swojego gatunku dobrych kilka tygodni temu i na wspomnienie tego spotkania nieprzyjemny dreszcz przechodził mu po plecach.  Na stryszku porozrzucane były cegły, które służyły mniejszym zwierzętom za stoliki. Każdy z nich był zajęty do ostatniego miejsca – zwierzęta siedziały ściśnięte jedno przy drugim. Na drugim końcu sali, pod niewielkim, prowizorycznym okienkiem, które równie dobrze mogłoby być wzięte za dziurę w ścianie, siedział Edgar i machał skrzydłem w stronę Wydrzyłba – “Stary, tutaj!”. Razem z nim przy stoliku siedziały dwie jaskółki i brązowa mysz.

Astro zauważyła szczura wdrapującego się po drabinie. Założyła za ucho niewidzialny kosmyk włosów i spojrzała w dół, na kapsel pełen ziaren leżący na cegle. Edgar widząc to, trzepnął ją lekko dziobem w ramię.
“Przestań go bezczelnie podrywać. Rano narzekałaś, że ma na plecach przerzedzone futro. On nawet nie jest myszą, to inny gatunek!”
“I mówi to koleś, który po trzech zakrętkach słabego piwa gliździ się do każdego ptaka w polu widzenia. Przypomnę ci, Ed, jak ostatnio próbowałeś uwieść gęś. Kurwa, stary. GĘŚ” – Sempre podsumowała Edgara, po czym zwróciła się do myszy – “Astro, skarbie, wyglądasz zabójczo. Nie przestawaj”
“Ale ona nie jest po trzech zakrętkach słabego piwa!”
“Połącz kropki, Edgar. Może właśnie dlatego ma szansę?”

Wydrzyłeb szybkim krokiem podszedł do cegły, przy której siedział Edgar z dziewczynami. 
“Astro” – przedstawiła się mysz wyciągając w łapkę w stronę szczura.
“Wydrzyłeb” – mruknął w odpowiedzi. Edgar słysząc imię szczura parsknął cicho w prawe skrzydło. 
“A więc dlatego nie chciałeś się przedstawić”
“Tja”

Po kilkunastu minutach Wydrzyłeb rozluźnił się nieco. Rozmowa, choć niezbyt angażująca, pozwoliła mu się wczuć w klimat Stryszku. Towarzyszyło mu wrażenie, że wszyscy się na niego gapią, ale prędko udało się mu siebie przekonać, że to mu się wyłącznie wydaje. W końcu od tak dawna nie przebywał wśród innych. Przyglądał się uważnie Edgarowi. Ewidentnie coś się w nim zmieniło – przy oponie nie był taki pewny siebie i wygadany. 

Nagle  szczur zauważył po drugiej stronie sali coś rudego i puszystego. Szybko rozpoznał ten kształt – lęk przed parą szpiczastych uszu miał wdrukowany głęboko w swoje DNA. Kizia wylegiwała się pod ścianą jak gdyby nigdy nic.
“KOT!” – wrzasnął głośno, wchodząc w słowo Sempre, która opowiadała właśnie o swoich przygodach podczas zimowania w Afryce Subsaharyjskiej. Podnosząc się strącił ze stołu swoją nakrętkę z piwem, kapsel pełen pestek dyni i pojedynczego bratka, który miał służyć za ozdobę stołu. Nikt się jednak nie przestraszył, wszyscy za to spojrzeli na niego jak na idiotę, łącznie z Kizią.
“Chłopie, jakbym miała wybierać czy zeżreć ciebie, czy starego adidasa gospodyni, wybrałabym adidasa” – prychnęła kotka.
“Edgar, nie boisz się jej?” – zapytał szczur z nutką paniki w głosie.
“Mówiłem Ci przecież, że w Kożuszkach trzymamy się razem.”
“Ale przecież… Uciekaliśmy razem, kiedy pojawiła się na podwórku…”
“Bzdura, musiałeś coś źle zrozumieć”
“A-ale…” – zaczął Wydrzyłeb, szybko jednak zobaczył w oku sroki błysk, który nie pozwolił mu skończyć zdania. Edgar nie mówił nic, ale błyszcząca iskierka szepnęła, ptak gotowy jest wykoleć mu oko, jeśli ten powie choć słowo na temat tamtej sytuacji. Trwało to jednak tylko ułamek sekundy – kiedy mrugnął, iskierka zniknęła. Sroka wyglądała zupełnie zwyczajnie.
“Usiądź, robisz wiochę” – mruknęła Astro, akcentując wyraźnie słowo WIOCHA.
“O co tutaj chodzi? Trzymacie się z kotem?” – zapytał szczur.“W Kożuszkach trzymamy się razem” – powtarzał Edgar niczym zdarta płyta.
“Ale myślałem, że ona… Drapieżnik…”
“Owszem, jest wiecznie głodna i lepiej być ostrożnym, ale, powtarzam, trzeba się trzymać razem. W Domu dostaje znacznie lepsze kąski”
“A więc bawicie się tutaj w wojny gangów i udajecie, że walczycie o życie, a tak naprawdę żyjecie sobie tutaj jak pączki w maśle, zero zagrożenia?” – zapytał Wydrzyłeb z niedowierzaniem. W jego głosie brzmiała nutka pogardy dla takiej sielskiej wizji życia.
“Wszystko psujesz, stary. Nie można tak” – Edgar pokręcił głową – “Zaprosiliśmy cię do naszej wspólnej przestrzeni, traktujemy jak swojego. Okaż trochę szacunku” – szczur zmieszał się. Na chwilę przy stole zapanowała cisza.

“Fajny tatuaż, co oznacza?” – zapytała Astro wskazując na wizerunek ludzkiej czaszki za uchem Wydrzyłba. Niby przypadkiem trąciła szczura łokciem. Z całych sił starała się rozluźnić nieco napiętą atmosferę. 
Szczur zaśmiał się nerwowo. Przez moment miał wrażenie, że w oczach sroki znów zauważył ten stalowy błysk. Zniknął jednak równie szybko jak się pojawił. 
“Mieliśmy w kanale tatuażystę, który potrafił robić tylko ten jeden motyw” – powiedział, siląc się na lekki ton. 
“Oooh, rozumiem” – ciemne oczy Astro świeciły niczym Gwiazda Polarna – “Mocno bolało?”

Autor: argi

3 przemyślenia nt. „Stryszek nad Oborą”

  1. Bardzo mi się podobają te opowiadania w wykonaniu zwierząt. Pokazujesz świat z 2 strony. I wiesz jak byłam mała to zawsze wierzyłam w to, że właśnie zwierzęta, rośliny mają taki świat jak 'ludzie’ i robią to wszystko 😛 plotkują, piją, bawią się, randkują. Zresztą , chyba nadal w to wierze. 😁💖

Dodaj komentarz