„Chcesz orzeszka?” – wymamrotał Jimi, wyciągając przetłuszczoną torebkę w stronę Henrego. Ten spojrzał na partnera z lekkim obrzydzeniem i pokręcił głową w geście odmowy. Zauważył, że kawałek orzeszka ziemnego wydostał się z gumowatych ust Jimiego i spadł dokładnie na drążek zmiany biegów. Ciężko wzdychając, Henry wyciągnął świeżo wykrochmaloną chusteczkę z monogramem i wytarł gałkę. Ta aż zalśniła czernią ebonitu. Jimi spojrzał tylko z ukosa i aż parsknął, rozsiewając dookoła kolejne okruchy i kropelki śliny. Henry wywrócił oczami. Czasami miał wrażenie, że komendant specjalnie przydzieli mu do pracy tego obżartucha i flejtucha. Jimi może był skuteczny, a już na pewno celnie strzelał, ale co z tego, jeżeli wszystko wokoło siebie potrafił zasrać. I to czasami dosłownie. Raz Henry przyłapał go na sraniu koło radiowozu. Był tak oszołomiony, że tylko stał i patrzył, jak jeden z najlepszych detektywów New York City defekuje. Henry złożył chusteczkę, siorbnął gorącej kawy i pogrążył się w myślach. „Jeżeli jestem tu z nim za karę, to nie ma co się dziwić” – monologował do siebie w duchu – „Można powiedzieć, że to i tak niska kara za zastrzelenie tego czarnucha. Kto by pomyślał, że może się z tego zrobić afera prawie na cały stan. Pieprzeni abolicjoniści, obrońcy czarnuchów, jebał ich pies”- Henry nawet nie zauważył, jak zaczął szeptać pod nosem. Na szczęście Jimi nie pozwolił mu się rozpędzić w tym wyklinaniu. Trącił go łokciem i Henry wrócił do rzeczywistości. „Patrz kolego, makaroniarze zjedli swoje obiadki”- zarechotał wskazując palcem na drugą stronę ulicy. Faktycznie, martwa do tej pory ulica zaczęła tętnić życiem. Jimi i Henry odłożyli kubki z kawą i wlepili wzrok w budynek na przeciwko. Na razie mieli tylko prowadzić obserwację, a w ostateczności, tylko jeżeli pojawi się Bruno Carzone, aresztować wszystkich w zasięgu wzroku. Obaj detektywi, tak różni, zgadzali się w jednym, nienawidzili makaroniarzy. Jimi był Irlandczykiem, więc nienawiść do Włochów wyssał z mlekiem matki. Henry z kolei miał matkę ze Szkocji a ojca Polaka. Nienawiści do potomków mieszkańców Półwyspu Apenińskiego nauczył się trakcie służby. Na razie na ulicy nie działo się nic szczególnego. Zielone jak koniczyna oczy Jimiego i szarobure jak chmury nad Szkocją oczy Henrego, wpatrywały się w skupieniu przed siebie. Dzieciaki ganiały po chodniku z oponą samochodową. Wysztafirowane Włoszki z wielkimi zadami, spieszyły pewnie na wieczorną mszę. „Widzisz tę po prawej” – zagadał Jimi – „Widzisz jaki ma tyłek, jej spódnica mogłaby przykryć cały Teksas” – śmiejąc się trącił kubek z kawą, wylewając ją na kolana Henrego. Ten wrzasnął, kiedy poczuł jak gorący napój przenika przez cienki materiał. Krzyk poniósł się aż na ulicę, detektywi nie zamknęli okien wozu. Wszyscy przechodnie zamarli i spojrzeli w stronę granatowego Forda. Siwy mężczyzna powoli odwrócił głowę w ich stronę. Henry mógłby przysiąc, że słyszy jak ścięgna trzeszczą w szyi starego. Dzieciaki potoczyły oponę dalej, kobiety rzucając ukradkowe spojrzenia potruchtały za róg. Detektywi zastygli w oczekiwaniu, nie wiedzieli czego się spodziewać. Kobieta, rozmawiająca z sąsiadami przez okno na parterze, rzuciła przeciągłe spojrzenie i wycofała się za firanę. Henry spojrzał na Jimiego. Liczył, że nie zostali zauważeni. Jimi z kolei wpatrywał się w torebkę orzeszków. Po chwili zielone, irlandzkie oczy spojrzały w szare polsko – szkockie. Jimi szybkim ruchem wyciągnął czterdziestkępiątkę i wpakował Henremu trzy kule w głowę. Na ulicy nikt nie zwrócił uwagi na strzały. Dzieciaki toczyły oponę, kobiety szły do kościoła, sąsiedzi rozmawiali, siwy mężczyzna odwrócił wzrok. Jimi oparł się o fotel i wrzucił do ust parę orzeszków. Przeżuwał je jeszcze, kiedy przystawił rewolwer do skroni i pociągnął za spust.
Orzeszki

Jimi, to fleja jakich mało. Upierdzielił Forda juchą. Scena jak z Pulp Fiction, tylko dużo więcej krwi. 🙈 Bez sensu było pucować drążek zmiany biegów. 😆