Porażka na całego. Miało być bujnie. Miało być gęsto. Miałam rozsadzić korzeniami donicę. Wystrzelić ku słońcu jak wiosna w połowie maja, oszałamiająca obfitością i rozpasaniem zieleni.
Zamiast wiosny jednak – pustynia. Susza. Zapomnienie. Ziemia, niepamiętająca czułego dotyku wody, spękała i zbiła się w centrum naczynia. A pośrodku tkwię ja: skarlała, ledwo dysząca, przysuszona… Słaniam się ku tej twardej, martwej ziemi, a jedyne, o czym jeszcze jestem w stanie myśleć, to woda. Wody. Wody mi daj. Z ekstazą myślę o najmniejszej nawet kropelce.
Tak bardzo się starałam urosnąć, rozwinąć, wypuścić liście. Zakwitnąć i wydać owoce. Tak się starałam, ale to było za mało. Do tego tanga trzeba dwojga. A ciebie zabrakło.
Być może jesteś na wakacjach i korzystasz z uroków życia. To ci się zdarza czasami. Co z tego, że porzucasz swoje rośliny – ty jesteś przecież najważniejsza, selfcare, mindfulness i czas tylko dla siebie. Tyle że słyszałam od innych, że zawsze załatwiasz opiekę. Ktoś zawsze przychodzi podlać spragnione istnienia w twoim imieniu. Dlaczego więc teraz o mnie nie pomyślałaś? Dlaczego porzuciłaś mnie na powolną śmierć z pragnienia?…
To koniec. Umieram. Odpada z mojej łodyżki kolejny listek. Niewiele ich już zostało. Pomarszczyły się, zwinęły, trzymają się ostatnią nitką nadziei.
Wtem przedziwna wibracja porusza doniczką, ziemią, moją cienką łodyżką, a w końcu liśćmi. Jest w tym energia. Jest w tym życie. Jest…
Woda.
Woda!
Pierwsze krople giną w przesuszonej ziemi, ale moje korzonki odżywają jak obudzone z letargu, ledwie poczują łaskotanie życiodajnego płynu. Piję. Piję zachłannie, a nade mną rozbrzmiewa dźwięk. Jeden za drugim, przeradza się w rytm i melodię. Ktoś włączył muzykę i śpiewa, delikatnie usuwając moje martwe liście: “We will, we will rock you!” Niech żyje rock, który przywraca do życia.
Yes, bitch! I will rock you!
Nigdy mnie nie lubiłaś. Ba, zawsze czułam od ciebie falę hejtu. Myślałaś, że mnie zabijesz z czystym sumieniem, bo przecież wyjechałaś, ktoś zapomniał mnie podlać. Że pozbedziesz się mnie raz na zawsze. Ale oto jestem i żyję dalej, przetrwam, by spojrzeć ci w oczy, zielona, bujna, pachnąca… zawsze gotowa, by zacząć na nowo.
To ja. Pamiętasz mnie?
Twoja kolendra.
Tekst powstał podczas warsztatów pisania na żywo Aleksandry Makulskiej – „Powrót do korzeni pisania”.
Słyszę w głowie jak czytasz ten tekst na warsztatach. Zaskakujący, piękny, doskonały i zabawny a przecież mówi o sile przetrwania . Miło było Cię poznać 🙂
Dziękuję! Cieszę się, że Ci się podoba. Z zamierzenia był żartem i pisałam go dla śmiechu, bo ja nie cierpię kolendry. Podoba mi się jednak, że można z niego odczytać pozytywne przesłanie 🙂
Ciebie również dobrze było poznać!
Pięknie, poetycko i delikatnie, brakowało mi tutaj twoich tekstów😍
Dziękuję, Marta! <3 Cieszę się, że Ci się podoba. Choć w moim zamyśle miało być śmiesznie, nie poetycko ;D No i fakt, dawno niczego nie publikowałam. Będę częściej 😉
Wspaniały tekst, świetnie się bawiłam czytając go i niestety myślałam o mojej kolendrze, której nic nie uratowało. 😅