Piątkowy wieczór spędzam sama, zamknięta w pokoju. Już mnie nie obchodzi, jak powinien ten wieczór wyglądać, gdzie i z kim powinnam być. Jest mi dobrze, tak jak jest.
Wreszcie mam czas dla siebie i na zbyt długo odkładane zajęcie. Siedzę na łóżku, w tle rozbrzmiewa Chilli Zet. Lekko bujam się do spokojnej muzyki, w jednej ręce trzymam kieliszek z czerwonym winem. Druga ręka zajęta jest przez małe, poręczne urządzenie, idealnie mieszczące się w mojej dłoni. Kupiłam je zeszłej jesieni i wciąż nie mogę się nadziwić, jakie wyprawia cuda.
Wystarczą dwa ruchy ręki i już widzę pierwsze efekty. Chcę więcej, więc posuwam nim tam i z powrotem, z góry na dół, ostrożnie, żeby nie wyrządzić krzywdy delikatnej materii, po której się porusza. To uzależniające i nie mogę przestać. Już wiem, o co chodziło instagramerkom, które polecały je jak opętane. Wybrałam model, który ma mocny akumulatorek, więc nie muszę się martwić, że urządzenie padnie w trakcie zabawy. Na pewno nie skończy się ona szybko, bo mam już pomysły, co zrobię z nim później.
Ciągły warkot zagłusza muzykę, a ja tracę poczucie czasu i chyba wpadam w przyjemny trans. Wreszcie dochodzę do ostatniego miejsca. Wyłączam urządzenie, zapada cisza, patrzę z uśmiechem i lekkim niedowierzaniem na swoje dzieło. Przesuwam dłonią po moim ulubionym wełnianym swetrze, gładkim, pozbawionym sfilcowanych kulek. Wygląda jak nowy, prosto ze sklepu! Zerkam potem na stertę ciuchów, przygotowanych do odnowienia i golarkę do ubrań, moją bohaterkę wieczoru. Czeka nas długa noc.
Cała twarz mi się śmieje w spazmach satysfakcjonującej rozkoszy 😄🔥 Petarda Bobo! 🔥 Chcę jedną dla siebie! Już teraz!