Od perfekcjonizmu wybaw nas panie

Scenka rodzajowa pod tytułem: „Rozmowa w biurowej kuchni”. Słyszę od koleżanki – energicznej, młodej dziewczyny – wiesz, bo ja jestem taką perfekcjonistką – duma przepełnia ją przy wypowiadaniu każdego słowa. Uśmiecham się, ale w środku cała krzyczę i chcę ją prosić, żeby uciekała z tego piekielnego kręgu – jak najdalej od tych blokujących macek perfekcjonizmu.

Finałowy mecz jej licealnej drużyny koszykówki oglądała z trybun. Nie umiała się cieszyć, mimo tego, że zespół z jej szkoły wygrywał. Chciała być na boisku, mieć na sobie tę za dużą koszulkę i walczyć z przeciwniczkami. Sama jednak zablokowała swój start, rezygnując z treningów, pomimo zachęt ze strony trenerki. I ze wszystkim w życiu Marty tak właśnie było. Albo coś wykonane idealnie, albo dziękuję, do widzenia, żegnam. Gdy parkowała samochód, potrafiła przez 30 minut poprawiać go tak, żeby było idealnie. Zapraszając znajomych do siebie, parę godzin wcześniej dopadał ją stres, że jej ciasto komuś nie zasmakuje. Perfekcjonizm nie tylko blokował ją przed próbowaniem nowych rzeczy, ale również odbierał radość z codziennych aktywności. Gdy coś nie wychodziło jej perfekcyjnie przy pierwszej próbie, porzucała to i nigdy więcej do tego nie wracała.

Jeszcze kilka lat temu na rozmowie rekrutacyjnej na pytanie o swoją największą zaletę w dobrym tonie było odpowiedzieć: jestem perfekcjonistą, dbam o każdy detal, zadanie zawsze musi być wykonane idealnie. W teorii brzmi pięknie. Ale czy najlepszy pracownik to zawsze ten perfekcyjny? Czy nie jest być może tak, że ten perfekcjonizm potrafi blokować? Że start projektu odwlekany jest w nieskończoność, bo przecież trzeba się idealnie przygotować, zebrać wszystkie materiały, stworzyć perfekcyjny plan?

Na smutki miała swoją metodę. Zajadała je, a każdy ze smutków pozostawał nie tylko na długo w jej głowie, ale i w biodrach. Jedzenie nigdy nie sprawiało Joli radości. Kojarzyło się z komentarzami, że może już wystarczy, że to niegrzecznie, żeby dziewczynka jadła więcej niż chłopiec, że jednak tego kochanego ciałka troszeczkę za wiele. Do kochania ciałka było jednak daleko. Jola czuła, że tylko niższa waga będzie w stanie wpłynąć pozytywnie na jej samoocenę. Dokonała tego, a komentarze jej otoczenia umacniały ją w myśleniu, że tylko szczupła jest czegoś warta. Perfekcja w utrzymaniu wymarzonej wagi stała się jej obsesją. Kiedy wybiera się ze znajomymi z pracy na piwo, przez cały dzień je tylko marchewkę, żeby móc pozwolić sobie na pizzę wieczorem. Najstraszniejsze są dni, kiedy waga idzie w złą stronę, o kilka kilogramów w górę. To dni pełne pretensji do swojego ciała i katorżniczych treningów, żeby wrócić „do normy”.

Najgorszy jest moment, gdy coś nie pójdzie zgodnie z planem, bo to jest równoznaczne z byciem życiowym zerem. Nikt nie potrafi zbesztać samego siebie w tak dosadny sposób jak rozczarowany swoją postawą perfekcjonista. Choćby na każdym innym polu było powyżej przeciętnej, to zawsze gdzieś będzie jednak za mało. Okropnie obciążające – psychicznie i fizycznie. I do tego smutne. Bo zawsze najbardziej szkoda tych utraconych szans, niewykorzystanych możliwości i przykrych myśli skierowanych we własną osobę. Tego stresu – wroga, który jest jednak jak najlepszy przyjaciel – nie opuszcza w trudnych momentach.

Swój najpiękniejszy dzień życia odchorowywała dwa tygodnie. Organizm się zbuntował, odmówił posłuszeństwa po ponad półrocznych, bardzo stresujących przygotowaniach. Bo że musiało być perfekcyjnie – to w głowie Beaty był pewnik. Idealny narzeczony, piękna para, to też ślub musiał być jak z bajki. W tej baśni księżniczka była wyjątkową perfekcjonistką, więc wszystko zaczęła planować dwa lata wcześniej – tak na wszelki wypadek. Pomyślała o wszystkim: o idealnych dekoracjach, pasujących winietkach, drink barze, prezencikach dla gości, przemowie powitalnej. Niestety rzadko w tym wszystkim myślała o sobie. O tym, że od dłuższego czasu dopadają ją ataki paniki, męczą bóle głowy, a w nocy męczą ja koszmary, w których ciocia Irenka krytykuje jej sukienkę, a wujek Marian wychodzi przed 23, bo nie podoba mu się muzyka. Strachy wylewały się z szafy, z szuflady, z komody, ale Beata podeszła do nich sposobem. Zagłuszyła je perfekcjonizmem. Tylko czy zagłuszanie jest skuteczne na dłuższą metę? Czy po jakimś czasie nie wyskoczą spod łóżka?


Nie wiem, w jakim momencie życia jesteś. Być może ten problem nigdy cię nie dotyczył, być może ten pościg za perfekcją już dawno za tobą. Ale może jesteś właśnie w takim miejscu, zablokowana przez chęć zrobienia czegoś na 110%, idealnie, tak żeby wywalić wszystkich z butów. I w konsekwencji nie robisz nic. Być może jesteś tą osobą, która boi się zaproponować swojego pomysłu, bo z góry zakłada, że okaże się słaby. Rezygnujesz z wysłania pracy na konkurs. W ostatniej chwili odwołujesz spotkania, nie próbujesz nowych rzeczy, nie walczysz o swoje, bo w głowie masz ciągle wizję niedoskonałości. Być może potrafisz się ostro obsztorcować, gdy popełnisz błąd. Być może myślisz wtedy o sobie w naprawdę bolesny sposób.

Być może twój nadmierny perfekcjonizm ci przeszkadza – widzę cię, rozumiem i wspieram. Nie jestem w stanie podać ci jednej skutecznej metody na zmianę tej sytuacji, bo tak to nie działa. Wiem jednak, że da się nad tym pracować we własnym tempie.

I z dobrych źródeł wiem też, że Marta przy parkowaniu już nie poprawia samochodu przez 30 minut i piecze ciasta bez bólu brzucha z nerwów.

4 przemyślenia nt. „Od perfekcjonizmu wybaw nas panie”

  1. Dzięki Marta za ten tekst. Przeczytałam go w dobrym momencie. Ja od lat pracuje nad perfekcjonizmem i bardzo wysokimi wymaganiami wobec siebie. Ale zawsze warto o tym przeczytać i zobaczyć jak to jest u innych. Bardzo lekko napisany tekst z ważnym przesłaniem. Dziękuję ❤

  2. Wzruszający tekst i bardzo się odnajduję w dużej części. Pracuję nad tym, że good enough jest good enough i że nie wszystko musi być perfekcyjnie i nie wszystkim wszystko musi się podobać. Bywa ciężko, ale Twój tekst przypomina mi o tym, że warto odpuszczać.

Dodaj komentarz