Las był cichy. O tej porze nie śpiewały już żadne ptaki. Pod czarnymi butami wyciętymi w roślinny wzór pękały gałązki, a odgłos ten niósł się wzdłuż drogi, poruszał pierwszymi listkami na cienkich gałązkach i tworzył na tafli stawu ledwie zauważalną falę. Mimo tego prawie naga dziewczyna o jasnej jak mąka skórze i długich, hebanowych włosach szła pewnie, dla odwagi mocno wbijając obcasy w suchą ścieżkę. Rozproszona poświata pełnego księżyca nie dawała wiele światła, ale wystarczyła, aby piechurka mogła znaleźć to, czego szukała – buk rozdzielony na przez błyskawicę na trzy części. Według instrukcji wiedźmy dzieliło ją od niego jeszcze dziesięć kroków.
Dziewiąty krok przywiódł dziewczynę na dużą polanę, która nawet w marcowej, nocnej ciemności zieleniła się wyraźnie. Soczyste mchy, napuchnięte wodą od pierwszych nocy bez przymrozków, jakby cicho pulsowały. Tutaj las wyglądał zupełnie inaczej. Buczyna była mniej zwarta, poprzedzielana zielonymi połaciami, pod którymi kryła się woda. Zeszłoroczne runo, w końcu pozostawione w spokoju przez mróz, kontynuowało gnicie, wywołując utrzymujący się w powietrzu charakterystyczny, ziemisty zapach leśnej śmierci. A wprost naprzeciwko dziewczyny, za dywanem zdradzieckiego bagna, rósł wielki buk rozdzielony na troje. Reszta drzew odsunęła się od niego, a on stał w centrum, wyższy od pozostałych. Padało na niego światło pierwszego, wiosennego księżyca w pełni.
Księżyca Śmierci.
Dziewczyna zawahała się, a potem postawiła nogę na poduszce z mchu. I wtedy rozpętało się prawdziwe piekło.
Powietrze wypełnił dźwięk, który wydawał się warczeniem, ale w rzeczywistości był chórem niskich głosów niesionych między drzewami. Wokół dziewczyny zacieśniał się ciemny krąg, przed którym ustępowało światło księżyca. Szczupła noga w zgrabnym, czarnym, wycinanym w roślinny wzór bucie utknęła w głębi mchu, zupełnie tak, jakby roślina trzymała ją mocno za kostkę.
Dziewczyna w panice próbowała zsunąć trzewik ze stopy. Zimny dotyk pełzł jednak w górę przez łydkę, oplatał kolano, delikatnie łaskotał po udzie, przesuwał się po brzuchu – aż dotknął serca. Wtedy w piersi dziewczyna poczuła lodowate zimno, które wkrótce dotarło nawet do koniuszków palców. Nie pomogło pocieranie – skóra stawała się bladosina.
Niepokojący dźwięk wypełniał już całą przestrzeń wokół.
Dziewczyna myślała, że umiera, połykana przez ciemność. Ale nagle poczuła niewyobrażalną rozkosz.
Z rozdzielonego na troje buka wyszła ni to męska, ni to zwierzęca postać z długimi, szczupłymi palcami. Trójkątny, wydatny tors był niewiele węższy w ramionach od poroża wyrastającego ze skroni. Zimne, niebieskie oczy chwilę błądziły po okolicy. Potem postać utkwiła wzrok w dziewczynie, która aż jęknęła w odpowiedzi.
– Przyprowadźcie ją – powiedział, jednocześnie nie wydając z siebie dźwięku.
Dziewczyna czuła, jak płynie po mchach, a gdzieniegdzie pod stopami migały duże oczy i sine kształty, które przekładały ją sobie z rąk do rąk. Goniło ją warczenie z ciemności, zżerające duszę, obezwładniające umysł, wgryzające się po kawałku w ciało.
Postać przy buku wyciągnęła dłoń i dotknęła ciepłym, zdrewniałym palcem dziewczęcego serca. Długi pazur powoli zatopił się w białą skórę i dotarł do pulsującego serca. Wkrótce lepka krew płynęła dziewczynie po brzuchu. Część kapała z łona wprost na runo. Reszta ściekała na nie niewielką strużką z czarnego, zdobionego buta.
Mech najpierw wchłaniał wszystko, a potem nagle zmienił kolor na czerwony. Wokół rozległo się wycie wilków, a przy męskiej postaci pojawiły się wiedźmy. Zrobiło się ciepło, las zaczął szumieć, ptaki – śpiewać. Minęła północ.
Zaczęła się Ostara – pierwszy mały sabat w tym roku. Zmarła zima, z ofiarą nadeszła wiosna.