
Marianna siedziała zamyślona i wpatrywała się w różne części swojego ogrodu. Uwielbiała tę ciszę i te różnorodne barwy; jej ogród barwił się różnymi kolorami tęczy. W pewnym momencie jej wzrok spoczął na jednym, ogromnym krzewie – na lawendzie.
– No tak – pomyślała Marianna – to od niej wszystko się zaczęło.
Zawsze uwielbiała lawendę i jej kolor i to chyba przez nią zaczęła tak naprawdę lubić fiolet, no i oczywiście ten zapach, trochę specyficzny, ale bardzo charakterystyczny. Podeszła do jednego z wielu krzewów, które miała w ogrodzie, i zanurzyła twarz w fioletowych kwiatach. Uwielbiała to. Na początku przerażały ją różne owady, które zawsze krążyły wokół tej rośliny, ale potem nie robiły na Mariannie żadnego wrażenia. Wciągnęła ten zapach i nawet się nie obejrzała, kiedy wspomnienia wróciły.
Wszystko zaczęło się 10 lat temu. To wtedy jej najlepsza przyjaciółka wróciła z wakacji z Włoch i przywiozła jej odnóżkę lawendy. Marianna słyszała tylko o tej roślinie, ale nie wiedziała, jak się nią zajmować; nie miała też dobrej ręki do kwiatów, więc uważała ten prezent za co najmniej dziwny. Głupio jednak było jej odmówić i oddać kwiat, więc posadziła lawendę w małej doniczce i tak z małej rośliny wyrosła duża. Potem, kiedy roślina urosła, trzeba było ją przenieść do ogrodu i tam zasadzić. Marianna nie miała swojego, ale zasadziła ją w ogrodzie babci . Roślina rozrosła się do bardzo dużych rozmiarów; kwitła dwa razy w roku i była pięknym kwiatem. Przez ten czas Marianna dowiedziała się chyba wszystkiego na temat hodowli lawendy i, będąc na początku zupełną ignorantką, stała się z czasem ekspertem w tym temacie. To dzięki tej roślinie zaczęła się interesować południem Europy, a głównie Francją.
Poprzez książkę „Lato w Prowansji” zauroczyła się tym miejscem i wykupiła wszystkie możliwe przewodniki dotyczące tego regionu. Czytała, oglądała zdjęcia, studiowała artykuły. Nigdy nie widziała lawendy w jej środowisku naturalnym. Wprawdzie zdarzało się Mariannie podróżować, ale nigdy do tej tę części Europy.
Tłumaczyła sobie, że ma czas i na pewno zdąży. I tak kolejne wakacje mijały, a ona znała swoją ukochaną Prowansję tylko ze zdjęć i z tekstów oraz ze swojej bardzo wybujałej wyobraźni. Tamtego lata kiedy Jacek odszedł, znalazła się na rozstajach dróg i zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić ze swoim życiem i dokąd iść. I wtedy zupełnie znikąd pojawiła się ta propozycja: koleżanka Marianny miała przyjaciółkę Francuzkę, której rodzice prowadzili pizzerię w Aix-en-Provence (na południu Francji) i potrzebowali pomocy. Jeden z pracowników, którego zatrudnili na sezon letni, w ostatniej chwili zrezygnował. Potrzebowali więc dodatkowych rąk do pracy, a ponieważ lato to czas, kiedy jest najwięcej pracy, trzeba się było szybko decydować.
No i Marianna się zdecydowała i pojechała. Przepracowała cały sezon i kiedy lato się skończyło, wcale nie miała ochoty wyjeżdżać. W swojej ukochanej Prowansji było jej dobrze. Uwielbiała długie spacery wzdłuż pól lawendowych. Podczas jednego z tych spacerów postanowiła sobie, że kiedyś będzie miała swój własny ogród właśnie tu w Prowansji, i że będzie on pełny lawendy. Uśmiechnęła się do swoich myśli; na tamtą chwilę to był zupełnie nierealny sen.
Marianna została we Francji, pracując jeszcze przez jakiś czas w innej restauracji , później udało się jej znaleźć pracę w informacji turystycznej. Pracując w tej restauracji, poznała Charlottę – starszą, samotną panią, która przychodziła regularnie na obiady. Szybko polubiła Mariannę i często zostawała dłużej, żeby z dziewczyną porozmawiać. Kobieta czuła się bardzo samotna, a energia i uśmiech tej dziewczyny zawsze dodawały jej otuchy.
Marianna zwierzyła się jej któregoś dnia ze swoich problemów mieszkaniowych: właściciel mieszkania, w którym mieszkała, wypowiedział jej lokal z dnia na dzień. Kiedy Charlotte usłyszała to aż podskoczyła z radości i zaproponowała Mariannie, żeby zamieszkała z nią. Czynsz jaki dziewczyna miała by płacić był symboliczny, a w zamian za mieszkanie miała trochę pomagać starszej pani , to znaczy czasami robić zakupy, sprzątać i od czasu do czasu gotować. Charlotte mieszkała pod Grignan, więc Marianna musiałaby dojeżdżać do pracy około 80 km, ale i tak przystała na tę propozycję bez wahania. Pracę i tak chciała zmienić, bowiem restauracja ją męczyła, a chciała znaleźć coś interesującego, związanego z turystyką. Radość była tym większa, gdy zobaczyła, że w domu jest wielki ogród, a w nim jeden krzak lawendy. Marianna postanowiła zasadzić więcej krzewów i za zgodą Charlotty zrobiła to prawie zaraz po przeprowadzce.
Oczywiście zabrała też odnóżkę lawendy z ogrodu babci i zasadziła ją w ogrodzie Charlotty.
Obie kobiety połączyła szczera przyjaźń i bardzo wiele się od siebie nauczyły . Charlotte uśmiechała się dużo częściej, a w jej oczach pojawiały się takie dziwaczne iskierki. Marianna natomiast odzyskała wewnętrzy spokój i równowagę, a dzięki starszej pani ani ogród, ani kuchnia nie miały przed nią żadnych tajemnic.
Niestety po 3 latach Charlotte umarła. Marianna bardzo ciężko to przeżyła, miała zamiar wyjechać z Francji. Dzień przed wyjazdem, ku wielkiemu swojemu zaskoczeniu dowiedziała się, że Charlotte zapisała jej w spadku cały dom w podziękowaniu za opiekę i troskę. Dziewczyna poczuła się zażenowana, wszystko, co robiła, robiła z sympatii a nie dla pieniędzy. Nagle, uświadomiła sobie, że to zupełnie nierealne marzenie stało się się rzeczywistością. Marianna miała swój wymarzony ogród – pełen lawendy. Dom jednak był zbyt duży dla niej samej i dlatego zdecydowała wynajmować jego część turystom. Nazwała go po prostu : Lawendowym Domem. Każdy lokator mieszkał w ładnie urządzonym pokoju oraz dostawał pyszne, domowe śniadanie. Dodatkowo otrzymywał na przywitanie w prezencie pudełko, w którym oczywiście wszystko było związane z lawendą. Dodatkową atrakcją było też połączenie tradycji polskiej z francuską. Co można było znaleźć w takim pudełku: między innymi mydełko i woreczek z zasuszoną lawendą, nalewkę domowej roboty, a także własnoręcznie robione ciasteczka- pierniki z lawendowym nadzieniem. Oczywiście każde pudełeczko było unikatowe. Nagle Mariana przypomniała sobie, że nie dokończyła kolejnych pudełek na dzisiaj, a więc szybko poszła, żeby je skończyć.
Dedykuję Paulinie
To jest świetny temat na wciągającą książkę, przy której można się 'rozmarzać’ wieczorami… Bardzo przyjemnie było czytać tę historię! A pierniki z lawendowym nadzieniem pobudziły mnie szalenie 🙂
piękny tekst <3 niemal czułam zapach lawendy przez ekran monitora, a marzenia od razu stały się jakieś silniejsze. Dziękuję 🙂
Wow, ale się wciągnęłam! Świetnie napisane, bardzo podoba mi się ton tej historii, takie ciepło – i lekka melancholia, ale hm, taka pozytywna. Będzie ciąg dalszy?