Są takie ogłoszenia, których nigdy nie powinno czytać się na rauszu.
Sprzedam trumnę.
Najwyższa klasa, z połyskiem i wszelkimi potrzebnymi atestami.
Używana.
– Ja pierdolę, Duśka – mówi Kamilko, a głos mu się trzęsie jak ręka, którą polewa sobie browara – czy ty to widzisz?
– Widzę, bo częstujesz mnie piwem, a nie bimbrem spod granicy – mruczę. W zasadzie kłamię, w zasadzie jestem już zupełnie trzeźwa. Te słowa z ogłoszenia strzeliły przecież w mój łeb jak sto kubłów zimnej wody, a ostatnie zdanie sypnęło najprawdziwszym lodem.
Kto, do groma, sprzedaje używaną trumnę? I skąd takie świry na portalu ogłoszenia.ciapkowice.pl?
– Sprawdzę to – bełkocze Kamilko i wstaje z kanapy. Widzę już wyraźnie białe ściany jego hipsterskiej kawalerki, wszystkie meble z Ikei odzyskują swoje kształty, a smartfon Kamilka błyszczy złowrogim światłem – Duśka, ja tam zadzwonię.
Wyrywam mu telefon z ręki.
– Idź spać.
– Jeden telefon.
– Napity jesteś, nikt z tobą nie będzie rozmawiał.
– Ja nie jestem napity, ja…
Głos grzęźnie mu w gardle, a mi włos jeży się na głowie.
Smartfon sam dzwoni.
***
Spotykamy się, gdy oboje jesteśmy już trzeźwi. Kamilko na tę okazję zakłada kraciastą koszulę i głęboko w szafie zostawia garnitur – zawsze psioczy na prawniczy dress code, a ja psioczę razem z nim, bo ten zawód zdziera ostatnie nerwy z mojego przyjaciela. Czasem sobie myślę, że teraz byśmy się już nie zakumplowali, że nasza znajomość ciągnie się tylko dzięki temu, że Kamilko pierwszy odezwał się do mnie w podstawówce, bo teraz był już zupełnie innym człowiekiem.
Prawdę mówiąc, ja też.
Inny człowiek Kamilko zatem ciągnie się w sam środek tajemnicy. Nudzi się w życiu, wiem to. Zamienił emocje na prawnicze kodeksy, a rytm życia na rytm rozpraw, porażek i wygranych. Dlatego co piątek nurza się się w oparach bimbru i innego alkoholu, dlatego rozpaczliwie łapie to, co może mu jeszcze przynieść posmak tajemnicy, podniety czy odkrycia, bo jego świat na dobre ugrzązł w ponurych torach.
Po jaką cholerę ja idę z nim – nie wiem.
Pewnie przez tę pieprzoną podstawówkę.
– I ona naprawdę zadzwoniła do Ciebie z tą ofertą? – mruczę, gdy idziemy przez słoneczną ulicę – Że niby dzwonią z lombardu, że niby mają Twój numer, bo kiedyś byłeś ich klientem? Kamilko, ty lombardom wytaczasz sprawy i śnisz się ich właścicielom po nocach, nie pamiętam, byś kiedykolwiek wystawał w kolejkach.
Nie patrzy na mnie. Idzie obok mnie, krok mu się buńczucznie chwieje, a na twarzy błyszczy zacięty uśmiech.
– Czy to ważne? Ahoj, przygodo.
Będzie źle.
***
Gdy stajemy pod willą, wszystko wygląda najzwyczajniej w świecie.
Kwadratowy klocek rozrasta się na dwa piętra. Na balkonie stoi jakiś pierdolet, okręcony potarganą, niebieską folią. Ogród zarasta trawa, z której gdzieniegdzie wznosi się do góry kwiatowa rabata, a przy drzwiach wisi donica pelargonii. Ich kolor ma odcień krwi i moja krew tężeje na moment, ale rozsądek wprawia ją w ruch na nowo.
Dziewczyno, to tylko pelargonie.
– Jesteś pewien, że to tutaj? – mruczę, gdy Kamilko z prawniczym wdziękiem otwiera przede mną bramkę. Na szyi czuję smyrgnięcie i metaliczny brzęk muska lekko płytę chodnika. Patrzę w dół, u moich stóp widzę jasne oczko i łańcuszek medalika, który dostałam od mojej mamy na komunię. Spadł, myślę sobie, on po prostu spadł i klękam, by go podnieść.
Wtedy słyszę nad sobą obcy, aksamitny głos.
– Tak, to tutaj.
***
Gdyby to ode mnie zależało, nigdzie nie poszłabym za tą kobietą. Ale tym razem to Kamilko prowadzi, a ja mogę tylko tęsknie patrzeć na zachmurzone niebo, gdy dłoń nieznajomej zamyka za nami drzwi. W zabitym boazerią korytarzyku moje oko notuje wszystkie szczegóły po kolei – stare lustro, metalowy wieszak, jedna para butów (czerwone, wysoki obcas), nad drzwiami krzyż.
Odwrócony krzyż.
Ja nie jestem zabobonna, ale strach ściska mnie za gardło. W rytm tego uścisku ja łapię dłoń Kamilka, ale on idzie już za blondynką w czarnej, ołówkowej sukience. Jasna cholera, myślę, kto z własnej woli nosi takie coś w domowym zaciszu, a strach podsuwa mi odpowiedź.
Wariatka, świruska, psychopatka.
Baba, która sprzedaje używane trumny.
– Ja wiem, że to może być krępujące – mówi dalej, prowadząc nas pod schodami – Nie każdy lubi korzystać z używanych przedmiotów, ale nie mamy innego wyjścia.
Na klatce schodowej boazerię pokrywają obrazki. Widzę niewielkie ryciny, widzę posępne pejzaże z zasnutym chmurami niebem, każdy sprawia, że depresjometr skacze mi o pół skali w górę. Między nimi wiszą zasuszone kwiaty, ale najbardziej płoszy mnie to, co tkwi pod samym sufitem – trzy lśniące białe czaszki zwierzęcia, które na pierwszy rzut oka zdradzają kozi łeb.
– Rozumiem, że to dość delikatna kwestia – kontynuuje gospodyni – w końcu chodzi o coś, co ma kontakt z ciałem, co dość intymnie dotyka człowieka. Ale cieszę się, że państwo nie poddają się takim konwenansom – odwraca się do nas i uśmiecha się, a ja umieram w środku nieodwołalnie i na amen. Blondynka ma oczy rozpieszczonego dziecka, włosy barokowego anioła i krwistoczerwone usta. A aparat na zębach nie maskuje zupełnie tego, co sprawia, że mam ochotę wyć ze strachu.
Ja pierdolę, ona ma kły.
Przysięgam, najprawdziwsze małe kiełki dostrzegłam między czerwonymi wargami i w pierwszym odruchu chciałam zawrócić schodami w dół, wybiec z tego domu i zapomnieć w cholerę o Kamilku i jego kryzysie nadchodzących średnich lat. Ale babsko zniknęło za drzwiami, Kamilko złapał mnie za rękę, a na pysku prawniczej szumowiny pojawił się krzywy uśmiech.
– O co chodzi?
– Zabierz mnie z tego domu.
– To zwykła kobieta. I zwykły dom. Po prostu ma działalność jako lom…
– Zęby. Widziałeś jej zęby?
– Aparaty są modne, najwyraźniej dba o siebie.
– Kamilko! Ona ma…
Aksamitny głos przerywa mi zza drzwi.
– Zapraszam!
***
W pokoju najpierw dusi mnie zaduch. Ciężkie powietrze nasączone woniami zeschłych kwiatów unosi się tutaj, a zasłonięte kotary trzymają je w jednym miejscu. Mnóstwo tu starych przedmiotów. Ciemny połysk złota czai się w każdym kącie, odmieniany przez najróżniejsze kształty, a każda tkanina, każde obicie czy dywan ma mniej lub bardziej głęboki odcień purpury.
Ale to, co stoi na środku pokoju, przyprawia mnie o bezdech.
Coś kłuje mnie w sercu, jakby zaraz miało stanąć, przed oczami robi mi się ciemno, a widok tego, co leży na stole, wyzwala we mnie mroźną falę zimna. Nie wierzę. Patrzę na to swoim własnym okiem i nie wierzę, a łapsko strachu zaciska mnie coraz bardziej w swoich szponach. Wszystkie zagadki tego domu nagle bledną przy tym zjawisku, a mój umysł odmawia mi już posłuszeństwa.
Patrzę na Kamilka, a na jego prawniczym pysku brak argumentów rysuje się w jednej sekundzie.
– Jak to: trąba?
***
Palce blondynki zwinnie łapią złoty kształt.
– Trąba. Najwyższa klasa, z połyskiem i wszystkimi potrzebnymi atestami. Używana.
Trzyma w ręku potężny instrument z tubą, przyciskami i plątaniną mechanizmu, a w mojej głowie aż huczy.
– W ogłoszeniu była mowa o trumnie – mówi zimno Kamilko, a ja znów widzę metaliczny uśmiech.
– To niemożliwe – mówi blondynka – Ja nie sprzedaję trumny. To jest trąba mojego kuzyna, muszę się jej pozbyć, bo nikt już z tego nie będzie korzystał.
Roztrzęsiona wyrywam telefon z własnej torebki.
– Ja pokażę – rzucam rozedrganym głosem – Pokażę pani.
Odpalam smartfona, włączam chyba z pięć aplikacji, zanim trafiam na google, a potem ścieżka jest już prosta. Gdy na ekranie wyświetla mi się tekst, który rozpoczął te popaprane popołudnie, blondynka uśmiecha się już mniej pewnie.
– Doprawdy? – mówi zdziwiona – Och, to mój słownik w komórce musiał spłatać figla.
Powietrze samo wciąga się w moje płuca, a gardło bez mojej woli otwiera się do wrzasku. Ale nagle starodawny żyrandol chwieje się, zawija dwa obroty i nagle gaśnie, a dookoła nas zapada duszna, nasączona zapachem zgniłych kwiatów ciemność.
– DOSYĆ! – wrzeszczę histerycznie i po omacku dopadam do drzwi – Ja mam dosyć! Kamil, WYCHODZIMY!
Wyrywam niemal klamkę, a światło wpadające przez otwarte drzwi rozjaśnia duszny półmrok. Wypadam na korytarz i ruszam w stronę schodów, nie oglądając się za siebie. Na schody wskakuję, nie czując ograniczeń ciała i dopadam do wyjścia tak szybko, jakby od tego zależało moje życie.
Dopiero wtedy orientuję się, że ciągnę za sobą swojego przyjaciela.
***
– Ale cię wzięło – mówi kpiąco Kamilko, gdy wychodzimy z powrotem na uliczny chodnik – Straszna zmuła z tym domem, liczyłem na jakąś sensację, a tu babie się pomyliło.
– Nie mów mi o tym domu – odpalam zimno – Nie mów do mnie w ogóle. Nigdy więcej…
Kamilko nie słucha mnie. Ręce chowa do kieszeni, spluwa kątem ust jak ulicznik i lekkim krokiem rusza do przodu, bujając się na boki.
A moje ciało znów przejmuje strach i stęchły zapach strupieszałych kwiatów.
Na jego szyi widzę wyraźnie podwójny ślad, jaki mogły zostawić tylko kły.
Trzyma w napięciu do końca!! Uwielbiam dziewczynę w czarnej ołówkowej sukience 😉 😎
Łoooooo, najpierw się uśmiałam, a później ciary. Ale super!
Jak widzę horror (książkę albo film) to od razu przełączam kanał/odkładam książkę, bo nie znoszę się bać! Ale od Twojego opowiadania nie mogłam się oderwać! Śmiałam się i bałam na zmianę! 😀
Wow!! Wow, wow!! Ale mnie to wciągnęło. I jest tyle zaskakujących zwrotów akcji, co chwilę jakiś nowy szczegół dodaje oliwy do ognia, mega!
Hehe no niezła historia. Pytanie, co dalej? 🙂