Zapiski paryskie, 2020

Wiesz, ja się po tym roku różnych rzeczy spodziewałam. Najpierw dobrych, bo zwykle 1 stycznia tak mam, że będzie pięknie, ale potem już tylko złych, bo udzieliły mi się te  klimaty ponietoperzowe. I nie zdarzyła się chyba żadna z tych zaplanowanych rzeczy. Ani złych, ani dobrych. Wszyscy mówili, że ten 2020 będzie wyjątkowy. No wiesz, numerologia, układy planet, 2019 do dupy, wiec na zasadzie kontrastu… Ale jak już pieprznęło w lutym, to potem wszystko potoczyło się inaczej. I jak sobie tych kilka miesięcy posiedziałam w domu i zrobiłam z nudów pierwszy raz w życiu remont, i wydałąm wszystkie pieniądze, to wiedziałam, że  na pewno nie będzie wakacji. I nawet zmęczona nie byłam, chyba że tym remontem trochę.

I jak wtedy zadzwoniła pani Burzyńska, że można popilnować kota w Paryżu. I ja najpierw odmówiłam. Że owszem, super i że gdyby to był inny czas, i że kasa poszła na remont. Odmówiłam na całe 15 minut, bo jak na siebie popatrzeliśmy z Piotrkiem to od razu wiedzieliśmy, że oszaleliśmy. Mieszkanie w Paryżu tylko za opiekę nad kotem. A ta opieka ma na tym polegać, że będziemy mu kran odkręcać w łazience, bo on tylko z kranu pije.

– Jedziemy do Paryża – powiedziałam Marcie jak tylko podjęliśmy decyzję. – Jedziecie z nami?

– Oszalałaś? Maciek mówi, że nie wrócimy. Że zamkną granice, albo na kwarantannę nas skierują.

To co, mam nie jechać, bo mnie zamkną? Proszę bardzo, ja się bardzo chętnie dam zamknąć w Paryżu.

No i pojechaliśmy, to już wiesz. Z gołą pensją i tysiakiem pożyczonym od ciotki na wszelki wypadek. I już jadąc byliśmy w euforii, autostrady puste, na stacjach benzynowych pozamykane Maki i luz. Wiesz, mówi Piotrek, ostatni raz to chyba tak jechaliśmy na stopa w 89.

*

Na samym starcie mieliśmy przygodę z Naylą. Kiedy weszliśmy do naszego  apartamentu Saint Exupery, zastaliśmy stos  śmieci, syf w łazience i lodówce. Anna nas trochę uprzedziła, dając klucze rzuciła lekko: „Zostało kilka rzeczy, prosiłam Naylę, żeby wyrzuciła, ale nie wiem, czy to zrobiła”. Nayla, która przed nami zajmowała się kotem i mieszkaniem dwa tygodnie miała wpaść, żeby pokazać nam, co i jak. Usłyszeliśmy przekręcony klucz i weszła, a w zasadzie wtoczyła się. Wysoka, jasnowłosa, w czarnej obcisłej sukience, a może był to tylko dłuższy t-shirt z gołymi plecami, z maseczką  zamotaną na nadgarstku niebezpiecznie się zachwiała i kiedy zaczęła mówić, zrozumieliśmy, że jest kompletnie pijana. Dowiedzieliśmy się, że jest Marokanko-Austriaczko-Holenderką, zna Annę od roku, kot jest niejadkiem i sika do zlewu. Była za bardzo pijana, żeby ją wypuścić samą i zdecydowaliśmy, że podrzucimy ją do metra. Po drodze do auta miała nam pokazać, gdzie wyrzuca się śmieci. Zaczęła zbierać swój bagaż, cofała się kilka razy, po resztkę wódki z lodówki, a potem po jakąś garstkę czegoś zielonego, wcisnęła mi to dyskretnie w rękę, zaczęła szeptem tłumaczyć, że jeszcze jeden śmieć. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, tam była tona śmieci, a ona mi z tymi marnymi trzema gałązkami. Wzruszyłam ramionami i wrzuciłam je do worka, a ona wciąż próbowała mi coś bezskutecznie tłumaczyć. Zjechaliśmy na minus jeden i Nayla nie miała pojęcia, gdzie jest  śmietnik, bo niewątpliwie z niego nie korzystała. Wróciliśmy do windy i okazało się, że się nie chce otworzyć, mimo kilkakrotnego naciskania guzika. Oblał mnie pot, wykończeni po 14 godzinach jazdy mieliśmy spędzić noc w piwnicy z narąbaną Francuzką, jej bagażami i trzema worami śmieci. W końcu jakimiś schodami przeciwpożarowymi  wyszliśmy na jakiś trawnik, doszliśmy do samochodu, załadowaliśmy bagaże, gitarę i wódkę. Chciałam zamknąć drzwi, ale niestety. Klamka, która w Gdyni lekko się zacinała, akurat tym razem, po 20 godzinach w trasie, kilkunastu wsiadaniach i wysiadaniach po drodze postanowiła powiedzieć „nie”. Spojrzałam na minę Piotrka i szepnęłam „jedź, będę trzymać”.

W ciągu tych kilkunastu minut, jeżdżąc na oślep po nocnym Paryżu, który jak wiadomo nigdy nie zasypia, po rondach, skrzyżowaniach, na przełaj, z narąbaną Marokanko-Austriaczko-Holenderką, która na dodatek rozlała resztkę wódki na tylne siedzenie naszego auta,  trzymając drzwi od strony pasażera, uświadomiłam sobie komizm sytuacji. Moglibyśmy być sceną z jakiejś paryskiej komedii. Nayla z tą gitarą jak Phoebe z „Friends”, Piotrek sztywny jak Hugh Grant, miasto jak ze snu, nie zapomnimy tej pierwszej paryskiej nocy…

Dopiero dzień później olśniło mnie i zrozumiałam, o co jej chodziło z tą bazylią i dlaczego mówiła mi to trzy razy. Na dzień dobry chciała mi podarować porcję trawki, a ze względu na stojącą obok Liskę, chciała to zrobić dyskretnie. A ja wyrzuciłam ten dar do wora na śmieci!

*

Pierwsza połowa sierpnia to czas, kiedy Paryż nowmalnie zapełniał się turystami. Szczęśliwi mieszkańcy jeżdżą wtedy na urlopy nad morze, bo ciężko wytrzymać w mieście przy 40 stopniach. Ale ten rok był nietypowy. Nie było turystów, tylko ci Francuzi, którzy bali się wyjechać i my. Nie było kolorowych wycieczek, tłumu na ulicach, szukania miejsc parkingowych. Łaziliśmy i jeździliśmy po Paryżu i okolicy, dziękując francuskim bogom i pani Burzyńskiej za Paryż, petites villages, opactwo Św. Jakuba z Lasu, Senlis, Chartreuse, ogrody Wersalu i chateau Alexandra Dumas. Piliśmy litry wina i jedliśmy bagietki, sery i warzywa. Gadaliśmy z paryskimi restauratorami, którzy zwykle o tej porze mają dość turystów i traktują ich jak intruzów. Lisa zrobiła sobie w Luwrze taką fotkę, sam na sam z Mona Lisą, to by się nie wydarzyło w „normalnym” czasie.

*

Ale przede wszystkim leżeliśmy na moście w Saint Cloud. Bo jak byliśmy w Paryżu to akurat wypadła Noc Perseidów. Most, na którym leżeliśmy zaprojektował Gustav Eiffel, w taki sposób, żeby stojąc na nim widzieć centralnie paryską wieżę 8 km dalej. Pod mostem, na Sekwanie, parkują barki, na których mieszkają hipsterscy Paryżanie. Uwielbiałam patrzeć, jak na pokładach toczy się życie.

Marta i Maciek jednak do nas dojechali. Oni to już w ogóle zaszaleli, dwa dni w jedną i dwa w drugą stronę, żeby spędzić w Paryżu jeden weekend. I przyjechali akurat na te Perseidy. Poszliśmy na pusty most, a że od patrzenia w niebo bolały nas szyje, położyliśmy się na rozgrzanym asfalcie, nogi oparliśmy o barierki i tak polowaliśmy na spadające gwiazdy. Woda w Sekwanie pachniała, unosił się aromat jedzenia gotowanego na barkach i kurz z nagrzanych ulic, a my leżeliśmy na wznak i próbowaliśmy trafić z marzeniami w krótki błysk. Nieopodal nas przechodziła jakaś para, „Qu’est qu’il-y-a?”, spytali. Wyjaśniłam im, więc położyli się obok nas. Leżeliśmy sobie w polsko-francuskiej harmonii, Perseidy fruwały, co chwilę wołaliśmy „O, jest tam” i „La-bas!”.

*

Wiesz, ja w tym 2020 poczułam, że jeśli się otworzymy, to życie podsunie nam różne oferty. Czasem je bierzemy, tak jak to mieszkanie w Paryżu na dwa wakacyjne tygodnie, a czasem przegapiamy i francuski hasz ląduje w worku na śmieci.

Autor: Monika Nadmorska

Znowu jestem w podróży. I znowu piszę. A już prawie zdążyłam zapomnieć, jakie to dla mnie ważne. Zbieram skrawki i obrazki. Kamyki. Grzebię w pamięci. To co było, przefiltrowane przez to, co jest, wydaje mi się najbardziej intrygujące.

9 przemyśleń nt. „Zapiski paryskie, 2020”

  1. Tak samo jak Kasia uwielbiam zakończenie! No i w ogóle cały ten tekst, tak historia to jest taaaaka paryska perełka. Przez Ciebie zebrało mi się na wspomnienia, a również miałam okazję mieszkać w Saint-Cloud. Nie pamiętałam już nazwy ulicy, ale po przeczytaniu Twojego tekstu od razu pobiegłam do street view na mapach google. Rozpisałam się o sobie, ale uznaj to proszę za największy komplement, bo Twój tekst rozbudził po prostu wspaniałe wspomnienia! I byłam na tym samym moście, a nie miałam pojęcia o jego historii. I ta jazda samochodem po paryskich rondach! Byłam z Wami w tym samochodzie od początku do końca! Pięknie to wszystko opisałaś i wprawiłaś mnie na wieczór w bardzo nostalgiczny nastrój. Bardzo Ci dziękuję!

  2. Twoje opowieści są zawsze takie lekkie w odbiorze i tak dobrze się przez nie płynie. Trochę nostalgiczne, trochę z humorem, zawsze z soczewką na detal. Przez cały czas mam wrażenie, jakby były pisane z miłością 😍

Dodaj komentarz