Spotkajmy się w Hadesie na Imprezie na Koniec Świata.
Baner z tym hasłem przystrojony był badziewnym, generowanym ogniem piekielnym, jakimiś widłami (trójzębem, oczywiście, ale i tak każdy powie „widły”) i wyjątkowo odpychającym diabełkiem z kozimi nogami (Faunem) z łysą głowa i lubieżnym uśmieszkiem na wyciągniętych, różowawych wargach. Chyba tylko ktoś bez najmniejszego poczucia smaku poczułby się tym dziełem sztuki zachęcony do zabawy.
Akra patrzył na tę abominację z kawiarni naprzeciwko klubu, w którym już za dwa dni miała odbyć się sylwestrowa impreza. Kawiarnia była urządzona z drewnie, beżach i brązach, z tu i ówdzie ustawionym rozłożystym kwiatem doniczkowym i serwowała wspaniała kawę z dobrych, kolumbijskich ziaren, które Akra naprawdę bardzo lubił. Kawa, herbata i cukier to są wspaniałe odkrycia ludzkości, godne zastanowienia się, czy to nie dla nich światło zostało oddzielone od ciemności. Dlatego do kawy wziął ciasto.
Z jabłkami.
Wpatrywał się teraz w kawałki jabłek w musie, nawet nie podnosząc widelczyka. Miał czas. Jeszcze ma czas.
Po drugiej stronie sali, obok stolika z monsterą, siedziała młoda para, chłopak i dziewczyna. Mieli dość niezadowolone miny i dyskutowali coś cicho, pochylając się do siebie, ale i tak było jasne, że się kłócą. Po ich lewej stronie siedziała dziewczyna, niby wpatrzona w telefon, ale wyjęła jedna słuchawkę z ucha, by ich dobrze słyszeć. Stukała w telefon, pewnie relacjonując całą kłótnię grupie koleżanek na czacie noszącym dziwną nazwę, jak „Jednorożce nie noszą majtek” albo „Pranie mi nie wyschło”.
Z kąciku przy oknie siedział mężczyzna z książką, ale jego wzrok uciekał za szybę. W grudniowym słońcu wyglądał blado i miał obcy kogoś, kto bardzo żałuje jakiejś kluczowej decyzji w życiu albo wspomina czasy, gdy grudniowe popołudnie było mu miłe. Stała przed nim herbata, ale on nie był w nastroju, w którym mógłby to docenić, taka prostą rzecz – ciepłą herbatę w ciepłym pomieszczeniu, książkę przed sobą i miękką kurtkę na siedzeniu obok.
Akra wątpił, by ktokolwiek z nich doceniał. Oparł się o rękę i spojrzał na dziewczynę za ladą, w uśmiechem na ustach szkicującą coś w zeszycie. W tym momencie z pewnością przebywała w świecie swoich własnych fantazji. Akra na moment się ożywił, wyciągnął nieco szyję, jakby mógł zobaczyć co rysuje, ale zaraz się za to zganił. Czy to istotne? W tym właśnie momencie dziewczyna jest szczęśliwa, to się liczy.
Kątem oka dostrzegł ruch przy stoliku i nieśpiesznie przeniósł wzrok na mężczyznę, który odsunął fotel i usiadł przed nim.
– Jabłka – zauważył mężczyzna, uśmiechając się lekko. Zdjął z głowy kapelusz odsłaniając jasne, prawie białe włosy, dość zaskakujące przy kimś, kto wyglądał tak młodo jak Saureil – Zawsze jabłka, gdy się martwisz.
– Są komfortowe – odparł Akra urażonym tonem, którego wcale nie planował. Takie rzeczy wymykały się czasami. Czekał, aż towarzysz zdejmie ciemny płaszcz, powiesi go i podejdzie do lady, odrywając młodą artystkę od jej zajęcia. Saureil zamówi herbatę. Nie weźmie nic do jedzenia. Zostawi dwadzieścia złotych napiwku w szklanym słoju. Akra wziął łyk swojej kawy powoli. Znał ten rytuał na pamięć i mógłby odliczać sekundy do momentu, aż Saureil wróci do stolika. Razem przez moment przyglądali się banerowi za oknem, aż w końcu Akra przerwał ciszę.
– Jeszcze nie podjąłem decyzji.
– Podjąłeś – mruknął Saureil i zakręcił łyżeczką w herbacie, chcąc przyśpieszyć proces parzenia, chociaż doskonale wiedział, że musi dać temu czas – Podjąłeś, jesteś niezadowolony i dlatego wcinasz jabłecznik. – wskazał brodą na ciasto – Nie jesteś tak nieprzewidywalny, jak ci się wydaje.
– Musiałem rozpatrzyć wiele aspektów – bronił się, a jego rozmówca kiwnął głową – I miałeś na to mnóstwo czasu – potwierdził – Ale już czas. To by było na tyle. Koniec.
Akra spojrzał w stronę okna, ale nie miał już zamiaru patrzeć na baner. Widział odbicie swojej twarzy w szybie, nadającej jego opalonej twarzy szary kolor. Wyprostował się z irytacją. Nie lubił szarości. Niestety, jak bardzo by nie kochał czerni i bieli, wszystko było szare, szare, szare…
– Akra – Sauriel przywołał go z zamyślenia – Nie wiem, co zdecydowałeś, wiem tylko, że jesteś niezadowolony. I to jest dziwne, bo nie powinieneś czuć się w ten sposób. To zadanie do wykonania, wyczerpujące i nużące, ale tylko zadanie. A jak już będzie po wszystkim…
– Wrócimy do domu – dokończył za niego półgłosem. Do domu! Oczami wyobraźni widział już kojące błękity i perłową biel murów, a skórą wyobraźni czuł ciepło słońca. Tęsknił za tym tak bardzo, że samo to słowo – dom – wywoływało dreszcze przyjemności, od karku, aż po koniuszki palców. Akra zamknął oczy, wzdychając lekko, jakby szeptem. Sauriel odstawił szklankę, patrząc na niego z czułością i wyciągnął rękę do jego policzka – Tak, do domu – zapewnił – Do wieczności, kwiatów, muzyki…
– Nadal muszę iść do Hadesu, prawda? – jęknął Akra, otwierając oczy.
***
Zjawił się dopiero po dziesiątej, gdy klub spuchł już od gości. Kilkanaście osób stało pod bramą, oddając się wesołym rozmowom – i wszyscy wyglądali elegancko i ze smakiem, kobiety w błyszczących sukienkach, bogato zdobionych szalach i kolorowych, wymyślnych makijażach, a mężczyźni w eleganckich koszulach, często zawadiacko rozpięte pod szyją. Trzymali kieliszki lub papierosy i przywitali Akra przyjaznym skinieniem głowy. Młody mężczyzna o ciemnej karnacji, opierający się o murek, owinął swoje długie, brązowe włosy złotą girlandą jak koroną i troskliwie podał rękę towarzyszącej mu dziewczynie z rudym warkoczem, która zachwiała się w wysokich obcasach. Oboje uśmiechnęli się do niego jak do dobrego znajomego.
Akra też ubrał się adekwatnie, w elegancką czerń i biel. Czarne loki piętrzące się na jego czole starannie ułożył. To była noc, gdy mógł nieco zaszaleć, chcąc lub nie. Z pobłażliwym uśmiechem wziął drinka od hostessy, która krążyła między gośćmi w śnieżnobiałej sukience i białych, plastikowych skrzydłach przyczepionymi do pleców, które poruszały się delikatnie, jak pociągnęła za sprytnie ukrytą w rękawie linkę. Muzyka, wybrana przez gospodarzy, była niezbyt głośna, ale mocna w swoim wyrazie. Kojarzyła się Akra z czymś mistycznym, jak modły druidów w celtyckich lasach i szepty pytii w Delfach, dawno, dawno temu…
Salę wypełniał entuzjastyczny gwar, czasem nawet okazjonalny śmiech. Kolejne osoby, gdy widziały go, witały się z nim skinieniem lub lekkim ukłonem. Widział, że wiele osób przyszło tu chętnie, z niecierpliwością oczekując…
Cóż…decyzji. Na samą myśl o tym musiał znowu wyjść na powietrze. Sięgnął po kolejnego drinka z kawałkiem jabłka nałożonego na krawędź szklanki i wyszedł na taras. Z miasta nie było widać gwiazd, niestety, ale wiedział, że tam są. I też czekają.
– Ta impreza ma zupełnie inny klimat, niż by się oczekiwało – usłyszał nieznajomy głos. Rozejrzał się i zobaczył jakąś nową grupkę przed budynkiem. Nie wyglądali na zaproszonych gości, sądząc po ich puchatych kurtkach, szalikach i czapkach, których zgromadzeni w Hadesie po prostu nie mieli. Akra oparł się o balustradę zaciekawiony.
– Te sukienki wyglądają jak z met gali – powiedziała jakaś dziewczyna, opatulając się szczelniej szalikiem, a ktoś rzucił rozbawiony komentarz, że może to jest ukryta impreza jakiegoś celebryty. Usiedli sobie na murku i zaczęli ciekawie się przyglądać gościom, prawdopodobnie z założenia dyskretnie. Akra parsknął śmiechem. Towarzystwo z Hadesu paradowało w minusowej temperaturze w delikatnych, zwiewnych sukienkach i jedwabnych koszulach, jakby znajdowali się w słońcu Egiptu, a nie w Polsce w grudniu. I nikt z nich nawet nie zadrżał z chłodu, gdy ta grupka nieznajomych naciągała czapki na głowy.
Z nagłą decyzją postanowił wyjść przed budynek. To w końcu zabawa sylwestrowa…jemu też należy się trochę rozrywki.
Jedna z kobiet podeszła bliżej bramy i została przez aniołka poczęstowana drinkiem, którego nieśmiało przyjęła. Widać było, że nie jest pewna, czy go wypić.
– Nie jest zatruty – powiedział Akra, pojawiając się przed nią.
– Tak dokładnie by powiedział truciciel – odparła kobieta bez namysłu. Miała zaczerwienione od chłodu policzki, a czapka cały czas podsuwała się wyżej na włosach, więc jedna ręka próbowała naciągnąć ja z powrotem na uszy.
– Myślę, że jednak truciciel nie chciałby zwracać uwagi na taką ewentualność – odparł Akra, upijając swojego drinka. Kobieta wzięła mały łyk – Jak nie trucizna, to może coś innego – stwierdziła – Wszyscy tutaj jesteście bardzo rozgrzani.
– Bije od nas wieczne światło – wyjaśnił chętnie. Kobieta przyjrzała mu się krytycznie, co go rozbawiło. Najwyraźniej nie chciała go podpuszczać.
– Wieczne światło może się przydać, skoro to impreza na koniec świata – stwierdziła w końcu, a Akra milczał moment – To by cię nie przeraziło? – zapytał – Koniec świata?
– Nie bardzo – odpowiedziała bez namysłu – Nie jesteśmy dla świata zbyt dobrym gospodarzem. Może czas zawinąć się i oddać go w lepsze ręce.
– To prawda, jesteście głównie okropni – potwierdził od razu – Niszczycie siebie, niszczycie innych, nie jesteście w stanie zgodzić się chociażby na jeden temat, nie macie żadnego poszanowania dla rzeczy, które nie przynoszą wam zysku…
– Prawda – mruknęła kobieta, upijając znowu drinka. Miał ładny, jasny kolor, pewnie był ananasowy – Ale mamy też cukier – powiedziała poważnie. Akra spojrzał na nią z zaskoczeniem i roześmiał się – I kawę – dodał.
– I kawę – zgodziła się. – I to też mamy dla zysku. To tak, jakby te dobre rzeczy wychodziły nam przypadkiem.
Przypadkiem. Przypadkiem jesteście dobrzy, przypadkiem jesteście źli. Przypadkiem jesteście…szarzy. Przypadkiem jesteście trudni do oceny. Serce i pióro na wadze dla każdego indywidualnego człowieka nie daje odpowiedzi. Jedno jabłko wolnej woli nie definiuje dobra i zła. Akrasiel spojrzał znowu w niebo, nie widząc gwiazd, ale wiedząc, że tam są i tez czekają na ostateczny sąd.
Jestem zachwycona i oczarowana! Zaczęło się tak niewinnie, a skończyło z przytupem. Piękna historia 🙂