Moje Miasto

Lubię ciszę mojego mieszkania, kiedy jestem sama. Rozkładam się z dziennikiem, naklejkami i kolorowymi washi na stoliku w kuchni. Przez chwilę myślę nad pustą kartką. 

Chcę napisać o…

-Napisz o mnie- nie wita się, tylko siada na krzesełku mojego męża i patrzy na mnie swoimi wielkimi oczami- masz o mnie trochę historii nazbieranych w dzienniku, użyj ich teraz. 

Próbuję zmienić taktykę, zacząć zdanie od: „nie chcę pisać o…” Ale ona już nie ruszy się z miejsca. Kładzie się cieniem na cały stolik, na notes, na naklejki. Nie odpuści.

-Dobrze Legnico- poddaję się- ale od czego chciałabyś zacząć?

-Jak się poznałyśmy- klaszcze zadowolona w dłonie.

-To było dwadzieścia lat temu. Pierwsze, co pamiętam, to gadająca sygnalizacja na przejściu dla pieszych pod dworcem.

-Och, tak- śmieje się i zaczyna przedrzeźniać komunikaty- Proszę czekać, światło czerwone. Światło zielone w kierunku wyspy.

Podnosi mój dziennik i otwiera na losowej stronie. 

-Opowiedz o mnie to- podsuwa mi zeszyt z powrotem. Stuka paznokciem w kartkę.

-Słuchaj, nie wiem…- mogłabym napisać o Przystojnym Poznaniu, o Charakternej Łodzi lub Eleganckim Toruniu. Te miasta flirtują ze mną, uwodzą. A z tego nic nie będzie.

-Opowiedz pierwszą historię- kładzie łokcie na stół i na dłoniach zawiniętych w pięści podpiera brodę.

Szpital Widmo

Jesienne liście zrzucone przez topole szeleszczą pod stopami, kiedy idziemy z mężem przez Lasek Złotoryjski. Znika szum ulicy, gdy zbliżamy się szeroką asfaltową drogą w stronę opuszczonego wojskowego szpitala, zwanego poradzieckim. Mijamy dawniej zamkniętą zieloną bramę. W tej chwili jedno z jej sporych skrzydeł leży wyłamane. To drugie jeszcze próbuje bronić terenu i od razu przegrywa. Nie może samo podnieść się do walki. Ostrożnie stawiamy kroki, bo złomiarze już dawno ponieśli włazy od studzienek kanalizacyjnych. Nie zwiedzimy całych siedmiu hektarów i wszystkich dwudziestu budynków kompleksu. Można się tu zgubić, ale ja śmiało kieruję swoje kroki do otworu po drzwiach w najbliższym skrzydle. Delikatnie palcami głaszczę płaskorzeźbę Eskulapa w portalu. Czuję dreszcz przekraczając próg i spoglądając w pierwszy z czekających tu na nas korytarzy. Radek stoi przed budynkiem:

– Chcesz tam wejść?- on jest rozsądny.

-Już weszłam- ja jestem romantyczna.

– A jak ktoś przyjdzie?

-Daj spokój, nikt już tego nie pilnuje- a jeszcze kilka lat temu były tu psy i był stróż. Teraz ten wielki gmach popada w ruinę. Smutni panowie z nadzoru budowlanego przyszli któregoś dnia, uważając jak my pod nogi, żeby nie wpasć w studzienkowe dziury. Pokiwali smętnie głowami w czarnych kaskach. Ogłosili wyrok skazujący na sędziwym szpitalu:

-Tylko rozbiórka. 

Prawie dwieście lat historii. Wybudowany przez III Rzeszę, przejęty w 1945 przez Północną Grupę Wojsk Armii Radzieckiej, by na końcu zostać porzuconym kilka lat temu. Kolos w opłakanym stanie. Gdyby zmienił się na chwile w człowieka, chciałabym go objąć ramionami i bardzo mocno przytulić ten smutek. Przypomnieć mu o czasach świetności, kiedy leczyła się tu żona Breżniewa.

Wchodzimy po gruzie i szkle korytarzem, którego koniec schował się przed nami hen daleko. Główna ściana frontowa to 235 metrów długości. Dla porównania blok dziesięciopiętrowy z wielkiej płyty to około 30 metrów wysokości. Przewróć i ułóż w prostej linii siedem bloków i wyjdzie ci ogrom dawnego szpitala. W korytarzu jakiś żartowniś pootwierał wszystkie okna. Kiedyś białe, dziś złuszczone drewniane framugi wiszą smętne, pozbawione szyb. Znajdujemy schody na pierwsze piętro. Kluczymy korytarzami, aż trafiamy do miejsca, które musiało kiedyś pełnić funkcję izby przyjęć. Zostały po nim resztki żeliwnej konstrukcji, tworzącej kiedyś okienko, za którym pani w białym fartuchu i pielęgniarskim czepku spisywała w karcie pacjenta dane przybyłych. Za nią zapewne stało archiwum upchnięte w metalowych szafkach. Przecieram palcami ściany w miejscu, gdzie wiszą ostatnie trzymające się kafelki. Czuję zimno porcelany pod opuszkami. Na chwilę zamykam oczy i próbuję usłyszeć w tej ciszy historię ruin ogromnego szpitala schowanego w Lasku Złotoryjskim. Czy przywożono tu rannych z frontu? Słychać jęki żołnierzy z bólu po oderwanych granatem kończynach, płacz po straconym oku, w które wbił się odłamek z miny przeciwpiechotnej? Czy słychać, jak lądują tu wojskowe samoloty? A może prawdą jest, że stary szpital był połączony podziemnym tunelem ze stacją i lotniskiem? Ściany milczą. Zabieram rękę i zamieram. Od strony schodów, którymi przyszliśmy, słychać kroki po gruzie i szkłach. Mąż stoi napięty jak struna. Po chwili wchodzi mężczyzna, równie zaskoczony jak my. Taki sam urbex, tylko aparat ma lepszy niż mój cyber shot. Stoimy chwilę w tym wielkim korytarzu na wprost siebie.

-Dzień dobry- uśmiecham się pierwsza.

– Witam- odpowiada wesoło, mniej już spięty. Rozchodzimy się, każdy w innym kierunku zwiedzania. Słynnego stołu i lampy w prosektorium już nie znajdziemy. Zniknęły, razem z kablami wyrwanymi ze ścian.

Chcę jeszcze zajrzeć na basen. Przechodzimy przez porośnięty samosiejkami teren, który dawniej był okazałym wewnętrznym dziedzińcem. Pewnie zdrowi na tyle, aby wyjść przed budynek, mogli łapać ciepłe słoneczne promienie na ławeczkach, ustawionych wzdłuż alejki. Teraz pod butami słychać chrzęst stłuczonego szkła. W całym szpitalu nie została ani jedna szyba. To samo w budynku, w którym mieścił się basen. Niedawno luksfery chroniły wnętrze przed wiatrem i deszczem. Dziś wszystko otwarte. Kiedyś zapraszał kilkoma długimi dystansami pływackimi, barierkami i niewielkimi skoczniami. Dziś raczej płacze w swojej bezsilności wobec grabieży i dewastacji. Ktoś sprayem pomazał przepiękną mozaikę przedstawiającą cztery delfiny. Żegnam się ze Szpitalem, więcej się nie zobaczymy. Szpital umiera. 

*

– I co?-pytam Legnicę

Milczy.

-Nie spodziewałaś się chyba happy endu? W 2021 roku umarł właściciel tego terenu, a spadkobiercy nie chcą spadku. Majątek zgodnie z prawem powinna przejąć gmina. Ale nie ta na której stoi nieruchomość, ale ta w której mieszkał spadkodawca. Właściciel Szpitala Widmo był z Warszawy.

Widzę, że ta opowieść zepsuła jej trochę humor.

-Nie jestem tylko Małą Moskwą. Wybierz kolejną historię- odzywa się w końcu.

Przewracam dziennik trochę do przodu.

Zamek bez duchów

Muzeum Miedzi w Legnicy zaprasza na premierę nowego filmu z cyklu „Wirtualne Legnickie Spacery Historyczne”- czytam na profilu miasta i wiem, że to bardzo dla mnie. Ten tytuł filmu: „Dziewięciu bohaterów Zielonej Komnaty. Historie Zamku Piastowskiego”. Jaram się. Nie znajduję chętnych do towarzyszenia i idę sama.

Akademia Rycerska budzi we mnie chwilową konsternację. Bo sprawy urzędowe to wiem gdzie. Ale część kulturalna Akademii Rycerskiej? To mój pierwszy raz. Jest grudzień, wszędzie ciemno, błądzę po gmachu i nie mogę namierzyć miejsca, gdzie ma się odbyć to spotkanie. W końcu wracam do stróżówki przy wejściu. Czekam, aż starszy pan skończy rozmawiać z ochroniarzem. Zauważają mnie po chwili i pytają, czy czegoś potrzebuję.

-Czy wiedzą panowie, gdzie będzie spotkanie odnośnie legnickich spacerów historycznych?

Starszy pan obiecuje panu z ochrony, że się mną zaopiekuje. I taka się czuję, zaopiekowania, kiedy odprowadza mnie do drzwi z napisem Muzeum Miedzi w Legnicy. Towarzyszy mi po schodach, wyścielonych czerwonym dywanem, na pierwsze piętro. Pokazuje szatnie, a potem kierunek do sali. Zostawiam płaszcz i idę w stronę gwaru. Dolatuje stamtąd śmiech i głośne dyskusje. Jest sporo ludzi. Wygląda na to, że wszyscy się tu znają. Żałuję, że nie mam swojego towarzystwa. Stanęłam przed wejściem, nieśmiało zerkam do środka.

-Zapraszamy- uśmiecha się do mnie starsza pani ze zjawiskową burzą siwych loków na głowie. Wygląda jak dobra wróżka z bajki. Nie mogę oderwać od niej oczu przez moment, w którym kiwa głową do młodszej kobiety i pokazuje na mnie. Dostaję zeszyt-album o Wirtualnych Legnickich Spacerach Historycznych. Zajmuję miejsce w środkowym rzędzie. Kilku legnickich dziennikarzy ustawia aparaty, łapią kadry. Punktualnie o 17.00 w sali pojawia się Prezydent Miasta. Najpierw są wstępne przemowy, potem projekcja nowego filmu, który za parę dni będzie na kanale muzeum na YouTube. Ale ja oglądam go premierowo, w zacnym gronie. 

Najciekawsza jest jednak dyskusja po części oficjalnej. To ona sprawia, że zostaję dłużej. Pomiędzy doktorem Tomaszem Stolarczykiem a mężczyzną z widowni, powiedzmy panem Zenkiem, nawiązuje się całkiem interesujący dialog. Lubię takie smaczki. Po zakończonej części oficjalnej pan Zenek wychodzi na środek sali.

– Ja tylko z taką ciekawostką o Zamku, na momencik- zatrzymuje widzów na miejscach i zwraca się do doktora Stolarczyka- podczas remontu kaplicy w latach 90. na dziedzińcu Zamku Piastowskiego znaleziono trzy szkielety z pochówku wampirycznego. Ciała ułożono bokiem i zasypano kamieniami. Dlaczego nie korzystamy z takiej historii, którą można by ograć turystycznie?

Czekałam na odpowiedź doktora.

– Jeśli już mówimy o takich sprawach, to są pochówki ANTYwampiryczne- poprawił najpierw pana Zenka- wie pan, naukowo nikt tego wtedy nie zbadał.

– Ale rozumie pan, że można tak turystycznie o tym mówić, jako o ciekawostce na naszym Zamku. Teraz to nawet nas nie ma na mapach turystycznych.

-Pracujemy nad tym. Zwłaszcza obecnemu Prezydentowi Miasta zależy, żeby nasz Zamek wrócił na Europejski Szlak Zamków i Pałaców.

-Nawet swojego ducha na Zamku nie mamy- zauważa pan Zenek. Właśnie, co to za zamek bez ducha i legend? Legnicki. Doktor Stolarczyk uśmiecha się zagadkowo:

– Duchy już nam się tu pokazały i zdarzyło się kilka psikusów.

Urywają rozmowę w tym ciekawym momencie, bo ktoś chce coś innego już usłyszeć od doktora. Zbieram się i wychodzę. W drodze na piętnastkę zerkam nieśmiało w stronę wieży świętej Jadwigi i jej Zielonej Komnaty. Myślę o duchach Zamku Piastowskiego. Bo może to nie jeden, a wiele postaci, jak zasugerował doktor Stolarczyk.

*

-Chyba lepiej, co?

-Tak. Jest nadzieja, że kiedyś znów o mnie będą mówić. I ciekawe te wampiry w Legnicy- uśmiecha się.

Widzę, że coś ją jeszcze nurtuje, coś zastanawia.

-Powiedz o czym myślisz- zachęcam.

-Czy… -wdycha i poprawia włosy- czy ja mam coś wartościowego, ładnego? Czy tylko ruiny i Zamek bez duchów?

Wertuję dziennik.

Rynek 38

Tu zaczęło się moje poszukiwanie historii o Legnicy. Kilka lat wstecz miałam zostać chwilowym przewodnikiem po mieście. Moja przyjaciółka Emilia zapowiedziała swój przyjazd z Łodzi na Dolny Śląsk. Jeszcze w tym czasie miasto mnie tak nie interesowało. Zastanawiałam się ze trzy dni, co takiego mogę pokazać przyjaciółce. Byłam ignorantką do kwadratu. O Zamku Piastowskim mogłam powiedzieć, że ma dwie wieże i dziedziniec wewnętrzny. Akademia Rycerska? Tam się załatwia przecież sprawy urzędowe. Praca, dom weekend w górach i ciągle w biegu przez miasto, którego nie znałam. To wtedy zaczęłam szukać jego ciekawych miejsc i wydarzeń. Dla mojej Emilii. Ale najpierw zaliczyłam mega wtopę przy kamienicy pod adresem Rynek 38. Moja ściana wstydu, ale jakże piękna. Próbując Emilce opowiedzieć cokolwiek o niej udaje mi się koncertowo przekręcić nazwę renesansowej kamienicy ozdobionej bogato w technice sgraffito ściennego. Dom Pod Przepiórczym Koszem w swojej niewiedzy przeinaczam na Kukułcze Gniazdo i tak przedstawiam Emilii. Policzki mi płoną, gdy wracam do tej chwili. Ale już nadrobiłam zaległości, z nawiązką. Dom Pod Przepiórczym Koszem, jedna z najpiękniejszych kamienic w legnickim Rynku. Nazwa wzięła się od okrągłego wykuszu okiennego, obejmującego róg budynku na wysokości pierwszego i drugiego piętra. I tak, jak wykusz jest całkiem ciekawy, tak boczna elewacja Domu zachwyca grafiką wykonaną poprzez nakładanie warstw kolorowych glin. Technika sgraffito. Wierzchnie warstwy zeskrobywana fragmentami, kiedy jeszcze były wilgotne, dzięki czemu powstawał wzór w odcieniach brązu i beżu. Cała boczna ściana Domu pod Przepiórczym Koszem to malownicze opowieści o bogini Ceres, której rolnicy znoszą dary z plonów. To wyrzeźbiony w tynku Świat Na Opak, w którym zające polują na myśliwych. Są tu bajki Ezopa. Na samym dole moja ulubiona scena oblężenia miasta. Ornamenty i kolumny. Dużo zachowanych szczegółów dzięki temu, że malowidła na wiele lat schowano pod tynkiem, którym oblepiono kamienicę. Drugą tak piękną fasadę, datowaną na 1611 rok, ma Kamienica Scultetusa-Scholza, którą zdobią postaci siedmiu sztuk wyzwolonych: Gramatyki, Dialektyki, Retoryki, Muzyki, Arytmetyki, Astronomii, Geometrii. Znajduje się przy Galerii Piastów, przycupnięta, niby skromna ale cudeńko.

Dzisiaj zupełnie inaczej poprowadziłabym Emilię. Czy to śladami śląskich Piastów do Zamku. A może bardziej w stronę pruskiego garnizonu, w którym obecnie znajduje się Kolegium Witelona. Albo poszłybyśmy do byłego gestapo na legnickich Kartuzach. Mogłybyśmy też zanurzyć się w spokojną zieleń Lasku Złotoryjskiego i wysnuć opowieść o powstaniu Huty Miedzi, której początkowa działalność doprowadziła do skażenia gleby w jej obrębie. Pokazałabym Śledziówki, Teatr, Stary Ratusz.

*

Teraz widzę, że jest zadowolona, nabrała rumieńców. 

-Dziękuję- uśmiecha się i już jej nie ma. 

Został tylko otwarty dziennik. 

Patrzę na notatkę. Zrobiłam ją, gdy ktoś zarzucił Legnicy, że stanęła w miejscu.

*

Mówią, że tu w Legnicy czas się zatrzymał. Nieprawda, Mała Moskwa powoli, ale zmienia się. Chociażby taka historia, kiedy zniknął Plac Słowiański, jaki znaliśmy. Zaczęło się od decyzji, potem był konkurs na modernizację. Dzień, w którym władze miasta postanowiły przenieść na cmentarz Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej. Wydaje mi się to tak niedawno, góra dwa trzy lata temu, aż w internetach sprawdzam datę. Marzec 2018. Monument w kolorze zieleni i szarości przedstawiał podających sobie dłonie żołnierzy: polskiego i radzieckiego. Pomiędzy tymi dwoma postaciami było kędzierzawe dziecko, trzymane na ramieniu przez polskiego żołnierza, patrzące razem z nim w oczy radzieckiego przyjaciela narodu. Ręka dziecka ufnie spoczywała na radzieckim ramieniu. Kontrowersyjny pomnik stał 67 lat w centralnym punkcie miasta. Najpierw przed planowaną rozbiórką został ogrodzony płotem z żółtą tablicą o zakazie wstępu. Kiedy w sobotę 24 marca tuż przed ósmą rano przyjechał dźwig do rozbiórki, na placu stała spora grupa gapiów. Trwały dyskusje, bo pomnik wrył się mocno w architekturę miasta, w sposób myślenia mieszczan i podzielił mieszkańców jak najważniejsza sprawa polityczna. Jego demontaż zajął sześćdziesiąt minut. Był wydarzeniem medialnym, nie tylko lokalnym- poszło przez kanał TVN24 na całą Polskę. „Nie będę się bił z pomnikami”- powiedział ówczesny Prezydent Miasta. Tu trzeba przypomnieć, że Legnica była miastem w całości ocalałym po drugiej wojnie światowej. Pomiędzy 8 a 11 maja 1945 roku nasz radziecki sojusznik podpalił miasto w kilku punktach, a po zakończeniu wojny zrobił tu ogromny garnizon. Ostatecznie Rosjanie wyjechali z Legnicy w 1993 roku, według legendy zabierając ze sobą wszystko, co dało się jeszcze wywieźć na wschód, łącznie z armaturą sanitarną z domów, które zajmowali latami. Usunięcie Pomnika Przyjaźni było konieczne, ale pozostawia pusty Plac Słowiański. Potem na chwilę miejsce zapełnia się żółtą dmuchaną kaczką, ustawioną na plastikowym cokole. Jednak 5 kwietnia po brawurowej akcji policja dokonuje aresztowania o szóstej rano. Ślad po kaczce ginie, Plac pozostaje bez pomnika.

Chciałam napisać o Legnicy, moim zapomnianym mieście, bo zachwycam się zawsze opowieściami, których jednym z bohaterów jest miejsce. To zawsze masa inspiracji- stare zdjęcia, pocztówki, historie budynków czy całych ulic. Filip Springer napisał pięknie o znikającej Miedziance. To była jedyna książka wspólnie przeczytana z Radkiem moim głosem. A kiedy skończyłam, pojechaliśmy w Rudawy Janowickie, szukać szczątków. Kiedy u Joanny Bator czytam o Sokołowsku czy Piaskowej Górze, też jadę spojrzeć na nie swoim okiem. Po Mieście Mgieł Michała Śmielaka wpisuję Sandomierz na listę do zobaczenia. Chciałabym przeczytać coś tak porywającego o Legnicy, tylko jak odczarować tego garnizonowego poradzieckiego Kopciuszka?

Jedno przemyślenie nt. „Moje Miasto”

  1. No mnie oczarowałaś całkowicie. Wspaniałe, pełne życia historie. I do tego bardzo podobały mi się te wstawki z pisaniem dziennika. No zdecydowanie dobrze, że posłuchałaś tego głosu, by zacząć pisać 🙂 Nigdy nie byłam w Legnicy! Koniecznie muszę ją zobaczyć jak będę w dolnośląskim 🙂

Dodaj komentarz