Dźwięk tłuczonego szkła oddawał echo jeszcze w mojej głowie. Pomiędzy brzdękiem, wystrzałem i krzykiem słyszałam ojca, który krzyczał, że mamy się pakować.
Całe swoje dotychczasowe życie zebrałam w jeden worek. Sześćdziesiąt minut. Tyle czasu zajęła mi decyzja co mam zabrać.
Dyplomy ukończonych kursów i szkół? Mogą przydać się na rozpałkę. Pieniądze zbierane na marzenia? Czy uda mi się kupić życie moje i mojej rodziny? Czy mam ich wystarczająco? Ile jesteśmy warci? Pewność daje mi fakt, że największą wartość mają nasze zwierzęta w gospodarstwie. Zabieramy wszystkie.
Baran za nocleg.
Owca za mąkę.
Stado zmniejsza się z każdym dniem, a ja przeliczam swoje bezpieczeństwo na liczbę kopyt.
Nocami pilnujemy ich na zmianę, ja i mój brat. Czasami nie możemy spać i patrząc z lodowatej pustynnej ziemi prosimy gwiazdy o powrót do rodziców, mając nadzieję, że żyją. Broń rozszarpała nogi mojego ojca, a matka nie mogła go zostawić. Wygonili nas błagając o powrót gdy tylko wojna się skończy i przeklinając chwilę gdy dowiedziała się, że urodziła córkę.
Śmiałam się z marzeń o większym biuście, schowana w obszerne, męskie ubrania i czapkę na głowie, ukrywając delikatne rysy twarzy.
Kobieta! Doktorka w naszej rodzinie! Ma takie bystre dziecko! – Krzyczał tata, chwaląc się przyjęciem mnie do szkoły medycznej przed całą wioską. Wiwat ojca szumiał mi w oczach gdy silne palce żołnierza trzymały mnie za brodę.
– Zostawcie, to mój młodszy brat, analfabeta, nie potrafi mówić, nic nie rozumie. – Krzyczał mój starszy próbując mnie ratować.
Czułam ciepło między nogami. Popuściłam ze strachu? Dostałam okres? Czy zauważą? Nie becz, nie becz, nie becz…
Sapie głośno i charczę wypuszczając z kącika ust ślinę, żołnierz puszcza mnie z obrzydzeniem.
– Widzicie, mówiłem, że chory, ale się przydaje. Macie dwie owce, my już sobie idziemy.
Ruszamy, a gdy tylko schodzimy im z pola widzenia wymiotuję żółcią i padam na kolana.
Omg. Ciary, mam ciary
Są ciary!