ON
Błękitna, chłodna, niewzruszona toń oceanu przyjęła mnie jak zawsze z otwartymi ramionami. Zanurkowałem. Oddałem się niebieskim głębinom, a słony smak wody dostał się do moich ust mimo maski.
Poprułem w wodne tonie i jedna tylko myśl świdrowała w mojej głowie.
Muszę ją znaleźć.
Cyganka na targu do późnej nocy opowiadała mi swoje wróżby. Nie chciałem do niej iść. Ale piliśmy z chłopakami do rana i po którejś kolejce naszło nas na tę głupotę. Carlosowi przepowiedziało babiszcze, że zrobi dzieciaka tej nocy i Carlos spieprzył do spania grzecznie jak mały sztubak. Juan usłyszał, że będzie bogaty, ale tak mówiły mi już dwie jego narzeczone, które puściły go z torbami, więc nie przejął się za bardzo.
A mi Cyganicha powiedziała, że znajdę perłę, która obezwładni mój umysł i skradnie moje serce.
Nie mówi się takiej wróżby poławiaczowi pereł.
Taka wróżba wygoniłaby sen i spokój z głowy każdego poławiacza pereł, a co dopiero mówić o mojej głowie.
Ja przecież byłem najlepszym poławiaczem pereł na wybrzeżu.
Dlatego teraz nurkowałem w błękitną toń oceanu i zniżałem się do jego dna. Poznawałem już je jak własną kieszeń – pokrętne labirynty wodorostów, zgrane ławice ryb, cienie większych drapieżników i cisza, ta cisza, która aż dzwoniła w uszach głośniej, niż biło moje serce.
Rozglądałem się. Byłem czujny. Podpłynąłem do skalnej ściany tam, gdzie muszle tkwiły przyczepione do kosmyków wodorostów i zacząłem je zbierać.
Ale wtedy coś ścisnęło mnie za serce.
Zawsze wynosiliśmy muszle na wierzch, na łódkę i tam sprawdzaliśmy, co kryją w środku. Ale jeśli to jest muszla – ta muszla, ta jedyna muszla, ta najcenniejsza – to może lepiej nie wystawiać jej na ludzkie spojrzenie? Może lepiej zachować ją dla siebie? Nie narażać na wzrok kompanów i bezwzględnego szefa, który wszystko łupi dla siebie?
Pierwsza skorupa małża otworzyła się bez problemu, a potem już rzuciłem się do akcji.
Łapałem za skorupki i rozdzielałem je od siebie z wprawą człowieka, który wszystko widział na tym wybrzeżu. Wyciągałem uśpione w nich ciała, rozrywałem je i wyrzucałem w wodną toń, a ławice małych ryb zaczynały na mnie płynąć. To przedziwne, myślałem, śmieje się z bujdy starej Cyganichy, a jednak w każdej muszli wypatruję blasku. Bawi mnie ta wróżba, a jednak boję się wypłynąć na powierzchnię i zostawić tajemnicę za sobą. Jestem mężczyzną, rozumnym mężczyzną, który gardzi mamlaniem starych bab, a mimo to…
Prawie krzyknąłem pod wodą, gdy między wodnymi falami dostrzegłem blask.
To była ona. Lśniła tęczowo skryta w ciele ślimaka jak największa tajemnica rozkoszy w ciele kobiety. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego blasku, takiego piękna, takiej precyzji. Już w wodnej fali zwalała z nóg, a na myśl o jej blasku w świetle słońca zadrżałem jak panna młoda przed swoją pierwszą nocą.
Przybliżyłem ją do oczu i patrzyłem długo, a jej kula przypominała mi ludzkie oko.
A potem wprawnym ruchem rozdarłem skorupkę ślimaka.
Ująłem perłę, ale zadrżałem ze strachu. Nie mogłem jej teraz zgubić. Nie mogłem pozostawić jej w ciemnościach.
Szybkim ruchem podniosłem maskę do nurkowania i włożyłem swój skarb do ust, gotów do drogi na powierzchnię.
Zacząłem płynąć w górę, ale jakieś zdradzieckie gorąco przeszyło moje usta. Przyspieszył, ale piekło i szczypało coraz mocniej, a dziwna gorycz zalała mi gardło. Zdarłem prawie maskę w połowie drogi, wyplułem perłę, łapiąc ją ledwo w dłonie, a to, co zobaczyłem, przeraziło mnie do głębi.
Perła na mojej dłoni zaczęła się nagle rozrastać. Szybko, gwałtownie, jak mydlana bańka, w którą ktoś zacznie wdmuchiwać powietrze. Patrzyłem jak oniemiały, widziałem uciekające ławice ryb i niemal zemdlałem, gdy zrozumiałem, kto przede mną się unosi w wodnej toni.
Kobieta była miała perłową skórę i była cała naga – to zauważyłem w pierwszej chwili.
W drugiej chwili zobaczyłem ruch dłoni.
W trzeciej – poczułem je na swoim gardle.
W czwartej już wiedziałem, że będę umierać.
ONA
Kościste, obrzydliwe, zimne i śmierdzące jak wodorost łapsko zacisnęło się na mnie, a ja pomyślałam: chujek jeden.
Ileż można.
Jak długo mamy to znosić, my, perły, dumne córki morskich fal.
Ten gnój otworzył moją skorupę. Rozwalił ją jak barbarzyńca i przedarł na pół ciało ślimaka, mojego najlepszego, choć lekko małomównego towarzysza. Ale jak zaczął wpychać mnie sobie do gęby, w te pokruszone zęby, między te zaśmierdłe dziąsła – na wszystkie tonie oceanu, to już było za dużo.
To chyba zrozumiałe, że trochę mnie poniosło.
Zrobiłam mu jesień średniowiecza w pysku, aż musiał mnie wypluć. Gapił się na mnie dalej, a ja wtedy pomyślałam: w sumie srał to tryton, może to pora na to, by wreszcie się zabawić. Prawa podwodnych toni mówiły, że nam, perłom, nie wolno pokazywać kobiecej postaci nikomu, kto nie pochodzi z morza. Pływałyśmy razem z syrenami, igrałyśmy z morskimi zwierzętami i z synami wichrów, ale na noc – i na widok człowieka z ziemi – zawsze wracałyśmy do muszli, kryjąc swoje jestestwo w perłowej kuli.
Ale, do kurwy, pomyślałam zaczepnie, to przecież on teraz zaczął. I wiele moich sióstr straciło swoje życie, uwięzione przez takich jak on w naszyjnikach. Gdy my, perły, zostajemy zbyt długo bez wody, tracimy swoją moc przemiany. Stajemy się martwym kamieniem, zwykłym okruchem kości ziemi, pozbawionym duszy i swojego ciała. Umiecie sobie to wyobrazić?
Jednego dnia igrasz z toniami fal i zastępami swoich towarzyszek, drugiego dnia dyndasz smętnie u jakiegoś babsztyla na podbródku.
Ten jeden raz, choć na co dzień byłam grzeczną perłą, pomyślałam, że mogę to zmienić.
A jeśli nie zmienić – to chociaż się zemścić.
Złapałam gnoja za gardło. Pociągnęłam go w dół. Rypnęłam jego łbem o skałę, tę samą, na której chwilę temu spałam. Mnie nie pętały spowolnione ruchy pod wodą, rozwaliłam mu czaszkę w okamgnieniu, a na jego mózg ryby rzuciły się tak, jakby otworzono drogą restaurację.
Smacznego, ryby, pomyślałam, oby to nie skończyło się niestrawnością.
A gdy woda dookoła mnie zrobiła się czerwona, wpadł mi do głowy inny pomysł. Nie wiem, dlaczego to się stało – może po prostu słyszałam zbyt wiele historii, może ta napaść przelała czarę goryczy, a może ja nigdy nie byłam grzeczną perłą, może ja po prostu byłam demonem zbrodni, zaklętym w ciele perłowej kulki, drzemiającej na plecach ślimaka?
Tego nie wiem.
Ale złapałam dryfującego trupa za resztki jego durnego łba.
Zdarłam z niego kombinezon, wsunęłam się weń i popłynęłam ku górze.
A gdy wylazłam na brzeg, pewnym krokiem poszłam do tawerny, w której najmowali poławiaczy.
Znałam przecież to miasto. Wychodziłam czasem nocami na jego ulice, błąkałam się nimi we wczesne ranki, gdy durni ludzie spali myśląc, że wszystko mają pod kontrolą.
Idioci.
Gdy mieszkasz nad brzegiem oceanu, niczego nie masz pod kontrolą.
– Chciałabym zostać poławiaczką – powiedziałam szczerbatemu Hiszpanowi w tawernie, który siedział nad sangrią i zwykle prowadził zapisy.
– Jak ciebie zwą? – zapytał, nie dziwiąc się zupełnie temu, że mam już na sobie strój poławiacza.
– Ogólnie to ładniej niż Ciebie – parsknęłam – Ale możesz mówić mi: Perła.
– Musisz być dobra, skoro tak mówisz – mruknął – lepiej dla ciebie, byś była dobra – dodał i zapisał mnie w pogniecionym kajeciku. – Wypłyniesz zaraz i pokażesz mi swój kunszt.
Oj, pokażę, pomyślałam i tłumiony śmiech zatrząsnął moim gardłem.
Nie powiedziałam chujowi jednej rzeczy.
Ja chcę być poławiaczką, ale bynajmniej nie pereł. Ja przyszłam tu po to, by zostać poławiaczką ludzi. By obezwładniać ich umysły i kraść ich serca.\
Dosłownie.
Mam przeczucie, że bardzo mi się spodoba.
Tekst stworzony podczas pisania na żywo u Aleks Makulskiej.
Super jest ten tekst, ta zmiana perspektywy – kocham. 💜