Słowo na „u”

Pierwszy raz spotykamy się, gdy sercem rysuję plan tatuażu.

Ale jak to, słyszę. Tak na zawsze? Tak nieodwołalnie? Tak na resztę życia? Te głosy otaczają mnie, ale w mojej głowie jest tylko jedna odpowiedź.

A jeśli reszty życia nie będzie?

Drugi raz naszych spotkań przydarza się zawsze, gdy wyruszam w drogę. A po co to, słyszę. Tak poza domem? Tak w nieznane kraje? Tak na dziko, w niebezpieczeństwo, od którego można u…

Słowo na u przynosi mi otrzeźwienie.

Nie muszę wyjeżdżać, by u…

Trzeci raz jest jak najdłuższa randka, to historia, o której mogę opowiadać zawsze, bo to ona mnie tworzy. Jest gorący kwiecień, pracuję w biurze, rok 2018. Nikt jeszcze nie słyszał o pandemii i wirusach, ale świat rządzi się swoimi prawami – mama dzwoni do mnie z wieścią, że dziadek właśnie umarł. Jeszcze tego nie wiem, ale w tej chwili zaczyna się moja podróż, jedna z najdziwniejszych wędrówek do sedna mojego życia.

Przez najbliższe dni z całą rodziną czuwamy przy 99-letnim ciele dziadka. Trochę przypomina mi ono prastare drzewo, a trochę – istotę już nie z tego świata. Jest sękate i naznaczone rysunkami czasu, niesie w sobie wszystkie moje wspomnienia i dziecinne historie. Czuwamy wokół niego leniwie, niespiesznie, poprawiamy kwiaty, snujemy opowieści i po omacku sercem dotykamy nieznanego. Czasem popłaczemy, czasem wypijemy kawę, czasem porozmawiamy o plotkach czy marzeniach, tykając w myślach przyszłości, która jeszcze jest przed nami.

W sobotę wieczorem przychodzi czas na nabożeństwo – wtedy magia wprawia swoje koła w ruch, ruszamy w taniec pokoleń, ale kolejność kroków jest odwrócona. To my, najmłodsi, śpiewamy pogrzebowe pieśni ze śpiewnika babci przyjaciółki mojej siostry. To my wchodzimy w odwieczne słowa o płaczu, przejściu i nicości, a głosy starszych dołączają do nas. W powietrzu aż wisi wtedy od napięcia, od impulsów, które muszą tańczyć nad naszymi głowami, od iskier, które ślą swoje niewidzialne światło, bo czas w tej chwili przecież przestaje istnieć.

A po tym wszystkich przychodzi poniedziałek. Wstaję do pracy. Włączam komputer. Uruchamiam maila i czuję…

Czuję, że jestem czysta.

Czuję, że wszystkie moje łzy rozegrały się w ciągu tych trzech dni nad ukwieconą trumną. Czuję, że pożegnałam wspomnienia, że one będą ze mną na zawsze i pocałunek smutku na zawsze pozostawił ślad na moim sercu – ale już się rozstaliśmy, już ruszyliśmy w swoje strony. Ja w stronę światła i hałasu żywych, dziadek w stronę, której teraz jeszcze nie umiem nazywać.

Od tamtej pory inaczej patrzę na słowo na u.

Myśl o tym, że reszta życia nie musi być mi pisana, staje się czułym przyjacielem, który popycha w objęcia nieznanego. Chcesz tatuaż? Zrób teraz, nie czekaj. Zatop się w doświadczeniu, rozsmakuj się, dodaj ten kolor do barw swojego życia. Chcesz ruszyć w podróż? Rusz teraz, nie bój się. To może cię przecież cię spotkać u wylotu twojego podwórka, na znanych szlakach twojej własnej ulicy, na przejściu, gdzie chodzisz każdego dnia do pracy – i tak żyjesz z tym ryzykiem.

Jak matka popycha dziecko do pierwszego kroku, tak słowo na u czule mi szepcze najwspanialsze plany do ucha.

Może to być zadziwiające, ale słowo, które najczęściej kojarzy się ze strachem, mnie uwalnia i wypuszcza. Myślę o nim często, przykładam je jak miarkę do swoich planów. To ono sprawia, że mam ochotę żyć, być, smakować świat i chłonąć najbarwniejsze wrażenie. To ta świadomość, że moja reszta życia rozpisana jest na kilkadziesiąt lat sprawia, że żadnego roku nie chcę przegapić. A magia, która snuła się między słowami pogrzebowych pieśni, w tajemny sposób koi moje serce aż do dzisiaj – choć tego nadal nie umiem nazwać i wytłumaczyć.

Kilka tygodni temu wspięłam się na wysoką górę. Wdrapałam się na sam szczyt starej, pordzewiałej wieży, choć moje serce ginęło ze strachu. Na wieży znalazłam dzielną i odważną siebie, potężny widok na ogromny połać tego świata i starą, ledwo widoczną wlepkę ze słowami, których nigdy nie zapomnę.

Urodziłem się z instynktem przetrwania i gwarancją, że nie przetrwam.

Do dzisiaj czuję, jak te słowa rezonują z rytmem mojego serca. Wpisują się w moją symfonię, dokładają swój rytm do bicia moich myśli. Od tamtej pory opowiadam ludziom o słowie na u. O dziadku. O myślach, które uwalniają i prowokują do działania jak czuły przyjaciel. Ze wszech stron czuję, że trzeba o tym mówić, że słowu na u warto patrzeć prosto w oczy, bo jest naszą naturą i bytem, bo uwalnia od tego, co zbędne i zbyteczne. Zresztą, początki szalenie kochamy – ale na czułość zasługuje i koniec.

A moje serce głęboko otula zadziwiający woal zdumiewającego odczucia.

To umieranie przybliża mnie do życia.

Autor: Sylwia Dec

Księżniczka z kosmicznej galaktyki, konstruktorka magicznego miasta, nostalgiczna dusza. Piszę, opowiadam, maluję. https://www.instagram.com/autorka_sylwia_dec/ http://sylwiadec.pl/

3 przemyślenia nt. „Słowo na „u””

Dodaj komentarz