Ludzkość to szalony gatunek: modli się do niewidzialnego Boga i wyzyskuje widzialną naturę, nie zdając sobie sprawy, że widzialna natura jest niewidzialnym Bogiem, do którego się modli –
Hubert Reeves
Daleko, gdzieś na końcu świata
– No ale zobacz – nie odpuszczał dredziarz – siedzimy tu od godziny i wpatrujemy w horyzont. Czekamy na ten moment, gdy dzień pokłoni się nocy i słońce zanurzy w ocean na pewien czas. W całym tym procesie jest ogrom magii! A my, jesteśmy jej naocznymi świadkami i nawet nie bierzemy pod uwagę, by opuścić to miejsce, zanim efekt czaru w pełni się nie dokona.
– Ja nigdzie się nie wybieram – przytaknęła blondynka niezwykle zrelaksowanym tonem i uśmiechnęła do niego, opierając brodę na splecionych dłoniach, trzymających kolana w zwartym uścisku.
Faktycznie siedzieli na tym stromym klifie wystarczająco długo, by jej kościste pośladki co pewien czas sygnalizowały swoje niezadowolenie tym układem. On po turecku, bo tak jak zaczął – medytując – tak został do końca. Ona zmieniała pozycje co chwila, jak jakiś ruchliwy dzieciak, ale i tak nie zamieniłaby tego miejsca na żadne inne, nawet pełne mięciutkich poduszek. Rozmawiali chyba dość długo, ale nikt tego nie liczył. O tematach tak różnorodnych, że nawet nie zorientowała się, kiedy przeszli na te najbardziej duchowe.
– Popatrz na to Słońce – ciągnął chłopak – jego zachód, cały proces. Za kilka godzin wróci, z innej strony, by dać nam światło, energię do życia i powód do trwania w czymkolwiek przyszło nam funkcjonować – zawiesił głos na kilka sekund i nagle zapytał – nie uważasz, że to właśnie Słońce mogłoby być Bogiem?
Spojrzał na nią uważnie. Nic nie odpowiedziała, ani nawet nie mrugnęła. Ta drobna blondynka o jakże słowiańskich rysach, wyglądała teraz jak skulony posąg o alabastrowej skórze, wpatrzony w dal już od momentu wyrzeźbienia. On przy niej z kolei jak specjalnie wyselekcjonowany, idealny przykład do wizualnego kontrastu. Skóra tak brązowa, że niejeden koneser solarium, nigdy nie dotarłby do tego etapu. A przynajmniej nie przed rakiem. Włosy silne i gęste na tyle, by jeden dred mógł być grubości jej całego końskiego ogona. Do tego sięgały mu mocno za pas. Nawet ubiór tak bardzo ich różnił. Choć mieszkała na wyspie od dwóch miesięcy, nadal wyglądała jak z europejskiego magazynu mody na lato. On za to jak miejscowy. Luźno, naturalnie i na boso. By nie odcinać się od energii Ziemi. Pozornie dzieliło ich wszystko. Ale, gdy rozmawiali nieraz długimi godzinami, okazywało się, że pomimo wychowania po przeciwległych stronach globu, myślą w zasadzie tak samo.
Nie, nie zakładała, że Słońce jest Bogiem. Choć oduczyła się wykluczać cokolwiek, im więcej dowiadywała się o świecie. Wiedziała też, że on również tak nie zakłada. Ale i nie wyklucza. Słońce – Ojcem, Ziemia – Matką. Nie od dziś znany był mu ten pogląd. A od tygodni pokazywał, na każdym kroku, że to właśnie Natura jest dla niego najistotniejsza. Wciąż podkreślał, że my wszyscy jesteśmy elementem przyrody, ale wcale nie najważniejszym. Istniejemy, jako część większego układu i powinniśmy żyć w zgodzie z przyrodą, bo bez niej zwyczajnie by nas nie było. Albo jesteśmy w tym razem i dbamy o siebie nawzajem, albo burzymy ten układ. I nie, nie chodzi o samych ludzi – istoty pozornie najdoskonalsze. Ta pycha nas właśnie wykoleja i czyni ślepcami na to, co jest naszą podstawą. Korzeniami. Każdy element natury jest ważny i bez zachowania równowagi, niszczymy samych siebie. Na wielu płaszczyznach.
Temat słońca był rzucony na zaczepkę. Punkt odniesienia pod kolejną fascynującą dyskusję. Mieli na to czas. Na wyspie, która od zagonionej Europy leży jakieś 20 godzin samolotem (bez przesiadek), ma się nagle czas na wszystko, co ważne. Ale bez gonitwy. Bez presji. Bez poczucia winy.
Mogli więc siedzieć na tym klifie cały bezkres momentów.
I było warto.
Przed nimi, kilkaset metrów stromo w dół, wzburzone fale oceanu rozbijały się o ostre skały. Za nimi z kolei, był fragment lądu i Mały Las, a resztą scenerii – już wszędzie wokół, po sam horyzont – Ocean Spokojny. Który niemal nigdy, nie bywa tak naprawdę spokojny. Kochała ten widok. Ten kojący dźwięk fal, energetyczny spokój i kontakt z przyrodą. Twierdziła, że nigdy wcześniej nie była w stanie tak odpocząć, jak właśnie tam. Od wszystkiego. Zatrzymała się, zwolniła, przewartościowała.

Choć nie od początku było łatwo, to był to niesamowity proces.
Dredziarza poznała, gdy próbowała usilnie łapać zasięg WiFi, na końcu świata. Zestresowana, bo musi, bo szybko, bo na już! A on popatrzył na nią z życzliwym politowaniem i wytłumaczył, że tu to tak nie działa. Nie ma co skakać i wystawiać rąk do góry na wszystkie strony. Tu raz zasięg jest, a potem trzy razy nie ma. I trudno. Więc czas odłożyć smartfona i cieszyć się miejscem, które jest tak wyjątkowe.
Wprawdzie walczyła jeszcze kilka dni, ale na szczęście załapała. Zrozumiała, jak głupie to było i że nie po to tu leciała, mimo największej ilości przeciwności, jakie musiała w życiu przeskoczyć, by z uporem maniaka łączyć się ze światem, od którego tak naprawdę uciekła.
Potem już było coraz lepiej. Mniej złości o wszystko na co nie miała wpływu, więcej akceptacji i coraz szerzej otwarte zmysły. Prawdziwie uzależniła się od natury. Zaczęła chłonąć ją całą sobą. Coraz częściej zdejmowała buty na spacerach po trawie, przestała jeść mięso, sprzątała wybrzeże ze śmieci i randkowała z Oceanem na okrągło. Kupiła rower, zamiast wynajmować auto, poznawała mieszkańców i mapę nocnego nieba lepiej, niż tę, którą widziała nad swoją głową od urodzenia. Oczywiście widziała, gdy patrzyła. Ale nie działo się to często na Starym Kontynencie. Nie było na to czasu. Cóż, priorytety.
A dredziarz stał się najlepszym przyjacielem, a nawet swego rodzaju mentorem. Trochę przypadkiem, ale tak wyszło. Po prostu idealną osobą w odpowiednim czasie i miejscu. Zażartował nawet, że jest takim jakby Pocahontas, tylko w męskiej odsłonie. Podmienione płci, ale reszta podobna. Ona – to ta „światowa”, podróżniczka, naukowiec po studiach na uniwersytecie. On – niby „dzikus”, lekkoduch, z biednej rodziny…
A tak naprawdę bogatej wewnętrznie jak mało która. Zazdrościła mu takiej. I tak jak dawniej on uczył się od bliskich, tak teraz jej przekazywał: po czym rozpoznawać drzewa, kwiaty i zioła, jak oswajać dzikie zwierzęta i jak cieszyć się każdą chwilą. Oraz, żeby zwalniać! Kiedy to tylko możliwe.
✹✹✹
Gdy człowiek nagle się zatrzyma, poznaje swoją naturę. Musi jednak wsłuchać się w siebie i odciąć umysł od bodźców, którymi jest lawinowo zasypywany. Bo nie ma dziś czasu, nawet zauważyć, jak Natura jest dla niego ważna. Dlatego odsuwa się od niej, bo jej nie rozumie. Czuje się od niej lepszy, ważniejszy, niezależny. Zamknięty w swoich blokowiskach.
Sęk w tym, że to ona jest silniejsza i do tego zaczyna się frustrować. A to wcale nie jest tak, że ona nie poradzi sobie bez człowieka. Za to pewne jest, że to człowiek nie poradzi sobie bez niej.
I jakkolwiek nie da Bogu na imię, gdziekolwiek nie wejdzie do jego świątyni, dokądkolwiek nie będzie kierować swych modlitw, to NATURA jest tym, od czego jest w pełni zależny. I to Ją powinien szanować i Ją pielęgnować. Bo jest Jej małym, upierdliwym trybikiem, który dziś zazwyczaj nie żyje nawet w zgodzie ze samym sobą. Zagubił się. Zapomniał. Zapędził.
Igra z ogniem. Dosłownie.
A wystarczy się „tylko” zatrzymać. Przyjrzeć i zastanowić. Ogarnąć. Może to i sporo, ale warto! Bo najwyższy czas na zmiany. Ale nie od sąsiada, a od siebie. Bo gdy człowiek zacznie żyć w zgodzie ze sobą, to pogodzi się z Naturą. To wszystko się łączy i splata. A zmiany – tak zwyczajnie – warto zaczynać od siebie.
Bardzo ważna ciekawostka:
Rapa Nui, zwana powszechnie Wyspą Wielkanocną, jest namacalnym przykładem tego, jak lekceważenie natury doprowadza do samo-destrukcji. Gdy człowiek wyciął na niej wszystkie drzewa, przekonał się na własnej skórze jak fatalne są skutki takiego zagrania. Brak cienia narażał na spalanie ziemi słońcem i wywiewaniem wszelkich resztek nasion przez szalejący wiatr. Skalista sucha gleba nie dawała plonów, bo nie miała jak. Pojawił się też problem z wodą pitną. A brak drewna uniemożliwiał palenie ognisk do gotowania, czy budowania łodzi, by wyruszać na połów ryb i owoców morza. Tym sposobem, to najsamotniejsze miejsce na ziemi (przez setki lat przekonane, że to jedyne miejsce, gdzie żyje człowiek) zostało skazane tylko na siebie. Na głód, choroby, deformacje ciała i do dziś posądzane jest o ludożerstwo. Z głodu, chorób i zmęczenia.
To nie jest coś, co powinniśmy oceniać. To jest coś, na czym powinniśmy się uczyć!

Wspaniały tekst! Bardzo bliski mojemu sercu. Będę do niego wracać… Dziękuję, że się nim podzieliłaś ❤️
Moniko, bardzo Ci dziękuję za ten komentarz! ♡ To dla mnie niezwykle ważny tekst i puszczałam go z drżącym sercem, rękami i emocjami 😉 szalenie miło jest przeczytać, że do kogoś trafił tak dobrze. Ściskam Cię mocno!