Bożena

Bożena szybkim krokiem szła przez wieś. Chusta, którą w pośpiechu narzuciła na ramiona, łopotała na wietrze. Stawiała długie kroki, wzbijając dookoła nóg tumany kurzu. Spieszyła się. I to bardzo. Musiała koniecznie spotkać się z księdzem dobrodziejem przed poranną mszą. Na nią zawsze schodzili się wszyscy mieszkańcy. Bożena wiedziała, że autorytet księdza, wzmocniony jeszcze powagą miejsca, spowoduje, że ludzie uwierzą. Bo Bożenie nie wierzył nikt. Była biedna, ledwo trzy morgi ziemi po ojcu. Bez chłopa, bo Jaśko na wiosnę utopił się w stawie i zostawił ją z gromadką dzieciaków. „Biednym nie wierzy nikt, chyba tylko Pan Bóg.” – myślała przyspieszając kroku. Już widziała sylwetkę kościoła a wiatr niósł dźwięki organów. „Organista ćwiczy przed mszą.” – wystraszyła się Bożena i zaczęła iść szybciej. Jak strzała przecięła księży sad i wpadła na plebanię. Miała szczęście, ksiądz Jan akurat wstawał od stołu po śniadaniu. Bożena nawet nie zdążyła otworzyć ust, kiedy drogę zastąpiła jej gospodyni. „A Ty tu czego niedojdo?” – fuknęła na Bożenę, wycierając spracowane ręce w przybrudzony fartuch. „Ksiądz zajęty jest, msza zaraz, nie widzi.” – złapała się pod boki i zagrodziła wejście do kuchni. Bożena od razu skuliła się pod jej spojrzeniem. Lata podłego traktowania, spowodowały, że wystarczyło na nią huknąć a już wycofywała się rakiem. Na szczęście ksiądz był dobrotliwym człowiekiem. Delikatnie odsunął rozjuszoną gospodynię, ujął Bożenę pod rękę i wyszli do sadu. Bożena oszołomiona tą bliskością, w pierwszej chwili zapomniała z czym przyszła. „Bożeno, wiem że pogoda piękna ale powiedz o co chodzi. Muszę przygotować się do mszy” – delikatnie upomniał Bożenę ksiądz. Ta spąsowiała, chwyciła księdza za rękaw, nachyliła się i zaczęła swoją opowieść. Ksiądz nasłuchiwał a brwi ze zdumienia wędrowały mu coraz wyżej. W końcu nie wytrzymał i stanowczo przerwał słowotok Bożeny. „Bożeno, wstyd mi za Ciebie. To co mówisz, to bzdury, wymysły i plotki ludzi niedouczonych. Stanowczo zabraniam Ci opowiadania tego we wsi. I jeszcze chciałaś, żebym z ambony, w świętym miejscu powtarzał takie bezeceństwa. Wstyd Bożeno, wstyd przed Bogiem i ludźmi. Po mszy masz podejść do spowiedzi, zadam Ci odpowiednią pokutę.” – dokończył dobitnie. Odwrócił się i oddalił pospiesznie, zerkając na Bożenę przez ramię. Widać było, że się zdenerwował. „Nie dość, że biedna to i głupia jak stołowa noga” – pomyślał ze złością, ale zaraz zawstydził się popędliwości. Tymczasem Bożena stała na środku sadu niczym żona Lota. Nerwowo międliła dłońmi perkalową spódnicę. Nie tego się spodziewała. Mówiła przecież prawdę. No prawie prawdę. Może trochę podkoloryzowała, dodała szczegółów ale tylko dlatego, żeby opowieść wybrzmiała bardziej dramatycznie. Każda plotka zawiera przecież ziarenko prawdy. „I co mam teraz zrobić?” – pytała siebie. „Czy ktoś mi uwierzy?” – wyszeptała płaczliwie. Postanowiła nie iść na mszę. Musiała sobie wszystko przemyśleć. Powolnym krokiem ruszyła w stronę chałupy. Nagle jej wzrok padł na ustawione na polu, snopy pszenicy. Oczy jej rozbłysły. Już wiedziała co zrobi. Skoro ksiądz jej nie wsparł, to pójdzie do dziedzica.

Jaśko siedział w krzakach i dłubał w spróchniałych zębach. Miał doskonały widok na szaleńczy marsz Bożeny i jej sromotny odwrót. Zarechotał po cichu. Wiedział, z czym poszła do księdza dobrodzieja jego żoneczka. Uśmiechnął się pod wyliniałym wąsem. Musiał przyznać, że tęskni za Bożeną. Może i była czasem głupia a w posagu wniosła tylko trzy morgi lichej ziemi i stare koryto, ale Jaśko przecież ją kochał. Zwłaszcza jej miękkie ramiona i pełne piersi. Westchnął przeciągle. Już nie dla niego małżeńskie igraszki. Ze smutkiem spojrzał na swoją męskość, ukrytą pod postrzępionym materiałem spodni. Wyczekał aż Bożena zatrzaśnie drzwi od chałupy i delikatnie wystawił głowę z pachnącego krzaku bzu. Wiedział, że mieszkańcy wsi są na mszy ale ostrożności nigdy za wiele. Jeszcze by brakowało żeby ktoś go zobaczył. Wtedy uwierzyliby Bożenie a dla Jaśka źle by się to skończyło. Już wystarczy, że widziała go żona. Jezu, jak ona się darła i nie chciała słuchać tłumaczeń Jaśka, że to, że jest teraz utopcem to nic strasznego. Po prostu śpi teraz na cmentarzu i czasami odpadnie mu palec albo nos. Niestety Bożena nie była wyrozumiała. Ostatnio, w nocy zakradła się na cmentarz, wykopała trumnę i owinęła jego ciało w sieć. Jaśko spędził cały tydzień, żeby się z niej wyplątać. Na szczęście na to, żeby odciąć głowę sierpem i włożyć do trumny twarzą do dołu, brakowało jej odwagi. Upewnił się, że nikt go nie widzi i przemknął pomiędzy chałupami. Słyszał dzwony, bijące na koniec mszy. Wpadł na cmentarz, gubiąc po drodze ucho. Usiadł na ubitej ziemi koło grobu. Musiał porządnie pomyśleć, co teraz ma robić. Wiedział, że Bożena się nie podda.

2 Comments

  1. Fanmaku

    Tu nie ma co mędrkować! Trza czerep od korpusu rydlem oddzielić (sierpem też można, ale to mordęga). Następnie między dolne kikuty ten czerep ułożyć. Cebulę łuskaną w jadaczkę czem prędzej wścibić (w te zęby spróchniałe). Po czym serce kołkiem osikowym przeharatać. A na koniec niechybnie wszystko ogniem strawić bajury używszy (koniecznie z Orlenu!).

Dodaj komentarz