Co ten Patryczek….?

Telefon zadzwonił, kiedy gotowałam w kuchni makaron. Olałam go. Telefon nie makaron, oczywiście. I tak domyślałam się kto dzwoni. Patryk od rana zasypywał mnie SMS-ami, w których zapewniał mnie o swojej wielkiej miłości. Kiedy nie odpisałam na żaden z nich, postanowił mnie zamęczyć wydzwanianiem. Chwyciłam emaliowany garnek i wylałam makaron na sito. Para buchnęła mi w twarz. Na patelni bulgotał leniwie sos pomidorowy z kaparami i czarnymi oliwkami. Chwyciłam drewnianą łyżkę i wściekle zamieszałam sos. Czerwone kropelki upstrzyły kafelki na ścianie. Postanowiłam nie przejmować się tą zdradziecką gnidą. Niech dzwoni i pisze. W końcu mu się znudzi. Niech dostaje kurwicy, że nie odbieram. Niech sobie wyobraża różne scenariusze. Niech zastanawia się z kim jestem i co najważniejsze gdzie. Chyba nie myślał, że po tym co odwalił, będę w stanie zostać w naszym mieszkaniu choćby przez minutę. Na szczęście w listopadzie nie ma żadnego problemu z wynajęciem domku gdzieś, hen daleko na odludziu. Cisza, spokój, las i jezioro połyskujące w bladym, jesiennym słońcu. 

Nałożyłam makaron, polałam obficie sosem. Do wyszczerbionego kieliszka nalałam czerwonego wina, tak od serca. Telefon milczał. Patryk pewnie odpuścił. I dobrze. I tak nie odbiorę. Rozsiadłam się wygodnie w lekko wyliniałym fotelu. Buzujący w kominku ogień grzał mnie w stopy i oświetlał talerz i dłonie pomarańczowym blaskiem. Dolałam sobie wina. Było wyśmienite. Cierpkie, z lekko owocowym posmakiem, który zostawał na języku. Postanowiłam, że dwa kieliszki wystarczą. Musiałam jeszcze porąbać drewno do kominka, a machanie siekierą po pijaku może się nieciekawie skończyć. Dokończyłam posiłek, dopiłam wino, przeciągnęłam się i stwierdziłam, że nie ma co odkładać rąbania na później. Założyłam żółte trapery, naciągnęłam na dłonie rękawice robocze i wyszłam z domku. Zachodzące słońce rzucało cienie na sosnowy las. Lekki mróz ściął kałuże. Ślizgając się lekko stanęłam pod wiatą z drzewem. Czekało mnie sporo pracy. Kopnęłam leżący mi na drodze kawałek wysuszonej buczyny. Klocek potoczył się i zatrzymał obok stopy w brudnym adidasie. „Dobry wieczór Patryczku” – powiedziałam z uśmiechem a dłoń zacisnęłam mocniej na trzonku siekiery. 

Autor: alosza

Introwertyczka, która czasami lubi ludzi. Kocham las i wodę o każdej porze roku. Latem: leniwe jeziorne kąpiele i wieczory przy ognisku, jesienią: zbieranie kasztanów i spacery po kobiercach z liści, zimą: wyprawy w pełnym słońcu po skrzypiącym śniegu a wiosną: zapach mokrej ziemi.

Jedno przemyślenie nt. „Co ten Patryczek….?”

Dodaj komentarz