Deszcz

Liście są śliskie i kiedy idę, muszę cały czas zerkać pod nogi. Deszcz bębni miarowo w czaszę parasola. Przystaję na chwilę i rzucam pełne rezygnacji spojrzenie w niebo. Bez zmian, niestety. Nade mną, moim parasolem i całym miastem kłębią się szarawe chmury. Nabrzmiałe deszczem, niczym przejrzałe owoce sokiem. Mam wrażenie, że gdybym ich dotknęła, rozdarłyby się niczym jedwab i zalały całe miasto, cały świat. Kolejny potop, apokalipsa, koniec świata. Parę kropli spada mi na twarz i spływa po policzkach. Wracam do spaceru. W taki dzień, stary cmentarz jest pusty. Mijam powoli zaniedbane mogiły, porośnięte wiecznie zielonym bluszczem. Wyszczerbione płyty, nadgniłe drewniane krzyże. Nie ma alejek, nie ma ścieżek. Idę powoli, przyglądając się nieczytelnym literom, próbując odgadnąć imiona, nazwiska, daty. O moje nogi ocierają się kikuty pokrzyw, za kostki łapie mnie splątana trawa. W końcu się zatrzymuję. Wyciągam pudełko zapałek i znicz. Trzask, błysk i ulotny zapach siarki. Do zapalania zniczy nadają się tylko zapałki. Żadnej protezy płomienia jaką jest zapalniczka. Trzymam znicz przez chwilę, ogrzewam koniuszki palców. Stawiam go na pochylonej płycie. Z nagrobnego medalionu patrzy na mnie ona. Łagodne spojrzenie, krótkie, lekko pofalowane włosy, biała bluzka. Stoję, a deszcz szumi w drzewach, w trawach, we mnie. Patrzę na stopy, z butów płyną strużki wody. Cała jestem wodą i deszczem, płynę i wsiąkam. Wsiąkam w ziemię, wsiąkam w bluszcz i trawę. Rozlewam się dookoła. Zostaje po mnie tylko przemoczone pudełko zapałek. I parasol.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *