Oni

Natasza zaklęła pod nosem. Od godziny próbowała przebić się z centrum na przedmieścia. Wykorzystała parę chwil stojąc na czerwonym świetle, żeby zadzwonić do Fiodora, jednocześnie próbując zapalić papierosa. Zaciągnęła się łapczywie i wtedy usłyszała głos męża w słuchawce. „Znowu palisz?” – zapytał szorstko – „Wywalasz w błoto moje pieniądze a tak w ogóle to gdzie jesteś? Głodny jestem.” – warknął i się rozłączył. Natasza przełknęła ślinę i wyrzuciła niedopalonego papierosa przez okno. „Wkurzył się” – pomyślała przestraszona. Wiedziała jak może to się dla niej skończyć, dlatego przycisnęła pedał gazu. Jej mały, wysłużony, czerwony samochodzik z trudem przyspieszył. Zapadał zmierzch, rozjaśniony nieco przez leżący dookoła śnieg, kiedy Natasza ostrożnie wjechała na podjazd przed domem. W jedynym oświetlonym oknie dostrzegła sylwetkę męża. Chodził po pokoju, paląc papierosa. „A on może” – pomyślała i zaczęła wyciągać zakupy z bagażnika. Balansując torbami z trudem zamknęła samochód. Spojrzała na dom i wtedy ich zobaczyła. Stali nieruchomo na dachu, w ogrodzie, zanurzeni po kostki w śniegu. Jakby utkani ze mgły, jakby mieli się rozpłynąć przy najlżejszym podmuchu wiatru. Natasza nie wiedziała kim są, skąd przyszli. Czy byli duchami, potępionymi duszami czy demonami. Pojawiali się zazwyczaj w takie szare, zimowe dni. Patrzyli w przestrzeń i znikali nie wiadomo kiedy. Natasza nabrała powietrza i wypuściła je powoli, licząc do dziesięciu. Była zaskoczona. Dawno ich nie było. Tylko ona ich widziała. Za pierwszym razem, spanikowana pobiegła po Fiodora. Wyciągnęła go z domu bełkocząc coś o duchach. Ale on nic nie widział. Wyzwał ją od szurniętych pizd i odepchnął od siebie. Był wściekły, bo przerwała mu oglądanie meczu. Od tamtej pory Natasza nie wspominała o milczących gościach. Wiedziała, że Fiodor w najlepszym razie nie będzie chciał jej słuchać, a w najgorszym znowu będzie chciał ją „naprostować”. Dlatego Natasza zamknęła oczy, licząc, że kiedy je otworzy przybysze, znikną. Nie zauważyła jak drzwi otworzyły się i przed dom wyszedł Fiodor. Nagle poczuła szarpnięcie a torby upadły w śnieg. Przed oczami miała twarz męża, wykrzywioną wściekłością. „Co robisz głupia cipo?!” – wrzasnął – „Co się gapisz na ten dach, znowu widzisz swoje ufoludki?!” – krzyczał a krople śliny pryskały Nataszy na twarz. Spuściła głowę i zobaczyła jak papierowe torby powoli nasiąkają wilgocią. Była przerażona, wiedziała, że teraz nic nie powstrzyma Fiodora przed „naprostowaniem” jej. Próbowała się tłumaczyć ale zaschło jej w gardle. Tymczasem on krzyczał coraz głośniej. Popychał ją i szarpał, wykrzykując chyba wszystkie przekleństwa jakie zna ludzkość. Natasza nie była w stanie nic zrobić, czuła się jak pogrążona w transie. I wtedy ich zobaczyła, tym razem wyraźnie. Z każdym kolejnym krzykiem i wyzwiskiem Fiodora byli coraz bardziej cieleśni. Gromadzili się za jego plecami. Powoli, powoli się zbliżali. Oczy Nataszy rozszerzyły się z przerażenia a usta złożyły do krzyku. Zdołała tylko wyszeptać – „Fiodor, za Tobą.” Ale on nie słyszał ostrzeżenia. Wściekłość przysłoniła mu cały świat. Był głuchy i ślepy na wszystko, a kiedy ocknął się z amoku, było już za późno. Gorąca jak ogień dłoń opadła mu na ramię. Intruzi z dachu otoczyli go ciasnym kordonem. Natasza stała jak słup soli. Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, zakupy leżały koło jej stóp, wiatr trzaskał drzwiami, przybysze zniknęli. Tylko na śniegu ciągnęły się dwie bruzdy, jakby ktoś kogoś wlekł…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *