Woda z łoskotem wypełniała wannę. Remigiusz wlał odrobinę płynu do kąpieli o zapachu pomarańczy z czekoladą. Wdychał unoszący się aromat. Kojarzył mu się ze świętami. Zrzucił szlafrok i wyciągnął się w wannie. Jego ciało było jeszcze poobijane po ostatniej walce. Zbyt często lądował na deskach. Na szczęście tym razem również wygrał. Wprawdzie przeciwnik rozkwasił mu nos ale tym Remigiusz się nie przejmował. Taki zawód. Ważne, że zwyciężył a suma na koncie wyglądała lepiej niż przyzwoicie. Po kąpieli stwierdził, że napije się herbaty i zje ciasto ze śliwkami, które upiekł niedawno. Ukroił kawałek i wtedy usłyszał cichutkie pukanie do drzwi. Zaklął pod nosem. Nie lubił kiedy mu przeszkadzano. Spojrzał przez wizjer. Za drzwiami stał jego mały sąsiad. Chłopiec niedawno przeprowadził się tutaj, podobno z Poznania. Remigiusz skrzywił się. Nie przepadał za dziećmi. Otworzył jednak drzwi. Miał chyba niezbyt zachęcającą minę, bo chłopiec aż się cofnął. „Dzień Dobry, jestem Franek. Słyszałem, że jest pan bokserem a jeszcze żadnego nie wydziałałem. To przyszedłem” – wybąkał. Remigiusz tylko łypnął okiem i warknął: „No dzień dobry, to zobaczyłeś. Nie masz co robić w taki piękny dzień. Dlaczego nie latasz po podwórku z kolegami?!”. Chłopiec zwiesił głowę i coś mruknął pod nosem. Remigiuszowi zrobiło się głupio. Chłopiec był tutaj nowy, musiał czuć się trochę wyobcowany i samotny. „Źle zacząłem” – pomyślał i w przypływie wyrzutów sumienia stwierdził, że zaprosi Franka na ciasto i coś do picia. Chłopiec rozpromienił się i pognał w głąb mieszkania. Remigiusz znalazł go w salonie, gdzie mały oniemiały wpatrywał się w kredens. Remigiusz od lat zbierał porcelanowe, kolekcjonerskie talerze Royal Doulton. Miał komplet z ptakami Wielkiej Brytanii, sowami Wielkiej Brytanii i roślinami Wielkiej Brytanii. Widział, że Franek jest nimi zachwycony i poczuł się dumny ze swojej kolekcji. W większości jego znajomych budziła śmiech. Chłopiec przysunął się jeszcze bliżej kredensu i zanim Remigiusz zdążył coś powiedzieć, chwycił jeden z talerzy. Złapany niezbyt pewnie wysunął się z małej ręki chłopca. Rozległ się ogłuszający, dla Remigiusza, trzask. Przepiękny talerz z zimorodkiem leżał w skorupach u jego stóp. Remigiusz aż się zapowietrzył. Krew uderzyła mu do skroni. Myślał, że zaraz eksploduje. Mały Franek z kolei zaczął przepraszać, wyleciał z mieszkania jak z procy. Po chwili wrócił. Trzymał w rękach klej, szkolny. To było dla Remigiusza za wiele. Nikt nigdy go nie znokautował, ale zawsze jest ten pierwszy raz. Stracił przytomność i osunął się na dywan.
Remigiusz

Widziałem dziś dziewczynę, która pędziła chodnikiem na elektrycznej hulajnodze nie zwracając uwagi na przechodniów. Oburzonym ludziom, którzy na nią pokrzykiwali odwdzięczała się krwistym „mięsem”. Nagle wywróciła się. Leżała na chodniku, a przed nią stał mały chłopiec. Jestem przekonany, że był to Franek. ;-))