W powietrzu unosił się zapach środka do dezynfekcji. Magda rozprostowała prawą nogę i pomasowała się po łydce. Od wielogodzinnego siedzenia w jednej pozycji, łapały ją skurcze. Rozejrzała się po poczekalni. Ściany były pomalowane na zielono, Olejna farba gdzieniegdzie odprysnęła, odsłaniając szary tynk. Jarzeniowe światło odbijało się od podłogi wyłożonej linoleum. W kącie stało poobijane metalowe wiadro. Na jecho uchwycie wisiała brudna szmata. Magda cicho westchnęła. Odchyliła lekko głowę, masując się po karku. Burzą czarnych włosów dotknęła ściany. NIe przypuszczała, że będzie czekać tak długo. Żałowała, że nie zabrała ze sobą książki albo chociaż ładowarki do telefonu. Rzuciła okiem na ekran Samsunga. Bateria była na wyczerpaniu, pomimo, że rano naładowała ją do pełna. „Cholerny szmelc” – pomyślała ze złością. Chętnie uciekłaby z tego przygnębiającego miejsca, ale nie miała za bardzo wyboru. Postanowiła rozprostować kości. Wstała i odłożyła torebkę na siedzenie metalowego krzesła. Było pomalowane tą samą farbą, co ściany. „Pewnie przetarg na dostawę farby wygrał szwagier dyrektora, więc pomalowali wszystko jak leci” – rozmyślała przechadzając się korytarzem. Starała się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z innymi pacjentami. Nie miała ochoty na pogaduszki, dyskusje o stanie zdrowia, stanie służby zdrowia, narzekania na rząd, młodzież, ceny pomidorów, kościół, pogodę. Udawała, więc zainteresowanie wyblakłymi plakatami w drewnianych ramach. Dowiedziała się z nich jak prawidłowo szczotkować zęby, co robić w przypadku krowotoku z nos i że wius HIV to nie wyrok. Przy tym Magda zatrzymała się na dłużej. Przypomniała sobie, jak w zeszłym roku, razem z Łukaszem robili sobie badanie na obecność wirusa. Było nawet zabawnie, bo w Sanepidzie spotkali paru znajomych. Wszystko okazało się w porządku a Magda miała wrażenie, że ich związek to najlepsze, co jej się w życiu przytrafiło. Niestety, bardzo się pomyliła. Teraz, na wspomnienie tego palanta, Magda aż zatrzęsła się z gniewu. Do oczu napłynęły jej łzy. Szybko weszła do toalety. Nie chciała rozpłakać się publicznie. I tak wszyscy w poczekalni, rzucali w jej stronę ukradkowe spojrzenia. Odkręciła kran. Oczywiście leciała tylko zimna woda. Nabrała jej w dłonie i opłukała twarz. Spojrzała w ukruszone lustro. W brązowych źrenicach, rozpacz walczyła o pierwsze miejsce z gniewem. Magda otrzepała ręce nad umywalką i wytarła je w spodnie. Ręczników oczywiście brak. Wróciła na swoje niewygodne krzesło. Postanowiła, że zmierzy się ze wszystkim sama. Nie potrzebuje tego gnojka, ani jego wsparcia, w końcu, patrząc na liczbę pacjentów w kolejce, nie ona pierwsza i nie ostatnia.
W końcu siedziała w gabinecie. Lekarka notowała zawzięcie. Złota stalówka granatowego pióra szarpała papier. W końcu uniosła wzrok na Magdę. „Niech zgadnę” – powiedziała zmęczonym głosem – „Wycieczka do Czarnobyla? Skutki uboczne?”. Magda tylko pokiwała głową. „Pokazać narośl.” – powiedziała lekarka, wstając. Magda zdjęła bluzę. Zaczęła odwijać bandaże, które do tej pory trzymały pamiątkę z czarnobylskiej wycieczki w ryzach. Usłyszała jak kobieta mruczy do siebie coś o głupocie i że nigdy się nie nauczą. „Ma pani szczęście” – zawyrokowała lekarka dokładnie oglądając owłosione ramię wyrastające z żeber Magdy – „Niektórym wyrasta nawet i po pięć, a u Pani tylko jedna. Mobilna jest? Niech Pani podniesie ten długopis. Dobrze. Ubrać się.” Wróciła na miejsce. Magda cała czerwona ze wstydu naciągnęła bluzę. Lekarka ściągnęła usta i spojrzała na Magdę. „Na pewno chce Pani usunąć? Taka trzecia ręka może się przydać. Zakupy nosić czy coś. Tutaj jest pełna sprawność. Innym to wyrastają takie flaki bez kości i mięśni, sama skóra, wie Pani.” – monologowała – „A to wie Pani, można i zakupy przynieść, psa pogłaskać, na rynku pracy większe szanse mają trójręczni.” – dorzuciła. Magda jednak potrząsnęła głową. „No to Pani decyzja” – lekarka wzruszyła ramionami, wcisnęła enter a drukarka wypluła skierowanie na amputację kończyny popromiennej.
Po przykrych doświadczeniach życiowych związanych z Łukaszem los wyposażył Magdę w coś owłosionego. To „coś” najprawdopodobniej przybrałoby kształt silnego, męskiego ramienia, na którym Magda mogłaby znaleźć oparcie i które nigdy by jej nie zawiodło, zawsze byłoby z nią. A ona kazała je usunąć! Cóż za ironia! Czy ona to dobrze przemyślała? ?