Odłamki szkła chrzęściły pod podeszwami ciężkich, roboczych butów. Z mebli porąbanych na kawałki ocalało tylko solidne dębowe biurko. Henryk Wolke rozglądał się niewidzącym wzrokiem. Okno było otwarte. Wiatr unosił poszarpane firany. Dookoła fruwał kaczy puch z rozciętych poduszek i pierzyn. Po Bolku Wituckim, z którym Henryk umówił się na spotkanie nie było śladu. Henryk głęboko wciągnął powietrze. Doleciał do niego słaby zapach terpentyny. Nad wybebeszonym łóżkiem widniało wymalowane czerwoną farbą słowo: „ZDECHNIESZ”. Henryk zachwiał się lekko, musiał przytrzymać się biurka. „Co tu się stało do cholery?” – myśli kłębiły się w jego głowie. Poczuł wilgoć pod palcami. Uniósł dłoń. Była cała czerwona od farby, a przynajmniej taką miał nadzieję, że to farba. Nagle, za plecami, usłyszał cichy okrzyk. W drzwiach stała młoda dziewczyna,. Jej przerażone spojrzenie biegało po roztrzaskanych sprzętach i utkwiło w Henryku. „No, Wolke teraz się chyba nie wywiniesz” – pomyślał Henryk. Zrobił krok w stronę dziewczyny. „To nie tak jak myślisz” – powiedział. Cofnęła się. „Morderca!” – krzyknęła, cisnęła w Henryka misą pełną gorącej wody, którą trzymała w ręku i rzuciła się do ucieczki. Henryk ledwo się uchylił przed porcelanowym pociskiem. Zobaczył tylko jej jasny warkocz znikający za rogiem i usłyszał tupot stóp na drewnianych schodach. Po chwili przez okno, doleciał go jej krzyk, kiedy wzywała pomocy. Henryk nie miał czasu do stracenia. Pozostanie w tym miejscu oznaczało kłopoty. Bolek zniknął. Henryk mógł mieć tylko nadzieję, że żyje a nie wypłynie w pobliżu któregoś z mostów. Z chwilowej zadumy wyrwał go tumult pod wejściem do kamienicy. W ostatniej chwili wybiegł z drugiej strony, na podwórze. Pod ścianą leżały poukładane szczapy drewna. Henryk ostrożnie wsunął się za sąg. Kucnął i oparł o zimny mur. Miał szczęście. Musiał teraz to przeczekać. Do kamienicy już wkroczyła policja państwowa a tłumy gapiów próbowały wedrzeć się do środka. Henryk skulił się jeszcze bardziej w swojej kryjówce. Widział jasnowłosą dziewczynę opowiadającą policjantom, co się wydarzyło. Nagle tłum gapiów rozstąpił się i Henryk zobaczył ostatnią osobę, której się tutaj spodziewał. Komisarza policji Bolesława Wituckiego, którego zdemolowany doszczętnie pokój widział parę minut temu. „Co do kurwy nędzy?!” – w głowie Henryka rozbłysły znaki zapytania. Przesunął się delikatnie, żeby usłyszeć o czym komisarz rozmawia z posterunkowym. „Panie komisarzu” – policjant wyprężył się jak struna i referował podniosłym głosem – „Tego śmiecia widziała dziewczyna, służąca w tym domu. Z opisu wynika, ze to był Wolke, Henryk Wolke.” Komisarz tylko się uśmiechnął pod wąsem a’la Piłsudski i zapatrzył w stos drewna. „A któż inny miałby to być? Któż inny?”
To nie tak jak myślisz
2 Comments
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Przeczytałem tekst z samego rana i coś tam nieistotnego pomyślałem. Przeczytałem kilka godzin później i mam! MISA!!! Czy przetrwała rzut! Czy można do niej wlać alkohol? Czy by się nadawała? ??
Ciekawe, będzie ciąg dalszy ?