Topos znaczy serce

Słońce powoli docierało w najwyższy punkt na niebie. Gdyby nie gruby baldachim soczyście zielonych liści głowa wędrującego puszczą chłopaka niewątpliwie by spłonęła. Wychłodzone w nocy powietrze nagrzewało się w zastraszającym tempie. Ledwie wyczuwalny wiatr nie dawał wytchnienia. Drżące powietrze pachniało upałem i wyschniętą ściółką. Nieliczne źdźbła trawy pożółkły, a złote mlecze nie pamiętały orzeźwiającego smaku rosy. Las ucichł, wszystkie zwierzęta ukryły się w gęstwinie. Nawet kosy nie ostrzegały o zbliżającym się drogą niebezpieczeństwie.

Wyciągnięty jak tyczka chłopak o jasnych, niemal białych włosach wolną ręką ocierał drobne krople z czoła. Lniane odzienie przyklejało się do spoconego ciała, a niesiony kosz wrzynał mu się boleśnie w prawą dłoń. Słodka woń kukurydzianego chleba wydobywała groźne pomruki z brzucha. Chciał przyspieszyć kroku, ale żwawsze tempo pozbawiało go oddechu, a po plecach spływał lepki strumień. Na szczęście cel wędrówki znajdował się w zasięgu wzroku.

Zbudowany z bali, mały, parterowy dom stał obok wiekowego buka. Dorosły mężczyzna nie zdołałby objąć szarego pnia. Na parapetach stały gliniane, podłużne donice pełne uschniętych pelargonii, a pył z wysuszonej drogi osiadł na szybach. Drzewo, dom i nieduży kwadrat wyschniętej, krótko przystrzyżonej trawy otoczone były niskim płotem. Końce dębowych sztachet wyglądały jak naostrzone przez płatnerza. Niezabezpieczona furtka stała otwarta i zapraszała na podwórze.

Eufor przekroczył ją bez wahania i pół minuty później stanął przy wejściu. Zastukał czterokrotnie, ustalonym sygnałem i niemal natychmiast usłyszał słabe „Proszę!” Przekroczył próg, drugiego najważniejszego domu. Wyuczonym krokiem przeszedł przez przedsionek do pokoju dziennego. W pomieszczeniu panował zaduch, a ostre promienie słoneczne wdzierały się przez niezatrzaśnięte okiennice. Oświetlały wygaszony kominek, zastawiony brudnymi naczyniami niski stolik i siedzącego na szerokim fotelu mężczyznę. Uśmiechnięta, poorana zmarszczkami twarz wpatrywała się w gościa. Radość tańczyła w niebieskich tęczówkach, a brązowe plamy wątrobowe ostro kontrastowały z bielą sięgających szyi włosów.

– Ach, drogi chłopcze, co niesiesz dobrego w koszyku, staremu przyjacielowi?

Po przesunięciu kilku zatłuszczonych talerzy Eufor ustawił koszyk na stole. Ściągnął śnieżnobiałą, wykrochmaloną na sztywno, koronkową chusteczkę, a pokój wypełniła woń świeżych ogórków i rzodkwi.

– Tajga przygotowała chlebek kukurydziany i chłodnik ogórkowy – przestawił zawartość kosza.

– Z łaski swojej przynieś jakieś czyste miski, to zjemy.

Eufor ustawił kilka talerzy i misek w wieżę, która chwiała się niebezpiecznie przy każdym kroku. Włożył je do przygotowanej w kuchni miski i zalał ciepłą wodą z czajnika. Pozmywa później. Ważniejsze było napełnienie żołądka. Przejrzał przetrzebioną zastawę i odnalazł dwie obtłuczone, ale czyste miseczki. Wrócił z nimi i dwiema niepierwszej czystości łyżkami do salonu. Podzielił chłodnik na dwie porcje i usiadł na sofie. Na szczęście matka chrzestna Eufora zawsze przygotowywała większą porcję lunchu. Wiedziała, że Topos będzie chciał się podzielić jedzeniem z chłopakiem.

– Dobrze, że mam oddanych przyjaciół, to przynajmniej nie umrę z głodu – zaśmiał się Topos.

– Nawet nie żartuj sobie w ten sposób – zaniepokojonym tonem zganił starca. – Powiedz mi lepiej, czemu znowu nie otworzyłeś okien na noc. Powietrze w salonie można kroić nożem.

– Nie złość się, Euforze. Zasnąłem wieczorem w fotelu, a jak się obudziłem, to słońce wędrowało już po niebie i obawiam się, że temperatura na zewnątrz była niewiele niższa niż w środku.

Chłopak jadł w ciszy. Bał się odpowiedzieć, nie ufał swojemu głosowi, w którym na pewno słychać byłoby drżenie i troskę. Topos jesienią kończył dziewięćdziesiąt lat, a jego zdrowie pogarszało się z dnia na dzień. Był coraz słabszy. A Eufor martwił się o niego. Wiele wskazywało, że niebawem będą musieli się pożegnać.

– A opowiadałem ci jak poznałem Atagę? – przerwał milczenie.

– Nie, nigdy ¬– gładko zełgał Eufor.

– Doprawdy? – nie dowierzał Topos.

Zmęczony życiem umysł płatał figle. Wymazywał pewne wspomnienia, inne przeinaczał, ale pamięć o ukochanej stanowiła oś wszystkiego. Jasny płomień oświetlał chwile spędzone z żoną i ciemność nie była w stanie pochłonąć echa tamtych dni. Eufor słyszał tę historię kilkanaście razy, ale dla błysku w oczach przyjaciela, który pojawiał się podczas opowieści, mógł wysłuchać jej po raz kolejny.

– Skoro nie opowiadałem, to mam nadzieję, że zechcesz wysłuchać tej odrobinę ckliwej historii.

Eufor kiwną głową. Uśmiechnął się znad pustej miski i wejrzał głęboko w oczy Toposa. Nie chciał przegapić wyczekiwanego momentu.

– Dawno, dawno temu, nim z chaosu wyłoniły się planety. Żartuję, oczywiście – zaśmiał się. ¬– Kiedy miałem tyle lat co ty, a po ziemi chadzały istoty nieznane Elfom i Ludziom ¬– zachichotał znów. – Przepraszam, już będę poważny.

Chłopak rozsiadł się wygodnie na sofie. Karmelowe oczy intensywnie wpatrywały się w twarz Toposa. Uwielbiał jego dziecięcą radość. Kiedy się śmiał, zmarszczki wokół ust stawały się jeszcze wyraźniejsze, ale świetliste iskry w tęczówkach odejmowały lat.

– Miałem szesnaście lat, kiedy rodzina Atagi przeniosła się z gór na równiny. Ciekawe, że twój ojciec chrzestny przeżył podobną przeprowadzkę. Cóż za smutna historia – westchnął. – Ale o czym to ja? Ach, tak. Moja ukochana zjawiła się w tych stronach na przełomie lutego i marca.

Zapatrzył się w przestrzeń. Wspomnienie zdawało się unosić w dusznym pomieszczeniu. Temperatura spadła o kilka stopni, a nozdrza mężczyzn wypełniła słodka woń kwitnących jabłoni. Choć Eufor nie był świadkiem tamtych wydarzeń, potrafił wyobrazić sobie, jak wtedy wglądał Las.

– Atagę pierwszy raz ujrzałem na obchodach Równonocy Wiosennej. Była kilka lat młodsza ode mnie, ale mieszkała w niej stara dusza. Nad wiek poważna i ostrożna, usiadła przy mnie podczas tradycyjnej opowieści kończącej święto. Nie wiem, o czym opowiadał członek ówczesnej starszyzny i kto siedział w kole. W momencie kulminacyjnym historii, wywołującym dreszcze u najmłodszych słuchaczy, poczułem zaciskające się na mojej dłoni ciepłe i miękkie palce. Motyle skrzydła połaskotały mnie od wewnątrz. A to był zaledwie początek.

Od pierwszego spotkania gładko przeszedł do wspólnego, długiego i szczęśliwego życia. W jego opowieści pobrzmiewało uczucie, którego nie zdusiły szarość codzienności i trudne momenty. Miłość ta żyła wciąż w Toposie choć ta, z którą się nią dzielił odeszła pięć lat temu. I Eufor wiedział, że trwać będzie, nawet kiedy przyjaciel pożegna się już ze światem.

– Drogi chłopcze, życzę ci takiej miłości – zakończył schrypniętym głosem. – A może już jest ktoś wyjątkowy w twoim życiu?

Delikatny rumieniec rozlał się po policzkach Eufora. Podniósł się szybko i zaczął zbierać naczynia ze stołu. Topos zaśmiał się rubasznie.

– Nie chcesz, nie mów. Ale pamiętaj, dla prawdziwej miłości warto trochę pocierpieć. I nie pytaj mnie, skąd będziesz wiedział, że to właśnie ta. Jeżeli musisz o to pytać, to jeszcze nie to, bo kiedy nadejdzie, będziesz wiedział.

Tekst powstał w ramach ćwiczenia na Platformie Kreatywnych Kobiet – Iskra.

Autor: Agnieszka L.

Entuzjastka aktywnego trybu życia (badmintonistka, biegaczka, spacerowiczka). Miłośniczka kotów. Z zawodu geolożka. Aspirująca pisarka.

Jedno przemyślenie nt. „Topos znaczy serce”

Dodaj komentarz