
Pamiętam jak obudziłam się rankiem tego dnia, kiedy odeszła Helena. Darek leżał obok mnie pogrążony w głębokim śnie. Mikołaj spał w swoim łóżeczku po drugiej stronie ciemnej sypialni. Było cicho i spokojnie. Słychać było jedynie mlaskanie smoczka. Już wtedy przeczucie podpowiadało mi, że wydarzyło się coś złego.
Powoli zeszłam na dół, nieprzygotowana na widok, który czekał na mnie w salonie. Helena leżała na boku w kałuży moczu, ciężko oddychając. Gdy mnie ujrzała resztkami sił zaczęła merdać ogonem. Była przerażona. Nigdy wcześniej nie pokonało jej ją własne ciało. Nawet wtedy, kiedy doznała urazu kręgosłupa, próbowała wstawać pomimo towarzyszącego jej ogromnego bólu. Ciągnęła za sobą łapy, które odmawiały posłuszeństwa, ale parła do przodu. Tym razem nie dała rady. Nie wiedziałam, ile godzin już tak leży, niezdolna zawołać po pomoc.
Zrozumiałam, że nadszedł ten dzień. Dzień, w którym moje serce rozpadnie się na kawałki i nigdy nie będzie w stanie na powrót się poskładać. Podeszłam do niej i delikatnie pogłaskałam ją po pyszczku. W jej oczach widziałam strach i miłość. To bezwarunkowe, czyste oddanie, które niejednokrotnie mi udowodniła. Błagała o ratunek, a ja byłam bezradna.
Z trudem obudziłam Darka, wciąż mając nadzieję, że zamiast niego to ja wyrwę się ze złego snu. Nie musiałam mówić wiele, wystarczyło jedno słowo: „Helena”. On też od razu wiedział.
Wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu. Nie protestowała, gdy ją podnosił. Oparła głowę na siedzeniu, obdarzając mnie ostatnim tęsknym i pytającym spojrzeniem. Patrzyłam jak odjeżdżają, w duchu modląc się tylko o to, by wrócili się pożegnać. Na więcej nie miałam nadziei.
Pół roku. Tyle czasu dawały najlepsze rokowania. Helena na przekór nim wytrzymała dłużej. Jak zawsze wierna, poczekała aż bezpiecznie urodzę i dojdę do siebie po połogu. Dopiero wtedy uznała, że może mnie opuścić, a jej miejsce wypełni ktoś inny, kto da mi powody do życia i radości. Jej warta dobiegła końca.
Nie miała siły iść. Darek niósł ją do gabinetu kilkaset metrów, mimo że ważyła ponad trzydzieści kilo. Gdyby było trzeba szedłby tak kilka kilometrów. Zatrzymywali się, co chwilę robiąc krótkie przerwy. Nie zwracali uwagi na ciekawskie spojrzenia przechodniów. To był ich ostatni spacer i te chwile były tylko dla nich. Nie przestawał do niej mówić. Chciał, by czuła że nie jest sama, że może na nas liczyć. Tak jak my mogliśmy na nią.
Dziękował za to, że miał zaszczyt być jej Pańciem. Poznać, co to znaczy pokochać psa, który jest jak członek rodziny. Psa, który zrobiłby dla Ciebie wszystko. Wierności można było uczyć się od Heleny. Była w tym mistrzem.
Weterynarz potwierdził nasze obawy. Przerzuty zaatakowały i nic więcej nie dało się zrobić. Wybiła godzina pożegnania. Krwotok wewnętrzny bardzo szybko odbierał jej siły.
Drżącą ręką odbierałam telefon. „Ogarniaj eutanazję” – to zdanie słyszę w mojej głowie do dziś.
Gdy się rozłączyliśmy osunęłam się na łóżko. Płakałam bezgłośnie, bo Mikołaj wciąż jeszcze spał, niczego nieświadomy. Nie będzie jej pamiętał, ale zadbamy o to, by czuł jej obecność.
Położyliśmy ją na posłaniu i usiedliśmy na podłodze, by spędzić te ostatnie chwile razem. Chcieliśmy pożegnać się w domu, być z nią do ostatniej chwili.
Kiedy dostawała zastrzyk, trzymaliśmy się za ręce, jednocześnie ściskając jej łapkę. Jej serce nie chciało stanąć. Rozpaczliwie pragnęła żyć dalej. Walczyła do końca, dawała z siebie wszystko. Była przecież naszym Turbodogiem. Nigdy się nie poddawała, zawsze parła pod prąd. Nawet wtedy. I taką ją zapamiętamy. Szaloną, odważną, zawsze gotową na więcej. Z jęzorem wywalonym do przodu, łapami w górze do szalonego skoku.
Patrzyła na nas z oddaniem, jakby chciała nam powiedzieć, żebyśmy byli dzielni. Jakby dziękowała za całe swoje życie, które spędziła u naszego boku. To my powinniśmy dziękować jej. Za wszystkie chwile, kiedy zlizywała mi łzy z policzków, przytulała się do stopy czy trącała mokrym nosem, zmuszając mnie do wyjścia z łóżka. Heleno, gdzie byłabym teraz bez Ciebie? Czy miałabym wszystko to co udało mi się zbudować?
Przełykaliśmy łzy, nie chcąc, by zapamiętała nas smutnych, ale ona i tak wiedziała. Zawsze idealnie odczytywała emocje, nie dało jej się nabrać. Gdy jej serce w końcu przestało bić, pozwoliliśmy na to by tama pękła. Schowaliśmy się w swoich ramionach, nie potrafiąc już dłużej powstrzymywać emocji. Ból był rozdzierający, a my nie mieliśmy niczego, co mogłoby go ukoić. Nawet nie próbowaliśmy. To nie był tylko pies. To był TEN PIES. Ten, którego będziemy wspominać całe życie i którego odejście nigdy z czasem nie stanie się łatwiejsze.
Po wszystkim przykryliśmy ją kocem. Zabrali ją kilka godzin później, zawiniętą w prześcieradło. Przez ten czas nie byłam w stanie wyjść z pokoju. Jej nieruchome ciało mnie przerażało i wyzwalało cierpienie jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, a przecież do tej pory życie mi go nie oszczędzało. Helena NIGDY nie trwała bezruchu. Nawet jak spała, zawsze się poruszała.
Schowałam się w sypialni, ponownie tłumiąc emocje, bo Mikołaj zdążył się już obudzić. Bezwiednie bujałam dziecko w ramionach, a kołysanka „Jadą, jadą misie” do dziś kojarzy mi się tylko z tym dniem.
Gdy ponownie zeszłam na dół zostało tylko puste posłanie. Razem z Helą odeszła część mnie.
Heleno – Kocham Cię i zawsze będę. Dziękuję. <3
Domi dziękuję, że podzieliłaś się osobistą historią.
Czytałam ją z zamglonymi od łez oczami i drgającą brodą.