
Przyszli pod osłoną nocy.
Skrywając się w pobliskim lesie, czekali w bezruchu na odpowiedni moment.
Gdy brzask zaczął malować poranne niebo, cichuteńko niczym polne myszy, ruszyli w stronę pobliskich domostw. Rozkazy mieli wyryte na pamięć- wyłapać wszystkich. Silniejszych zabrać i wywieść do Piekiełka, reszty nie szczędzić.
Sprawnie i bezszelestnie zakradali się od chałupy do chałupy.
W jednej z nich mieszkała mała Zosieńka z matulą i młodszym braciszkiem. Stasio był jeszcze drobną kruszyną- niedługo miały być jego pierwsze urodziny. Ona zaś miała w tym roku pierwszy raz pójść do szkoły.
Tatka nie było z nimi od kilku miesięcy. Pewno złapali go tego dnia, gdy ruszył na szmugiel. Przepadł jak kamień w wodę a oni zostali sami.
-Wyłazić!- rozległ się nagle w ich izbie zachrypnięty, męski głos.
Wyrwani z ciepłych pieleszy, byli mocno zdezorientowani. To koszmar czy okrutna rzeczywistość? Błysk lufy karabinu nie zostawiał im jednak złudzeń. Przyszli po nich. Przyszli po całą wieś.
Słońce już wzeszło a jego promienie ogrzewały zmarzniętą po nocy ziemię. Mama tuliła mocno do swej piersi małego Stasia. Drugą ręką oplatała Zosieńkę zupełnie tak, jakby chciała ukryć ją w sobie.
Po chwili byli już na zewnątrz. Stali z resztą mieszkańców na skraju lasu, otuleni jego rześkim powietrzem. Przenikliwe wrzaski i płacz mieszały się z porannym śpiewem miejscowych kosów. Silniejszych i młodszych mężczyzn rozdzielono z rodzinami i zapakowano do wielkich, obskurnych ciężarówek, które już czekały przy głównej ulicy Ołówkowej.
Resztę mieszkańców siłą zagoniono do lasu.
Maszerując jego ścieżkami, Zosia zorientowała się, gdzie są. Dyskretnie ciągnąc maminą, lnianą spódnicę wyszeptała:
-Mamuś, to droga na stare osuwisko. Przecie tu niedaleko z Janką na jagody chodziłyśmy.
-Tak, skarbie- odrzekła kobieta.- A pamiętasz naszą zabawę w uciekańca- chowańca?
-Oczywiście!- odrzekła dziewczynka.
-Ciiii, nie tak głośno córciu- upomniała ją matka- Na brzozowej górce celowo się wywrócę i narobię trochę zamieszania. Ty, moje dziecko, wykorzystasz tą chwilę i uskoczysz w las, jak sarenka. Schowasz się w pobliskich jagodzinach a potem udasz się do ‘’naszej leśnej norki’’.
-A co z Wami mamuś?-spytała niepewnie Zosia.
-We trójkę na raz nie damy rady. Zorientują się. My ze Stasiem wyślizgniemy się im kawałek dalej i spotkamy na miejscu moja duszyczko. Tylko pamiętaj, aby nie iść ścieżką. – odrzekła matka.
-Ale nie wiem czy trafię, mamo. Z tego miejsca jeszcze nie szłam.
-Dasz radę moja mała. Szykuj się, za raz zaczynamy. –powiedziała z zaciśniętym gardłem i oczami pełnymi łez.- Kocham Cię córciu. Do zobaczenia…- wyszeptała całując ją w piegowate czółko. Wiedziała, że to ostatni raz, gdy widzi swoje dziecko.
Po krótkiej chwili byli już na umówionym miejscu. Kobieta udając potknięcie o korzeń starej sosny, upadła z synkiem na kolana robiąc wokół sporo zamieszania. Maleńka Zosia zrobiła co mama nakazała i czmychnęła w tym czasie niezauważona w las. Ukryła się za krzakiem zielonego cisu, który rósł pośród jagodzin i w milczeniu obserwowała jak po chwili wszyscy znikali w głębi lasu. Dopiero gdy straciła ich z oczu, wyszła z ukrycia i ruszyła, tak jak obiecała swej matuli.
Leśna cisza otaczała ją ze wszystkich stron. Przez ułamek sekundy chciała gonić za rodziną ale po chwili otrząsnęła się i ruszyła przed siebie, wypatrując znajomych drzew i leśnych pagórków.
Szła już bardzo długo a chłód, głód i pragnienie zaczynało co raz bardziej męczyć jej sześcioletnie ciałko. Na chwilę przysiadła na pniu starego drzewa. Rozmasowała obolałe stópki po czym próbowała ogrzać dłonie swoim jeszcze ciepłym oddechem. Nagle do góry poderwał ją huk krótkich wystrzałów. Przestraszona, zaczęła panicznie rozglądać się dookoła siebie.
-To musi być gdzieś tutaj…- wyszeptała.
Po chwili jej oczom ukazała się stara brzoza, której pień oplatał soczyście zielony bluszcz.
-Jestem na dobrej drodze mamuś!- podskoczyła szybko i ruszyła w stronę drzewa.
Z kieszonki swojego podartego fartuszka wyciągnęła kawałek czerstwego chleba, który pochwyciła w locie podczas porannej łapanki. Wzięła do spierzchniętych ust mały kęs i żuła powolnie, aby na dłużej jej starczył.
Resztę schowała z powrotem dla mamy i braciszka.
‘’Na pewno będą głodni, gdy do mnie dołączą.’’- pomyślała.
Małe stópki dzielnie stawiały kolejne kroki po leśnym runie. Gdy słońce słaniało się ku zachodowi dotarła na miejsce. Leśna norka była tuż przed nią. Zosia poczuła wielką dumę z siebie samej. W końcu dotarła na miejsce. Teraz pozostało się ukryć i czekać.
Rozejrzała się dookoła aby upewnić się, że nikt jej nie widzi. Rozchyliła gałęzie gęstych krzaków i wcisnęła się pomiędzy nie. W ich środku znajdował się niewielki lecz głęboki dołek. Trochę przypominał lisią norkę. Była to idealna kryjówka z której można było obserwować wszystko dookoła i jednocześnie być przy tym niezauważonym.
Zosia ledwo zdążyła się ułożyć, gdy z oddali znów rozległ się znajomy huk strzałów.
‘’Mamuś, gdzie jesteście?’’- pomyślała zaniepokojona.
Sekundy zmieniały się w minuty a minuty w godziny. Słońce już dawno zaszło a mrok spowił wszystko dookoła. Pohukiwanie sów podsycało tylko jej dziecięcy strach przed ciemnością. Zimno co raz bardziej zaczęło jej doskwierać. Delikatnie okryła się liśćmi, które leżały obok. Niestety na niewiele się to zdało. Chłód jej nie opuszczał a drobne powieki ciążyły co raz bardziej. Przekręciła się na plecy i spoglądała na nocne niebo. To było coś pięknego! Setki gwiazd migotało zalotnie nad nią a blask księżyca był jaśniejszy od światła ich starej, domowej lampy naftowej. Widok ten choć na chwilę pozwolił jej zapomnieć o losie, który ją spotkał.
-Jestem taka zmęczona, mamo. Tak mi strasznie zimno…- cichuteńko wyszeptała i ostatkiem sił zwinęła się w kulkę, tuląc do siebie garstkę wilgotnych liści.
Strach przed nocnym lasem zaczął znikać.
Zielone oczy nikły gdzieś za mgłą.
Małe, dzielne serduszko gubiło powoli swój rytm.
Z sinych ust uleciał ostatni oddech życia.
Zasnęła.
Do dziś nie wiadomo gdzie jest Zosia. Miejscowa ludność wielokrotnie starała się odnaleźć dziewczynkę aby pochować ją z mamą i braciszkiem, którzy zostali tamtego dnia rozstrzelani przy starym osuwisku. Niestety, na próżno.
Ale pamięć o niej nie znikła.
Ludzie z czasem nazwali Zosię Księżycową Dziewczynką.
Podobno można ujrzeć ją tylko w jego blasku.
Podarta i umorusana ziemią sukienka okrywa jej małe sine ciało a ogniste, rude włosy przyozdobione są zgniłymi liśćmi. Biega boso co i rusz chowając się za drzewami a jej ciche wołanie nie wychodzi poza granice lasu.
Czeka uwięziona pomiędzy dwoma światami- żywych i umarłych.
Czeka, aż ktoś ją w końcu odnajdzie…