Kiedy byłyśmy małe, robiłyśmy sobie kapelusze z szarego papieru pakowego. Sklejałyśmy je taśmą klejącą a potem malowałyśmy na nich wzorki farbkami plakatowymi. Ja Tobie wymalowałam niebieski wzorek. Ty mnie, czerwone esy floresy.
Udawałyśmy w tych sterczących kapeluszach tureckie księżniczki. Robiłyśmy sobie sukienki z chust mojej mamy, puszczałyśmy kasetę Enigmy i ćwiczyłyśmy tańce brzucha. A potem ty siadałaś na ozdobionym kocami krześle, jak na tronie, i byłaś królową, a ja twoją służącą. Służenie Tobie sprawiało mi dziwną przyjemność. Wcale nie pragnęłam zająć twojego miejsca. Udawałam, że namaszczam cię wonnymi olejkami, choć w rzeczywistości smarowałam ci nogi niveą podkradzioną babci. Przygotowywałam ci na niby kąpiel w oślim mleku i wplatałam papierowe kwiaty we włosy. Składałam ci pokłony, a ty mnie czasem dla zabawy odpychałaś nóżką. Albo rozkapryszonym głosem księżniczki opieprzałaś mnie, że woda za gorąca, że chciałaś olejek różany a ja przyniosłam ten z jaśminu. Stawiałaś mnie wtedy do kąta za karę, a ja posłusznie szłam, wiedząc, że to tylko zabawa i że odgrywam jakąś prastarą rolę, znaną mi z niepojętych źródeł.
Bycie służką było dla mnie tak naturalne, jak dla ciebie bycie królową. Pewnego razu przekroczyłaś kolejną granicę i w udawanej złości wymierzyłaś mi lekki policzek. Przez kilka sekund wahałam się, co zrobić. Zaakceptować tę zabawę, czy obrazić się i sobie pójść? A może powinnam naskarżyć twojej mamie? Odrzuciłam wszystkie te pomysły. Patrzyłaś na mnie ciekawym, badawczym spojrzeniem. Może byłaś leciutko podniecona. Czekałaś, co zrobię. A ja skłoniłam się do twoich stóp i wyszeptałam: “Wybacz mi wasz wysokość, to już nigdy się nie powtórzy” . A ty popatrzyłaś na mnie łaskawie i wyniosłym tonem powiedziałaś: “Wybaczam”.
Podziwiałam cię za Twoją urodę. Wszędzie chodziłam za Tobą jak piesek i zgadzałam się na wszystkie twoje zabawy i pomysły, choć nie zawsze mi się podobały. W szkole mniej więcej do VII klasy byłyśmy papużkami nierozłączkami. Zawsze siedziałyśmy w jednej ławce, na przerwach chodziłyśmy za rączkę do kibla, albo pisałyśmy do siebie liściki. Nigdy się nie uczyłaś na sprawdziany, nie musiałaś. Wiedziałaś, że ja ci wszystko podpowiem, albo pozwolę ściągnąć.
Byłam taka szczęśliwa, że cię mam. Patrzyłam na ciebie z zachwytem, bo miałaś wszystko, czego nie miałam ja. Wysportowaną szczupłą sylwetkę, delikatne i eleganckie ruchy. Wspaniale tańczyłaś. Pięknie się ubierałaś w amerykańskie ciuchy pod poliestrowym fartuszkiem. Byłaś jak prawdziwa królowa, no. Główka zawsze podniesiona w górę.
Inne dziewczynki czasem cię obgadywały i mówiły, że zadzierasz nosa, ale nie ja. Byłam ci wierna i gdy tylko zaczynały o tobie plotkować, odchodziłam z takiego towarzystwa. W rezultacie nie miałam żadnych innych koleżanek oprócz ciebie. A ty dobrze o tym wiedziałaś. Robiłaś mi sceny, że cię zdradzam, że o tobie rozmawiam z innymi. Przysięgałam ci, że nigdy w życiu. Ze łzami w oczach. Klękałam przed tobą na kolana. A ty w końcu łaskawie mi przebaczałaś.
W ósmej klasie przytyłam i wyskoczyły mi pryszcze. Ukrywałam swoje rosnące piersi i całe moje obrzydliwe ciało w ogromnej bluzie z kapturem. I jedyne, czego pragnęłam, to schować się przed całym światem, zrobić się niewidzialna, a najlepiej przestać istnieć.
I wtedy to ty mnie zdradziłaś. Z właściwym tobie wdziękiem. Do naszej klasy doszła nowa dziewczynka. Skoczyłaś na nią jak lwica. Przesiadłaś się do jej ławki, a na mnie nawet nie popatrzyłaś.
Kiedy podchodziłam do ciebie i twojej nowej najlepszej koleżanki, ignorowałaś mnie. Niby wpuszczałaś mnie do towarzystwa, ale nie rozmawiałaś ze mną. Było tak, jakby dotknęła mnie królowa śniegu swoim lodowatym palcem i zamroziła mnie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego wszystko się zmieniło, dlaczego już mnie nie chcesz. “Nie histeryzuj” – mówiłaś, kiedy próbowałam cię o to pytać – “Przecież nie mogę chodzić wszędzie tylko z tobą, chcę mieć też inne koleżanki”.
Pani dosadziła do mnie kulawego jąkałę, z którym nikt nie chciał siedzieć, i zostaliśmy oboje w ostatniej ławce, najgorsi outsiderzy z całej klasy. Nikt z nami nie rozmawiał, a my ze sobą też nie. Miałam wrażenie, że między mną a klasą wyrosła szklana ściana.
Coraz bardziej oddalałam się od ludzi, a ty kwitłaś. Teraz podziwiałam cię już nie tylko ja, podziwiali cię wszyscy. Gwiazda szkoły, przystojniak z VIII B, co wygrywał zawody w biegach, poprosił cię o chodzenie. Ciągle wpatrywałam się w ciebie, ale z daleka. Kiedy podchodziłam do ciebie, ostentacyjnie brałaś pod ramię tę swoją nową psiapsiółkę i odwracałaś się do mnie plecami. Na płacz sobie nie mogłam pozwolić. Zwróciłabym na siebie uwagę i stała się przedmiotem drwin. Pragnęłam tylko jakoś przetrwać w samotności szkołę i wrócić do domu. Choć w domu wcale nie było mi dobrze.
Było mi dobrze tylko wtedy, kiedy rysowałam. Zaczęłam więc ciebie szkicować. Wypełniałam tobą zeszyt po zeszycie. Skrzętnie to ukrywałam, rysowałam tylko w domu z pamięci, bo chyba umarłabym ze wstydu, gdyby ktoś to zobaczył. Gdyby ktoś odkrył mój najgorszy wstyd: że nadal ciebie wielbię.
A teraz siedzisz tu przede mną. Już nie jesteśmy dziećmi. Mamy po 35 lat, a ja znalazłam cię na facebooku i odezwałam się do ciebie, pierwsza, jakżeby inaczej. Poprosiłam cię, czy nie chciałabyś mi pozować. Musiałam poczekać pół roku, bo mieszkasz teraz w Niemczech, tam masz rodzinę i pracę. Teraz przyjechałaś odwiedzić swoich rodziców na święta i umówiłyśmy się na sesję. Nie masz dla mnie wiele czasu, więc będę robić zdjęcia, według których potem namaluję obraz. Pierwszy raz wysłowiłam to pragnienie głośno na terapii. Musiało minąć wiele lat, musiałam nabrać dużo sił, żeby je uskutecznić. Żeby odnaleźć cię i “sprawić ci kłopot” moją głupią prośbą.
Przed chwilą rozmawiałyśmy przy kawie. Na moim stole w atelier stoją jeszcze dwa puste kubki, i leżą niedojedzone delicje. Opowiedziałaś mi co robisz. Masz zwykłą pracę w biurze, dwoje dzieci i drugiego męża. Wcale nie jesteś królową.
To mnie najbardziej zszokowało i zasmuciło. Myślałam, że będziesz aktorką, tancerką albo milionerką. A ty jesteś zupełnie zwyczajna.
I zupełnie miła. Wcale nie pamiętasz, żebyś kiedykolwiek sprawiła mi ból. Wspominasz głupotki, jakie razem robiłyśmy. Nie pamiętasz żadnej zdrady. Uważasz, że się rozstałyśmy dopiero po podstawówce, jak ja poszłam do liceum, a ty do technikum spożywczego. Zrobiłaś maturę, a potem jakiś licencjat, wyszłaś wcześnie za mąż, urodziłaś dzieci, wyemigrowałaś. Szłaś stereotypową ścieżką, bardzo podobną do drogi twoich rodziców. Wszystkie twoje talenty się zmarnowały. Ale nie wyglądasz, żebyś czegokolwiek żałowała.
Każę ci się rozebrać, wstydzisz się, chichoczesz, ale chyba ci imponuje, że wybrałam cię na swoją modelkę. Ciągle nie możesz w to uwierzyć.
Nie uwierzyłabyś, nawet gdybym ci opowiedziała, że tyle lat miałam obsesję na twoim punkcie. Że tak cię idealizowałam.
Nadal masz cudowne ciało.
Klękasz naga na kocu umieszczonym na ziemi, siadasz na piętach. Unosisz ramiona, pokazujesz twoje piękne piersi, odgarniasz długie brązowe włosy. Lubisz być widziana. Podziwiana. Jest w tobie ta cudowna pewność siebie. Wiesz, że jesteś piękna.
Ja wolę schować się za aparatem lub sztalugą. Fotografując, malując ciebie, tak naprawdę opowiadam o sobie.
– Chodź tu do mnie – mówisz nagle i pokazujesz mi miejsce na kocu – strzel sobie fotkę ze mną.
No to siadam przed tobą i po chwili namysłu też ściągam koszulkę i spodnie. Nie lubię się pokazywać, bo uważam, że mam brzydką figurę. Przykrywam się więc brzuch i część nóg żółtą chustą. Podobną do tych, których używałyśmy do przebieranek, mając 7 lat. Na głowę zakładam filcowy kapelusz, który przywiozłam sobie z jakiegoś egzotycznego urlopu. Niech wszystko będzie jak dawniej, kiedy jeszcze byłaś moją królewną.
Przyjmuję półleżącą pozycję, opieram się na łokciu, patrzę na ciebie. Naciskam migawkę za pomocą małego pilota. Aparat pstryka zdjęcia, jedno po drugim.
Śmiejemy się patrząc na siebie. Mam ochotę pocałować cię w koniuszki palców u stóp. Ale ty zaraz wstajesz i czar pryska. “Muszę lecieć, bo stary będzie się denerwować.” – mówisz. – “Ale to i tak mega, że w moim wieku mogłam ci pozować do zdjęć, czy do obrazu właściwie, bo ty jesteś malarką, prawda?”
Przytakuję. Wymieniamy się mailami. Obiecuję, że poślę ci reprodukcję obrazu, jak tylko będzie gotowy. Obejmujesz mnie nieśmiało, zakładasz płaszcz i wybiegasz w zimową noc. Zostaję sama, zawsze sama, taki już mój los. Kładę się na tym kocu na podłodze, przyciskam twarz do miejsca, na którym siedziałaś i wdycham twój zapach.
Wesołych Świąt, droga przyjaciółko.
Zdjęcie Connor Forsyth z Pexels
Ogromna moc bije z tego tekstu, trzyma w napięciu i wciąga ogromnie.
Ada, dziękuję Ci z całego serca <3
Piękna ta historia, wzruszająca, melancholijna i jakby… romantyczna?
Chyba trochę tak 😊
Cieszę się ze ci się podobała🥰