Karta z kalendarza – grudzień 2003 r.

Od razu po święcie dziękczynienia nie tylko zaczyna się gorączka przedświątecznych zakupów, ale też dekorowanie domów i samochodów! i kupowanie choinki, bo choinka w amerykańskim domu musi być co najmniej 3 tyg. przed świętami. W padającym śniegu i widoczności 20 metrów takie świecące dekoracje wyglądają super, od razu człowiekowi się humor poprawia, atakuje go świąteczny nastrój i ma ochotę wyruszyć na podbój sklepów nawet po całym tygodniu ciężkiej pracy. Ale ten tydzień był pod tytułem „kiedy wreszcie pojedziemy na Florydę”. Nasz domowy szaman, zwany Stephenem przeklął ten tydzień, bo powiedział, że powinno piździć jak w kieleckiem na wiosnę, żebyśmy się bardziej cieszyli latem. Żeby być dokładnym to o kieleckiem nie wspomniał, tylko ja koloryzuję trochę opowieść, żeby było ciekawiej. No i było zimno, jakieś 20°F i wiało i spadł śnieg (wciąż pada), ma być minimum 12 cali, ale już wygląda na 15.

12/6/2003 – 6.15 a.m. samolot, trzeba wstać o 4 a.m., ale oops, bo burza śnieżna przyszła i odwołali nasz lot. Zmiana planów, lecimy o 6.45 p.m. do Miami i nocujemy w hotelu, żeby wyruszyć w poniedziałek rano na Florida Keys. Lecimy z Bradley International Airport – international w sensie, że do Kanady stamtąd latają. Lot będzie trwał 2:38. Na lotnisku sprawdzają wszystko, jak szaleni nawet bardziej niż jak lecisz z Europy do USA, nawet trzeba buty zdejmować jak masz jakieś ciężkie, mimo że lot domestic. A podróżowanie z bachorami to prawdziwa radocha. Musisz wziąć: wózek, krzesełka samochodowe, mnóstwo szitu, coby bachory miały co robić w samolocie, mnóstwo jedzenia i picia, bo są ciągle głodne i spragnione, jedzenie dla bobasa, pieluchy, łyżeczki, śliniaczki, zabawki, butelki i najważniejsze – płynik do dezynfekcji rąk. Crazy Helen nie rusza się bez niego z domu, dezynfekuje wszystko nawet paczuszkę precelków, którą  bobas się bawi (tak to było jakieś 20 lat przed pandemią i wydawało mi się przesadą, patrząc na to teraz to hmm może ona wiedziała coś czego nikt inny nie wiedział). Baby Claire jest dobrym bobasem, podoba jej się lot i wcale nie płacze, ani też nie śpi tylko gaworzy i się uśmiecha. W Miami jest 19°C, tak, podają też w Celsjuszach, to 66°F. Na pokładzie American Airlines nie dają jedzenia tylko picie i precelki (to było równo 20 lat temu co do dnia, teraz to norma i nikogo nie dziwi, ale wtedy byłe inne czasy). BTW Helen ma też balsam nawilżający do rąk, bo hand sanitizer  jest z alkoholem i wysusza skórę, a ona jest przygotowana na każdą okazję – to mi kazała napisać. Bachory co 5 min do kibla lecą i wcale nie sikają, bo są wredne, dobrze że Helen z nimi łazi nie ja.

12/7/2023 W Miami nocujemy w hotelu Crowne Plaza, przy lotnisku i rano ok 9:00 jedziemy wynajętym minivanem na południe w stronę najbardziej wysuniętego na południe miejsca w USA – Key West, jakieś 160 mil. My jedziemy mniej więcej do połowy wysepek, które wyglądają jak nasz Hel – po obu stronach morze. Jedziemy w okolice miasteczka Maraton do resortu na wyspie, którą jakiś koleś wygrał, w latach 50-tych, w karty i przerobił dla turystów, połowa wyspy jest wciąż prywatna. Po drodze jesteśmy oczywiście w McDonaldzie na śniadaniu. W związku z tym dowiedziałam się, że tam dają na śniadanie: naleśniki, jajka, coś co oni nazywają hash browns – to takie coś z kartofli, jak kotlet z kartofli albo jak kto woli coś a la placki ziemniaczane oraz, tylko na Florydzie, sok pomarańczowy. To naprawdę wygląda trochę jak na Helu tylko, że są palmy, jest ciepło w grudniu, a wysepki (keys) łączy most, czyli jedzie się cały czas autostradą, która jest otoczona ze wszystkich stron oceanem. Cała ta droga była kiedyś torami kolejowymi i do Key West dochodziła od 1902 r. tylko kolej, teraz jest autostrada, ale na większości odcinkach po jednym pasie w każdą stronę, więc w sezonie to jest niezły korek, ale jest grudzień, a grudzień i styczeń to zima. W sumie jedzie się ok 2 h, ale my dotarliśmy dopiero na 13:00, bo śniadanie, grocery shopping  i w ogóle z bachorami to wiadomo jak jest. Po 10 min w samochodzie, mamusiu ja już jestem zmęczona siedzeniem w foteliku, po 3 sek. mamusiu ja jestem głodna, po 3 sek. już jesteśmy na Florydzie?, po 2 sek. mamusiu siusiu mi się chce (dodam że jesteśmy pośrodku mostu ma autostradzie), możesz poczekać 5 min.? Nieee ja muszę teraz, drugi bachor ja też, ja też. G – Ja nieee będę sikać na drodze. Po 5 sek. mamusiu G. patrzy przez moje okno, mamusiu K. nie chce mi dać precelka, ja chcę, żeby mama koło mnie siedziała, za 3 sek. ja chcę, żeby tatuś obok mnie siedział, 2 sek. później – już jesteśmy na miejscu??, 4 sek. później daleko jeszcze??, 2 sek. później mamusiu ja jestem zmęczona siedzeniem w foteliku….Przez 27 prawie lat życia nie wiedziałam, że siedzenie jest męczące, ja rozumiem siedzenie i myślenie, ale samo siedzenie i to jeszcze patrzenie na takie widoki, no ale jak widać 3 i 5 latki mają chyba inny pogląd na widoki, poza tym jak może ci się chcieć siku co 5 minut, albo akurat wtedy kiedy samolot ląduje i startuje i dlaczego im się zawsze chce siku razem w tym samym czasie, to jest prawdziwa zagadka. Może dlatego, że są wredne.

Mieszkamy w takim domku dwupiętrowym z tarasem, dwoma balkonami na górze, trzema łazienkami i czterema telewizorami. Z widokiem na morze i most, który łączy wyspy i na port, na terenie tego hotelu jest też laguna i w ogóle dużo fajnych rzeczy jak np. baseny pod palmami, jacuzzi pod palmami, palmy, morze. Oczywiście jaki język można tu usłyszeć najczęściej oprócz amerykańskiego? Pytanie w sumie retoryczne. Już poznałam jedną dziewczynę z Warszawy, która pracuje w kawiarni, parkę Polaków, którzy na stałe mieszkają w Chicago i ich córeczkę, no i oczywiście Polki tu sprzątają. Kate nawet mnie spytała dlaczego ja mam aż 2 koleżanki tutaj, na co ja, że Polacy są wszędzie nawet na samym końcu Ameryki ? Poza tym ciągle mi się wydaje, że jest lipiec a nie grudzień.

12/11/2003 Steven zabrał Helen, na 6 rocznicę ślubu, na kolację do 5 gwiazdkowego hotelu, dzieci poniżej 16 lat (i operki) nie mają tam wstępu, doba kosztuje minimum 900USD i można tam się dostać tylko łódką. Kolacja była z 3 dań i deseru i nawet menu było przygotowane specjalnie dla nich, z napisem wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy. A ja tymczasem albo pływam w basenie pod palmami, w dzień z bachorzycami, a w nocy sama, albo w nocy łażę do jakichś jacuzzi i się w ciepłej wodzie wygrzewam, ludzi nie ma.

12/12/2003 pojechaliśmy do najbardziej na południe wysuniętego miejsca w Stanach – Key West. Jechaliśmy przez najdłuższy most w USA – 7 mil. K. West to jest małe, urocze miasteczko i ma nawet plażę, o którą tu bardzo trudno. Nie wiem czy wspominałam, ale tam nie ma w ogóle plaż, poza tymi w parkach narodowych, utrzymywanych przez rząd lub prywatnych, bo co jakieś 3-4 lata przychodzi huragan i wszystko niszczy. Jedliśmy lunch na plaży, ale w oceanie się nie kąpałam, bo jest zimny jak Bałtyk w lato. W Key West jest taki urok amerykańskiego południa, te domki szczególnie, a z drugiej strony karaibsko-kubański klimat – tylko 90 mil na Kubę, bliżej niż do Miami.  Miejscowi nazywają siebie conch. Rejon jest najbardziej znany z gąbek, kiedyś produkowali tu też cygara oraz limonek, a najbardziej z limonkowego ciasta Key Lime Pie. Mieszkał tu też Ernest Hemingway, jest tu jego dom i jego ulubiona knajpa Sloppy Joe’s Bar. A najbardziej na południe wysunięty kawałek USA jest oznaczony betonowym słupkiem w kształcie boi, a w ogóle wszystko tam jest „southern most…” domy, hotele, bary itd. W K. West jest tzw. mila zero (takie 0 na zielonym tle, znak drogowy znaczy)  im dalej na północ tym więcej tych mil jest na znakach. A poza tym na Florydzie światła drogowe są w poziomie nie w pionie (taka ciekawostka lokalna). Jest oczywiście mnóstwo turystów, ale nie było aż tak źle, bo były miejsca do parkowania. W ogóle to tutaj wszystkie domy wcale nie są drewniane, ale betonowe i pokryte czymś co wygląda jak drewno, żeby huragan nie zwiał.

Niestety tropikalny raj nie trwa długo i już w niedzielę 12/14/2003  był wielki powrót z raju do piekła przez czyścić podróży, a jeszcze do tego samolot miał opóźnienie z powodu burzy tropikalnej!  W Hartford jest  – 7°C i śnieg po kolana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *