C i s z a

To jest ta pora doby, kiedy nic nie słychać. Nawet drewno w kominku już nie trzaska.
Spod wełnianego, starego koca, którym jestem opatulona, wystają tylko palce stop w kolorowych skarpetkach. Obok leży zwinięta w perfekcyjna kulkę Karen. Czasami głośno wzdycha, jakby chciała powiedzieć „ach jakie to moje kocie zycie jest ciezkie”… Wsluchuje się w to magiczne nic-nie-slysznie.

Czy cisza jest dźwiękiem?

Jestem tylko ja, moje myśli i tworzacy sie wlasnie tekst. Cisza jak makiem zasiał.
Zwykly, acz magiczny moment warty wspomnienia.

Po raz pierwszy doświadczyłam ciszy trzy lata temu. Podrozowalam wtedy solo po Nowej Zelandii. W maju dołączyła do mnie przyjaciółka i razem wybraliśmy się w najbardziej odludny kawałek Nowej Zelandii – na fiordy. Dopływalismy właśnie do ujścia rzeki Elizabeth do morza Tasmana we fiordzie Doubtful Sound kiedy wpłynęliśmy w mniejsza zatoczkę. Tam kapitan wyłączył silnik, rzucił kotwicę i dumnie poinformował nas, że to koniec wycieczki i że mamy doświadczać “the sound of silence”.
W oczach współtowarzyszy podróży dojrzalam zdziwienie i przerażenie. Jak to? Cisza? Jak mamy doświadczyć ciszy?
Ale jak tylko ustały szepty, dopytywania, ostatnie gruchotanie silnika, kazdy juz wiedzial, co kapitan miał na myśli.

C I S Z A taka majestatyczna, doniosła, potężna.
Ogarnęła nas wszystkich totalnie.
W jednej chwili zamarliśmy. Baliśmy się ruszyć by nie zniszczyć tego momentu. W skupieniu obserwowaliśmy co się dzieje. Oddawaliśmy jej cześć. Byliśmy oniemieli.
W chwile staliśmy się młodsi, zdrowsi, szczęśliwsi.

Z majestatu ciszy wyrwały nas najpiękniejsze stworzenia świata. Podpłynęły do nas butelkonose delfiny i zaczely swój pokaz. 

W chaosie życia, gdzie nawet długopis wydaje dźwięk przy pisaniu, doświadczyć ciszy to dar.
To reset dla glowy, zmyslow i ciala.
To uzdrowienie. 

4 przemyślenia nt. „C i s z a”

Dodaj komentarz