Od chwili, gdy poszłam do szkoły, biegnę.
Biegnę przez życie, aby jak najszybciej skończyć dany etap i przejść do następnego. Biegłam po uznanie nauczycieli i świadectwo z czerwonym paskiem. Po akceptację koleżanek z klasy i uznanie pierwszych chłopców. Ścigałam się o jak najlepsze wyniki z klasówek, egzaminów gimnazjalnych, matury. Gdy w danym etapie nawaliłam, pocieszałam się: byle do gimnazjum, byle do liceum, byle na studia, byle na pierwszy staż, byle do pracy w zawodzie. Dobiegłam tam i myślałam, to już? Po to zasuwałam, aby dotrzeć do stresującej pracy? Aby zbierać na kredyt na mieszkanie?
Meta danego odcinka nie sprawiała, że stawałam się szczęśliwa. Nowy etap zmieniał dekoracje, występujących zawodników, ale mój bagaż pozostawał bez zmian. Dalej biegłam po mityczne szczęście, które dogonię, gdy tylko…?
Nie zwracałam uwagi na to, co dźwigam, co zabieram ze sobą w dalszą drogę. A był to nadmierny konsumpcjonizm, wywołany tym, że chciałam odbić wcześniejsze biedne lata. Niosłam moje kompleksy związane z wyglądem i potrzebę akceptacji.
W tym roku potknęłam się, nie dając już rady podążać za coraz szybszym tempem biegu. Rozdzieliłam to, czego ja chcę, od tego, czego oczekują ode mnie inni.
Czy potrzebuję wielkiego mieszkania na kredyt? Szafy wypchanej sukienkami na jeden wieczór? 10 odcieni czerwonej szminki? Półek uginających się pod ciężarem nieprzeczytanych książek? Czemu zmuszam się do wyjść na domówki, gdy wolę kameralne spotkania. Czy potrzebuję kolejnych awansów i podwyżek, aby nadążyć za zwiększonymi wydatkami i inflacją stylu życia? I w końcu po cholerę męczę się, aby zwiększyć produktywność i wcisnąć jeszcze więcej zadań?
A może ułożyć życie po swojemu? Dalej zarabiać warszawskie stawki, ale ograniczyć koszty życia, przenosząc się na Warmię. Odłożyć większe kwoty i kupić małe mieszkanie za gotówkę, rezygnując z pętli w postaci kredytu. Sprzedać większość rzeczy i postawić na proste życie. Wprowadzić minimalizm w sferze mentalnej. Nie planować całego dnia, a zostawić czas na przemyślenia, bycie tu i teraz, na nudę.
Mieszkając w Warszawie byłam przebodźcowana. Teraz potrafię siedzieć godzinę, wpatrując się w Hagrida zwiniętego w kosmatą kulkę na moich kolanach. Na spacerach słucham, co mówi do mnie las. Zadzieram wysoko głowę i obserwuję chmury wyłaniające się zza drzew, potykając się przy tym o wystające konary.
Wstaję wcześniej i nie spieszę się. Sączę zieloną herbatę, otwieram notes i piszę. Codziennie! Planuję tylko najważniejsze zadania, zostawiając przestrzeń na twórczość i błogą bezczynność. Nie chcę już biec przez życie. Chcę spacerować, zauważając to, co mijam po drodze.
Rozmarzyłam się czytając Twój tekst. Ja wciąż biegnę i tęsknię za tym, żeby zwolnić, ale jakoś… nie wiem jak, nie umiem. Dziękuję Ci za ten ciepły, choć zarazem „studzący” tekst 🙂
Łatwo odnaleźć się w tym, co piszesz. Sama teraz zwalniam, zastanawiam się czy obecna kariera, bieg za kolejną podwyżka, za ambicja ma sens. Czy to mi służy, czy ja tego w ogóle potrzebuję. Ale ja się jeszcze trochę nad tym pozastanawiam:) A tekst świetny! I szacunek za tak odważne zmiany i wylamanie się z biegu.
Świetny tekst! Czuje go całą sobą.
A ” Teraz potrafię siedzieć godzinę, wpatrując się w Hagrida zwiniętego w kosmatą kulkę na moich kolanach. Na spacerach słucham, co mówi do mnie las. Zadzieram wysoko głowę i obserwuję chmury wyłaniające się zza drzew, potykając się przy tym o wystające konary.” kradnie moje serce bo znam ten stan i go uwielbiam <3
I to, że całe życie ciągle za czymś biegniemy, sami nie wiedząc po co, nie zaznając przy tym szczęścia. Dobrze, że udało Ci się zwolnić. Ściskam.
„Spacerowanie” <3
a też potrzebowałam potknięcia zakończonego pierdolnięciem, by zwolnić, ale teraz jestem szczęśliwsza. Chociaż nie powiem, żebym już w ogóle nie puszczała się biegiem w siną dal albo albo nie zazdrościła maratończykom osiągnięć. Na szczęście teraz umiem tą zazdrość rozchodzić 😀
Między wierszami Twojego tekstu odnajduję siebie. Nie mówię wprawdzie o podjętych decyzjach i o zmianie – za co bardzo Cię podziwiam! – ale o pragnieniu. Pragnieniu, by żyć w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami, by przede wszystkim – uświadomić sobie, czego naprawdę chcę i potrzebuję. Twój tekst mnie poruszył, nie tylko dlatego, że jest świetnie napisany – trafił w moje emocje! Tyle że przede mną dopiero początek tej drogi.
Czas na nudę, to mój ulubiony czas ♡
Bardzo oczyszczający tekst. Czuje się jakbyś zdmuchnęła ciężki, wielowarstwowy kurz osiadły przez lata na tym, co proste i naprawdę ważne.
Odświeżające 🙂