Odwaga

Gołębio siwy mężczyzna wstał ostrożnie odsuwając krzesło od eleganckiego blatu w kolorze mahoniu. Spieczone słońcem, pomarszczone dłonie
w młodości zaznały ciężkiej pracy, o czym krzyczał każdy wykrzywiony paliczek. Karol przy wypełnianiu dokumentów zwracał uwagę na ręce swoich klientów. Jego sprytne oczka śledziły każdy ruch eleganckiego pióra z wygrawerowanym logo zakładu. Starszy pan zachwiał się, a Karol charyzmatycznie podbiegł ujmując go pod łokieć i odprowadził do drzwi.  Wymienili męskie uściski i bez słów staruszek wyszedł powierzywszy Karolowi ciało ukochanej Elżbiety.

***

Wrota Do Niebios były najlepszym, ale też najdroższym zakładem pogrzebowym w powiecie. Karol po śmierci teścia przejął rodzinny biznes
i rozbudował dom, tworząc w podpiwniczeniach chłodnię oraz gabinet dla swojej żony- Gabrieli. Kobieta trzy lata temu, jeszcze pod naciskiem ojca
i męża, ukończyła kurs tanatopraksji i wizażu. Ale to Karol swoją opalenizną, podkreślającą biel porcelanowych zębów i pełnym współczucia wyrazem twarzy stał się znakiem firmowym Wrót. Gabriela w myślach zwała je wrotami do piekieł. Nikt z mieszkańców Kwidzyna i okolicznych wsi nie podejrzewał nawet jakim człowiekiem jest Karol prywatnie. Ten szczupły, niewysoki mężczyzna codziennie rano otwierał bramę okalającą jego posesję. Witał sąsiadów, wręczał napiwki listonoszowi, dobrotliwie uśmiechał się do okolicznych staruszków. Nie widział nic niestosownego we wręczaniu swoich wizytówek. Żył dobrze z burmistrzem, na kolacjach podejmował proboszcza, a do szpitali wysyłał datki i drobne upominki dla personelu kostnicy. Trzymał rękę na pulsie. Gdy tylko czyjeś serce nie pompowało krwi on już miał sms z wieściami. I tak codziennie
w wykrochmalonej koszuli z idealnie zaprasowanym kołnierzykiem robił obchód oglądając swój szyld, walcząc z nawet najmniejszą smugą na szybach, a następnie przyodziewał dobrze skrojoną marynarkę i oczekiwał w biurze kolejnych klientów zacierając swe pazerne ręce. Za dnia głęboko wybrzmiewało „jest w dobrych rękach”, „moja ukochana małżonka dołoży wszelkich starań, aby córka wyglądała jak za życia”, „proszę przyjąć nasze najszczersze kondolencje”, ochy i achy, „za młodo, za szybko”, „to była piękna kobieta”, „to pani dziadek? Myślałem, że ojciec. Wspaniałe geny”.  Wieczorami przechodziło w napastliwe „jesteś beze mnie nikim”, „idiotko skończona”, „wracaj na górę, żona ma służyć mężowi”, „nawet ojciec miał cię za kretynkę”, „ucisz tego bachora”.

***

Gabriela, kiedyś roześmiana Gabrysia, pełna marzeń o wyrwaniu się do dużego miasta tkwiła w tym układzie zimna niczym klientela zakładu, martwa jak cisza ich piwnicy. Na parterze wśród trumien i urn nie wolno jej było rozmawiać z rodzinami zmarłych. Karol z czasem zabronił jej schodzić w godzinach pracy biura. Miała w tym czasie zająć się Karoliną, sześciolatką oczekującą na pompę insulinową oraz skupić się na przygotowywaniu posiłków dla całej rodziny uwzględniając chorobę córki oraz zachcianki pana domu. Windą zjeżdżała z piętra do piwnicy tylko, gdy czekało na nią zlecenie. Przez lata nawykła do obecności zmarłych. Jako mała dziewczynka towarzyszyła ojcu w ubieraniu ciał, a będąc nastolatką
z powodzeniem poprowadziła biuro, gdy umarła jej matka. Tak poznała Karola. Przyjechał podrdzewiałym Fiatem Cinquecento w modnym niegdyś metalicznym turkusie z ofertą środków odkażających i lamp bakteriobójczych. Do dziś Gabriela nie wie czemu nie zauważyła tego błysku w oku, gdy usłyszał o samotnym ojcu z córką prowadzących dobrze rokujący zakład.

***

Karolina dostała zastrzyk z insuliny i szybko utuliwszy matkę wróciła do zabawy. Kroki na schodach przybrały na sile. Znały je obie. Karol nie uznawał windy. Zaśmiewał się z własnych sucharów, że trzeba się ruszać, by nie skończyć sztywnym. Gabriela poprawiła niesforny kosmyk znad czoła, aby nie dawać mu powodu do awantury już na samo wejście. Jako żona i matka musiała trzymać się sztywnej etykiety. Sukienki za kolano
z zabudowanym dekoltem, niski obcas i ujarzmione loki, za które nazbyt często szarpał od kiedy zostali w domu sami po śmierci ojca. Gabriela nie mogła pojąć jak jej mąż tak okręcał sobie ludzi wokół  palca. Zarówno dom, jak i firma zapisane były na Karola, obcego człowieka, który wkroczył do ich domu z szerokim uśmiechem i pomysłami na rozruch interesu. Kupował wszystkich, od kierowcy karawanu przez mistrzów ceremonii, na biskupie skończywszy. Aktor jednej roli. Dobroduszny, natchniony, mąż, ojciec, prezes. Służył wszystkim dobrym słowem. A gdy zamykały się wrota on ściągał maskę.

***

Atmosfera była tak gęsta, że można ciąć nożem. Kobieta starała się nie stukać łyżką w dno talerza, bezgłośnie ściągając spojrzenie córki, aby i ona nie zdenerwowała ojca.

– Co to za pomyje?! – splunął zupą na dębowy stół

– Szcza- szczawiowa

– Pojebało cię? Sama to żryj.

– Mogę podać drugie danie- Gabriela lekko podniosła się z krzesła.

– Daruj sobie, zjem na mieście. Truposzka na ciebie czeka. Zdjęcie zostawiłem w gabinecie. Tylko umaluj ją delikatnie, a nie kurwiaszczo jak ostatnią staruchę.

– Konstancja na co dzień nosiła czerwień…

Uderzył pięścią w stół więc zamilkła. Karolina siedziała ze zwieszoną głową, kuląc się gdy ojciec pogładził jej włosy na wyjściu. Podniosła ją ponad talerz dopiero, gdy usłyszały silnik odpalanego auta.

– Mamo, czy tato nas kocha?

Gabrieli zaszkliły się oczy.

– Na pewno. Tylko nie umie tego okazać. Zjedz zupę jeśli ci smakuje. Jak faktycznie niesmaczna to mam naleśniki dla ciebie.

– Smaczna mamo, nawet w przedszkolu tak dobrej nie robią.

Gabrieli zrobiło się cieplej na sercu i gubiąc łzy wytarła stół po mężowskim wybuchu. Czuła lekkość, do wieczora mogą bawić się z Karoliną bez obaw, że zostaną skarcone, wyśmiane. Nikt nie powie, że jest nieudolną matką. Że to przez nią córka, nazwana na cześć jaśnie panującego ojca choruje.

***

Dochodziła dziewiętnasta, gdy zostawiła Karolinę w łóżku z audiobookiem na dobranoc, a sama zjechała do podziemi. Przez wąskie okienko odliczyła karawany parkujące za domem. Wszyscy skończyli już pracę. Biuro zamykał Karol. Trzymał pieczę nad bramą i monitoringiem więc nie śmiała zaglądać na parter. W wykafelkowanej zielenią łazience przebrała się
w fartuch, zabezpieczyła goglami i rękawicami. Z biurka zgarnęła fotografię na oko pięćdziesięcioletniej krągłej kobiety w krótko przyciętym baranku na głowie i skierowała kroki do chłodni. Srebrna szuflada z łatwością wyjechała wraz z zawartością, która to okazała się skromniejsza niż za życia. Mąż Elżbiety wyjął zapewne zdjęcie z zakurzonej ramki, w której spoczywało ostatnich dwadzieścia lat. Wiek i choroba zmieniły denatkę nie do poznania. Ważyła ledwie czterdzieści pięć kilo, a krótkie i proste jak druciki włosy kruszyły się w dłoniach Gabrieli. Trumna miała pozostać zamknięta. Gabriela rozpoczęła pośmiertną toaletę zmarłej od umycia ciała i wysuszenia włosów lekkim strumieniem. Przysunęła swój kuferek
z kryjącymi kosmetykami i zaczęła czarować. Zapadnięte policzki wypełniła od wewnątrz, a wierzch pokryła delikatną warstwą beżowego podkładu. Zielonym korektorem zakryła wybroczyny i tak przygotowaną twarz oprószyła ciężkim pudrem. Łuki brwiowe dosłownie musnęła kredką, by nie nadać twarzy srogiego wyrazu. Następnie odziała Elżbietę w obszerną garsonkę, którą mąż przygotował do pochówku. Przez lata towarzyszenia ojcu widziała wiele. Nauczyła się dopasowywać odzież do często wyniszczonej chorobą sylwetki lub napuchniętego ciała trawionego przez rozkład. Nacinała buty, rozpruwała koszule, zakładała szew domykający usta nieboszczyka. Wystarczył szacunek do ciała i dbałość o detale. Nie potrzebowała do tego kursów i certyfikatów, które zdobiły parter ich domu. To Karol wpadł na pomysł, żeby dokształcała się u najlepszych tanatopraktyków w kraju i przekonał teścia, że to droga do sukcesu.

***

Elżbieta była gotowa do ostatniej drogi. Udało się nawet nawinąć włosy na drobne wałki imitując trwałą ondulację ze zdjęcia. Karol rankiem obiecał mężowi zmarłej, że może rano pożegnać ukochaną u nich, aby nie otwierać trumny podczas pogrzebu. Starszy mężczyzna nie chciał by dalsi krewni zobaczyli co zostało z jego Elki. Charyzmatycznej księgowej
o niewyparzonym języku, a w głębi wrażliwej i czułej żonie, której nieba by przychylił.

Gabriela z nostalgią spojrzała na poszarzałe zdjęcie Elżbiety. Na odwrocie widniała dedykacja „Kochanemu Janowi w trzydziestą rocznicę ślubu, Elka”. Jak to jest, że ludzie kochają się przez dziesiątki lat. Dbają o siebie, dopieszczają. Budzą się i zasypiają z myślą o drugim człowieku. Ona myślała tylko o Karolinie. Wiedziała, że ją krzywdzi swoim biernym trwaniem u boku Karola. Ostatnie 9 lat miało swoje wzloty i upadki, ale od kiedy zabrakło w ich życiu ojca to pikowała w dół. Czuła się w potrzasku. Karol miał wpływy. Miał pozycję. Miał poważanie. Ona była tylko cichą, zdolną wizażystką. W oczach pracowników- miłą żoną prezesa.

***

Światła samochodu wpadły przez lufcik gabinetu, gdy ściągała fartuch. Myła ręce słysząc, że dźwig windy ruszył. W poniedziałek czekał ich serwis, bo mechanizm obudziłby zmarłego jak żartował Karol.  Mąż zszedł jednak schodami. Lubił straszyć Gabrielę, gdy ciemniało za oknem, a na stole spoczywał nieboszczyk, a upiorny dźwięk dźwigu wydał mu się teraz pożyteczny. Karol wszedł wyprostowany jak zawsze, z rękoma plotącymi młynek za plecami. Rzucił lodowate spojrzenie żonie i wysyczał:

– Czemu u Karoliny pali się światło?

– Zaraz do niej zajrzę, skończyłam już kosmetykę. Rano wystarczy ułożyć ciało w trumnie.

– Nie musisz mówić mi co trzeba zrobić. Idź na górę i się przygotuj do łóżka. Nie chcę, żebyś cuchnęła trupem.

W Gabrieli coś pękło. Była jak samochodowa szyba. Wytrzymała, przyjmie wiele odłamków, ale ten jeden za dużo spowodował rozłam. Rzuciła się w amoku na Karola. Mężczyzna nie spodziewając się ataku wpadł wprost na otwartą szufladę chłodni, gdzie do niedawna spoczywała Elżbieta. Gabriela pod palcami wyczuła w kieszeni zapasowy pen z insuliną córki. Dźgnęła Karola kilkukrotnie osłabiając tym jego pozycję. Wrzeszczał jak oszalały. Wyczuła odpowiedni moment i podcięła jego nogi tak, aby móc ruszyć szufladą. Nim zdążył pojąć co go czeka wjechał w metalowe ramiona lodówki. Zamykając komorę Gabriela prawdopodobnie zmiażdżyła mu stopę uderzając ją drzwiczkami kilkukrotnie. Przekręciła uchwyt chłodni
i opadła drżąc jak osika. Karol z początku próbował wykopać drzwi, ale uderzenie kilku dawek insuliny zaczęło siać spustoszenie w jego ciele. Kobieta kalkulowała co teraz się stanie. Nagła cisza sugerowała, że Karol stracił przytomność. Gabriela wciąż drżącą ręką zmniejszyła termostat
z 4 stopni Celsjusza na 1 i wyszła upewnić się, że córka śpi.

***

Jan zjechał z Gabrielą do piwnicy, aby pożegnać Elżbietę, spoczywającą
w bogato wyściełanej trumnie. Gabriela wyszła na parter otworzyć biuro. Uznała, że po pięćdziesięciu latach wspólnego życia starsi państwo zasłużyli na spokojne pożegnanie bez świadków, a i zakład musi działać bez zastrzeżeń. Kątem oka dostrzegła, że Mikołaj i Kacper, niedawno zatrudnieni bracia bliźniacy zaparkowali już pod posesją. Gabriela zaniosła im dokumenty i kluczyki od karawanu oraz z wyczuciem uprzedziła, że trumna jest dość ciężka i prosi, aby nie komentowali tego faktu dla dobra rodziny zmarłej. Na dowód pokazała mężczyznom zdjęcie Elżbiety
i wetknęła napiwki w czarne koszule grabarzy.

Żegnając się z Janem Gabriela przytrzymała dłużej jego dłoń i patrząc
w zamglone oczy starszego pana złożyła kondolencje od siebie i męża, prezesa.

***

Gabriela odważnie weszła w rolę. Rolę matki, prezeski, wizażystki. Rolę Gabrysi.

Autor: Kamila

I am a man upon the land, I am a selkie on the sea.

Dodaj komentarz