ŻAL

Skwer Kościuszki tonął w lipcowym słońcu, gdy pod kinem Goplana zebrała się kolejka oczekujących na trzecią część Szklanej Pułapki z Brucem Willisem. Swoją drogą kto przełożył tak tytuł z Die Hard… Wojciech przeszedł niezauważenie przez tłum wprost do klatki kamienicy, w której mieściło się kino. Ciemna klatka schodowa w upalne dni dawała ukojenie swym chłodem betonowych schodów, a świeżo wymienione drewniane poręcze pachniały jeszcze lasem. Na drugim piętrze w czteropokojowym mieszkaniu od kilku lat Zyta pieczołowicie dobierała ludzi w pary. Biuro matrymonialne AŻ DO ŚMIERCI zaczynało działalność w podziemiach gdyńskiej Hali Targowej, ale dzięki pokaźnemu spadkowi jaki otrzymała właścicielka mogło przenieść się w bardziej ekskluzywne miejsce. Odtąd Zyta do pracy chodziła w kapciach i otwierała biuro o czasie.

Wojciech od trzech lat korzystał z pomocy  Zyty. Ba! Sam pomagał jej skomputeryzować biuro, uczył obsługi Windowsa 95’ oraz porządkowania baz danych w Microsoft Excel. Jako doktor fizyki ekscytował się każdą nowinką technologiczną, która docierała do Polski ze Stanów i ogromnie cieszyła go myśl, że może kogoś uczyć. Od kiedy odebrano mu wakat na uczelni miał sporo czasu na dokształcanie,
a informatyka pociągała go od lat.

Zyta akurat siedziała skupiona nad katalogiem Avonu przygryzając dolną wargę. Po biurku walały się małe próbki kosmetyków, nowe wydanie Przyjaciółki, wczorajszy Dziennik Bałtycki i kilka ankiet od potencjalnych klientów biura. Wojciech obserwował jak kobieta pociera nadgarstki o pachnącą kartkę katalogu. Chrząknął wymownie dopiero, gdy zaczęła okładać sobie nią szyję.

-Jezus Maria! Przestraszyłeś mnie. Zostawiłam drzwi otwarte?!

Wojciech potarł grube okulary w szylkretowej oprawce o kraciastą koszulę i usiadł w fotelu ignorując pytanie.

– Nie spodziewałam się ciebie. Kawy? Zaparzę świeży dzbanek brazylijskiej, dostałam od tego marynarza co zmienia dziewuchy jak rękawiczki. Niedługo skończą mi się propozycje dla niego.

Zyta stare fusy z dzbanka wylała do przepastnej donicy obok drzwi i zniknęła w kuchni. To był sekret ogromnego fikusa benjamina wzrostu przeciętnego mężczyzny. Wojciech rozejrzał się po pokoju. Na regale nadal piętrzyły się segregatory z danymi klientów. Zyta zachowała stare umowy pisane przez kalkę oraz pudło zdjęć, które wypadły z akt i nie mogła ich przypasować do właściwego klienta. Stolik pod oknem nakryty haftowaną serwetą zapraszał do poczęstunku niemal uginając się od bombonierek. W karafkach lśniła bursztynowa brandy i pigwówka domowej roboty, a dla amatorów wina prężył się ciężki Ciosiosan. Biuro nie zarabiało wiele, ale zadowoleni klienci, szczególnie ci, którym udało się spotkać miłość hojnie obdarowywali Zytę dobrami z Pewexu. Toporne drewniane biurko zastawione było dupiastym monitorem, faksem i nowym modelem telefonu stacjonarnego z automatyczną sekretarką.

Wojtek pamiętał jak pomagał Zycie nagrać powitanie dla klientów biura. Gdy zaśmiewali się do rozpuku w drzwiach stanęła ONA. Kolorowa, piękna, o młodzieńczym spojrzeniu, z burzą siwych loków zrobiła na nim ogromne wrażenie. Gdy podeszła bliżej przyjrzał się jej niemal bosym stopom z pierścionkami na opalonych palcach. Po kilku randkach przyznała mu, że miał bardzo zabawną minę, gdy dukał dzień dobry nie mogąc skupić się na jednym punkcie jej ciała. Janeczka była jego przeciwieństwem. On skryty, małomówny i ciut skąpy pragmatyk, a ona feria barw niczym z Akademii Sztuk Pięknych, którą ukończyła. Była jak jej obrazy- pełna życia, chaotyczna, wielowarstwowa. Oboje po pięćdziesiątce szukali w życiu miłości. Zyta nigdy nie sparowałaby ich patrząc na suche formularze. A jednak coś zaiskrzyło i szary pan z neseserem wraz z barwną panią z indyjską torbą spacerowali wśród białych żaglowców w marinie marząc, że kiedyś będzie ich stać na rejs dookoła świata.

Gwizd czajnika wyrwał Wojciecha z zamyślenia. Zyta zmierzała już po skrzypiącym parkiecie z gorącym dzbankiem w dłoni, a oczko w rajstopach powoli sunęło po jej tęgiej łydce. Badawczo przyjrzała się przyjacielowi. Był jeszcze bardziej małomówny niż zazwyczaj.

– Dobrze się czujesz? Jakiś blady jesteś.

– Nie wiem.

– Chcesz zapalić?- wyciągnęła w jego kierunku fajkę z czarnym ustnikiem,

– Nie, ale ty zapal.

Nie musiał nalegać. Zyta rozłożyła tytoń na blacie i poczęła nabijać ukochaną fajkę z ciemnego drewna. Gdy tak kurzyła i puszczała kółeczka przypominała gąsienicę z Alicji w Krainie Czarów. Zasłony biura mimo regularnego prania zaczynały żółknąć, podobnie tapeta, ale Zyta nie umiała odmówić sobie tej odrobiny przyjemności. Alkohol zostawiała dla gości. Wszak rozwiązywał języki i ułatwiał niekiedy zapoznanie dwojga nieśmiałych poszukiwaczy.

– Co u Janeczki?

– Nie wiem.

– Jak to?

– Zostawiła mnie.

– Co?!- Zyta rozlała odrobinę czarnej Brazylii na spodek.

– No.

– Co no? Co się stało?

– Nawaliłem.

– Rozwiniesz myśl?

– A co tu rozwijać. Poznała kogoś kto da jej to czego ja nie umiem.

– Bogacza jakiegoś?

– Raczej romantyka.

– Nic nie rozumiem, gadasz jak potłuczony.

Wojciech westchnął.

– Bo trochę jestem.

– A skąd ona go? Jak? U mnie nie była.

– Nie przyszłaby tu po nową randkę. Wie, że byś mi wygadała.

– Ale co się wydarzyło? Pokłóciliście się?

– Nie.

– Osiwieję, Wojtek! Coś jej powiedziałeś?

– Chyba nie powiedziałem.

Mężczyzna zrobił długą pauzę i pocierając z zimna dłonie dodał:

– Nie powiedziałem jej, że ją kocham. Nie umiem mówić takich rzeczy. Nie umiem komplementować. Ale to chyba oczywiste było po tylu tygodniach spotkań.

– Nooo chłopie, oczywiste może dla ciebie. Może da się to naprawić jeszcze. Powiedz jej co czujesz. Albo napisz list.

– Nie.

– Uparty jak osioł. Tak po prostu odpuścisz ją sobie? Trzy lata cię swatałam. Janeczka to skarb, musisz ją odzyskać.

– Nie da się. Żałuję. Ale to ona odpuściła sobie mnie. Wyjeżdża z tym nowym.

– Mogę jakoś pomóc?

– Możesz jej przekazać, że żałuję, że nie umiałem jej powiedzieć.

Mężczyzną wstrząsnął dreszcz. Zważywszy na upał Zyta pomyślała, że to nerwy. Już chciała zaoferować kieliszek brandy, gdy zadzwonił telefon firmowy.

– Odbierz.

– To może poczekać.

– Odbierz proszę. Ja chciałem się tylko pożegnać.

Zyta nie usłyszała ostatniego zdania ze słuchawką wciśniętą w ucho.

– Biuro matrymonialne aż do śmierci, słucham?

– Zyta…- płaczliwy głos w słuchawce jąkał się. Zzyta…

– Janina?

– Wojtek nie żyje.

– Co? Piłaś?

Zdenerwowana Zyta odwróciła się w stronę okna próbując zebrać myśli jak pogodzić tych dwoje kochanków.

– Skoczył na tory godzinę temu. Właśnie się dowiedziałam. Ja nie chciałam. Nie sądziłam, że on…

– Żarty sobie robisz? Przecież jest u mnie!

Zyta odwróciła się do biurka, na którym stała niewypita kawa. Była sama.

Autor: Kamila

I am a man upon the land, I am a selkie on the sea.

Jedno przemyślenie nt. „ŻAL”

Dodaj komentarz